Chyba każdy zna to uczucie przed wskoczeniem do wody. Zniechęcającą obawę, że będzie zimna i nieprzyjemna. Jednak kiedy się wskoczy, prawie zawsze okazuje się, że wcale nie jest tak źle. A nawet, że jest całkiem przyjemnie. I wtedy można zacząć się cieszyć pływaniem.
Dla polskich siatkarzy takim skokiem był pierwszy mecz mistrzostw świata. Wydarzeniem, w którym najbardziej męczyło ich oczekiwanie, aż poczują znajomy, ale też za każdym razem trochę inny chłód rywalizacji w wielkim turnieju. Kapitan zespołu Bartosz Kurek powiedział wprost: - Najgorszy był ten czas, gdy czekało się na spotkanie. To potrafi drenować z ciebie energię.
Kiedy już Biało-Czerwoni znaleźli się w wodzie, szybko okazało się, że wciąż potrafią świetnie pływać. I że do walki o obronę tytułu mistrzów świata są bardzo dobrze przygotowani.
ZOBACZ WIDEO: ZACZĘLIŚMY MŚ! Zwycięstwo z Bułgarią i wielkie emocje w Spodku | #PODSIATKĄ VLOG Z KADRY #16
Mateusz Bieniek już po pierwszych dwóch akcjach meczu z Bułgarią miał więcej punktowych bloków, niż przez cały turniej Ligi Narodów w Sofii, gdy koledzy z kadry nadali mu złośliwy przydomek "middle bez-blocker". Serwisy naszych zawodników, których precyzja wykonania jeszcze niedawno była powodem irytacji kibiców, teraz prawie zawsze lądowały tam gdzie trzeba, na dodatek z dużą mocą. Grą w obronie Polacy momentami imponowali, rozgrywający Marcin Janusz pokazał kilka pięknych akcji ze środkowymi. W zasadzie wszystko to, co w poprzedniej części sezonu czasem szwankowało, tym razem działało.
A już chyba najlepiej działał Kamil Semeniuk, dla którego był to debiut w siatkarskim mundialu. Przyjmujący włoskiej Perugii fruwał nad parkietem z taką dynamiką, z jaką robił to w majowym finale Ligi Mistrzów, za który dostał tytuł MVP. Kiedy w trzecim secie zespół wpadł w dołek, Semeniuk zrobił coś, co na tym poziomie siatkówki ogląda się bardzo rzadko - zdobył cztery punkty zagrywką z rzędu. Cóż, kiedy po meczu sam Bartosz Kurek nazywa cię "Maszyną", to wiesz, że zagrałeś świetnie.
W całym spotkaniu Polacy zdobyli aż 13 punktów serwisem przy tylko dziewięciu błędach. Serwisowy trans Biało-Czerwonych był zaskoczeniem nawet dla selekcjonera Nikoli Grbicia. - Jak mogę nie być usatysfakcjonowany po czymś takim? - pytał retorycznie Serb w katakumbach katowickiego "Spodka". Dodał, że nękanie zagrywką młodego Aleksandra Nikołowa było zaplanowane, ale precyzja wykonania planu - trafienie w bułgarskiego przyjmującego 32 z 74 zagrywek i zmuszenie go do dziewięciu błędów - przerosła jego oczekiwania.
Jako że to jeszcze nie ten etap, w którym tylko rozpływamy się nad klasą i stylem naszych siatkarzy, teraz łyżka dziegciu. Tak, każdego z trzech setów nasi siatkarze wygrali z Bułgarami wysoko. W pierwszym, którego Grbić nazwał "symfonią", zmiażdżyli rywali 25:12. To jednak wcale nie oznacza, że nie ma czego poprawiać.
W drugiej i trzeciej partii kilka razy tracili punkty w serii, co z takim przeciwnikiem - solidnym, ale nie z najwyższej ligi - nie powinno im się zdarzać. W samym tylko trzecim secie rywale doszli Polaków z 6:9 na 10:10, a potem z 10:14 na 15:15.
Co to oznacza? Że trzeba dopracować utrzymywanie skupienia przez całe spotkanie. I wzbudzić w sobie sportową bezwzględność, która nie pozwala złapać powietrza chwyconemu za gardło rywalowi. Grbić mówił o tym tak: - Musimy utrzymywać wysoki poziom koncentracji i wywierać presję na rywalach do ostatniej piłki. Jeśli tego nie robimy, dzieje się tak, jak w trzecim secie.
Dopracowania wymaga też współpraca Kurka z Januszem. Wystawy rozgrywającego ZAKSY Kędzierzyn-Koźle do kapitana reprezentacji na prawe skrzydło regularnie są za niskie i za wąskie. Trudno zdobywać z nich punkty. Wystarczy spojrzeć na statystyki meczu, tak pewnie przecież wygranego przez nasz zespół: 44 procent skuteczności Kurka w ataku nie budzi jeszcze zastrzeżeń. Ale fakt, że Bułgarzy zablokowali co trzeci jego atak (5 na 16), budzi. Dodajmy, że innych polskich graczy poza Kurkiem rywale zatrzymali blokiem tylko raz.
Na pracę nad niuansami Polacy mają jeszcze kilka dni. Jak ją wykonali przekonamy się we wtorek, gdy nasz zespół czeka sprawdzian na poziomie zaawansowanym - mecz z reprezentacją USA. Póki co cieszy, że Biało-Czerwoni wskoczyli do wody w eleganckim stylu i że wyglądają na dobrze przygotowanych do pływania.
Trzeba dodać, że "Spodek" stworzył im do tego komfortowe warunki. Halę w Katowicach nie sposób nazwać nowoczesną. Jej mury pamiętają czasy słusznie minione, a funkcjonalność pozostawia sporo do życzenia. A jednak "Spodek" ma w sobie coś takiego, czego nie mają wymuskane, lśniące obiekty wybudowane wiele lat później.
Tutaj ma się wrażenie, że jest ciasno i duszno. Ktoś powie - żaden to atut. Ja mam jednak wrażenie, że dzięki temu czuje się, że nawet ci kibice siedzący w najdalszym od boiska rzędzie, pod samym sufitem, mają zawodników na wyciągnięcie ręki. Że nie widzą przed sobą gwiazd światowej siatkówki, ale "swoich" chłopaków.
I może dlatego w Katowicach trochę bardziej niż w innych miejscach czuć klimat, który ogrzewa serce. Albo wodę, przed wyczekiwaniem z niepokojem skokiem. Do przyjemnych 30 stopni, w których aż chce się spędzać czas.
Temperatura w Katowicach będzie idealna, to wiemy już po pierwszym meczu Polaków. Niech to pływanie tak im się spodoba, że nie wyjdą na brzeg wcześniej, niż 11 września.
Z Katowic - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Wielka ulga siatkarzy po pierwszym meczu. "Od tygodnia nas nosiło"
Polacy w wielkim stylu rozpoczęli mistrzostwa świata. "Jesteśmy bardzo głodni zwyciężania"
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)