Vital Heynen: Te słowa Fabiana Drzyzgi zapamiętam na zawsze

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Vital Heynen
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Vital Heynen

- W zasadzie już od pierwszego meczu drużyna musi być zbudowana, gotowa. Do tego nie może sobie pozwolić na gorszy dzień - mówi przed startem MŚ Vital Heynen, były trener reprezentacji Polski.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Na swoich pierwszych mistrzostwach świata zdobył pan w Polsce brązowy medal z reprezentacją Niemiec. [/b]

Vital Heynen: Pamiętam, że trzy miesiące przed startem turnieju zrobiliśmy dużą flagę, na której umieściliśmy trzy medale - złoty, srebrny i brązowy. Braliśmy ją ze sobą prawie wszędzie. Potem, po meczu o brąz, czternastu szczęśliwych zawodników siedziało z medalami wokół tej flagi. To obrazek, który zawsze będzie mi się kojarzył z mistrzostwami świata 2014.

Niemców nikt wtedy nie wymieniał wśród kandydatów do podium. Kiedy pan zdał sobie sprawę, że może z tą drużyną osiągnąć coś dużego?

Ja wierzyłem w to dość wcześnie. Natomiast istotne było to, co stało się trzy tygodnie przed startem imprezy. Pojechaliśmy do Trento na mecz towarzyski z Włochami i wygraliśmy 3:0. W szatni po spotkaniu lider zespołu Georg Grozer powiedział, że czas uwierzyć Vitalowi. Wtedy zawodnicy zdali sobie sprawę, że medal jest w ich zasięgu.

Turniej zaczęliście od przegranej 0:3 z Brazylią. To było jak zderzenie ze ścianą?

Nie. Uważam, że nigdy nie przygotowałem zespołu lepiej pod konkretnego rywala. Moim marzeniem było zacząć od zwycięstwa nad Brazylią. Obejrzałem chyba ze 20 spotkań tej drużyny. Miałem poczucie, że znam ją lepiej niż jej selekcjoner Bernardo Rezende. Pierwszą partię zaczęliśmy dobrze, potem mieliśmy problemy z serwisem Murilo, czego się nie spodziewałem, uciekł nam set i cały mecz. Siedziałem potem przygnębiony w hotelu. Podszedł do mnie Bernardo Rezende i powiedział: Nie martw się i tak zagracie wspaniały turniej. Nie musiał tego robić. Był trenerem ówczesnych mistrzów świata, a ja szerzej nieznanym szkoleniowcem zespołu, na który nikt nie stawiał. Jego zachowanie podniosło mnie na duchu.

ZOBACZ WIDEO: Raj na ziemi. Odwiedziliśmy nowy "dom" Lewandowskich

Wygraliście potem sześć kolejnych spotkań, weszliście do najlepszej szóstki, a w walce o półfinał pokonaliście 3:0 Iran, który wcześniej był bliski pokonania Polski.

W fazie finałowej na początku dostaliśmy takie baty od Francji, że musieliśmy wtedy wygrać 3:0 i jeszcze liczyć małe punkty. Zagraliśmy świetnie, wykonaliśmy zadanie i z zespołu, który prawie odpadł, zmieniliśmy się w półfinalistę.

W walce o finał sprawiliście Polsce dużo więcej problemów, niż ktokolwiek się spodziewał. Byliście wtedy w stanie zatrzymać zespół Stephane'a Antigi w drodze po złoto?

W tamtych mistrzostwach celowaliśmy w brązowy medal, co z perspektywy czasu uważam za błąd. Jeśli jednak przed startem turnieju powiedziałbym, że Niemcy chcą zostać mistrzami świata w siatkówce, uznano by mnie za szaleńca. Osiągnęliśmy to, na co się nastawiliśmy. W półfinale w kluczowych momentach nie byliśmy dość dobrzy. Zabrakło nam siły mentalnej, żeby sięgnąć po złoto. Cztery lata później nie popełniłem już tego błędu.

Bez tego doświadczenia z 2014 roku reprezentacji Polski byłoby trudniej sięgnąć po tytuł w roku 2018?

Uważam, że tak.

W meczu o brąz to wy pokonaliście Francję 3:0. Co się zmieniło przez te kilka dni?

Francja chciała zdobyć złoto. Dzień wcześniej przegrała z Brazylią 2:3 w spotkaniu, które było dla tej drużyny najważniejsze. Dla nas najważniejsze było spotkanie o 3. miejsce. Mieliśmy większą motywację od nich. Grozer miał wtedy kontuzję, ale powiedział mi, że nie ma opcji, żeby nie zagrał, bo czekał na ten mecz całe życie.

Osiem lat temu wszyscy chwalili organizację turnieju. Pan podzielał te zachwyty?

Mistrzostwa były wspaniałe. Po prostu było czuć, że rozgrywany jest wielki turniej. Pamiętam pełne trybuny "Spodka" i tysiące ludzi oglądających mecze Polaków przed halą. Były też rzeczy, które w czasie meczów siatkówki dzieją się tylko w Polsce. Autobusy z siatkarzami miały eskortę policyjną. Mojej najmłodszej córce i córce Georga Grozera policjanci pozwalali siedzieć w radiowozie. Uwielbiały jeździć do hali na sygnale.

To wtedy postanowił pan, że chciałby kiedyś poprowadzić polską kadrę?

Nie. Nie uważałem wtedy, że jestem dość dobry, żeby dostać tę pracę. I że kiedykolwiek będę. Jednak w 2017 roku pojawiła się szansa, a ja czułem się gotowy, żeby spróbować.

Został pan selekcjonerem reprezentacji Polski i jako pierwsze zadanie wyznaczono panu miejsce w pierwszej szóstce w mistrzostwach świata. Niezbyt wygórowane oczekiwania jak na szkoleniowca obrońców tytułu.

Trzeba jednak pamiętać o okolicznościach. Jeśli startujesz z pozycji jedenastej drużyny mistrzostw Europy, szóste miejsce w mistrzostwach świata w kolejnym roku wydaje się fantastycznym wynikiem.

Kiedy uznał pan, że to Michał Kubiak powinien być motorem napędowym pańskiego zespołu?

Nie mam na nie precyzyjnej odpowiedzi. Zawsze był dla mnie ważną postacią. On i Bartosz Kurek. Od początku mnie wspierali. Po dwóch czy trzech tygodniach od rozpoczęcia pracy miałem pewne problemy w zespole. Wtedy Michał i Bartosz stanęli w mojej obronie przed całym zespołem. Wtedy przekonałem się, że będę mógł na nich liczyć.

Wiedział pan, że jeśli da Kurkowi odpowiednie wsparcie, ten wejdzie na taki poziom, jaki pokazał w decydujących meczach mistrzostw?

Nie. W sporcie nie ma nic pewnego. Jest za to prawdopodobieństwo, że pewne rzeczy się wydarzą. Zrobiłem swoje analizy i doszedłem do wniosku, że była duża szansa, że Bartek będzie w stanie tak grać. Tak samo jak była szansa, że Kubiak stanie się liderem drużyny, a Fabian Drzyzga dobrze pokieruje grą. Musiałem wierzyć w analizy, których dokonałem, ale potrzebowałem też trochę szczęścia.

Kurek udzielił niedawno wywiadu Łukaszowi Kadziewiczowi, w którym zdradził, że tylko raz miał pan co do niego wątpliwości - kiedy w towarzyskim meczu z Belgią nie mógł skończyć żadnego ataku.

To było tuż przed mistrzostwami świata. Bartek nie skończył żadnego z pierwszych ośmiu czy dziewięciu ataków. Na drugiej przerwie technicznej w pierwszym secie powiedział: Vital, zmień mnie. Odparłem: Nie ma mowy! Zostajesz na boisku. Ale nie było mi wtedy do śmiechu. Facet nie zdobywa punktów i chce zejść z boiska. Myślałem sobie: co się tutaj do cholery dzieje? I zastanawiałem się, czy wiem, co robię. Jednak po meczu te wątpliwości minęły. Być może potrzebowaliśmy takiego momentu, żeby Bartek mógł potem rozwinąć skrzydła.

Czy wierzył pan w medal, kiedy w czasie mistrzostw Michał Kubiak się rozchorował?

Jego choroba przytrafiła się na takim etapie turnieju, na którym nie myśleliśmy jeszcze o medalu. Skupialiśmy się na awansie do najlepszej szóstki. A kiedy już awansowaliśmy, celowaliśmy w złoto. Choć słów "złoto" i "mistrzostwo świata" nie użyłem ani razu. Mówiłem o tym, żebyśmy zostali najlepszą drużyną turnieju.

A co takiego się stało, że z drużyny, która po porażkach z Argentyną i Francją była bliska odpadnięcia z turnieju, od spotkania z Serbią zmieniliście się w ekipę, która zmiatała wszystkich po drodze?

Myślę, że dokonałem wtedy dobrych wyborów. Z Francją oszczędzałem energię zawodników na Serbię. Wiedziałem, że Serbowie grali trzy mecze dzień po dniu, a przed spotkaniem z nami byli już pewni awansu. Jeśli nie musisz wygrać, nie grasz tak ostro jak wtedy, gdy potrzebujesz zwycięstwa. Mieliśmy nad nimi przewagę fizyczną i większą od nich determinację. I po raz pierwszy zagraliśmy na tym niesamowitym poziomie. Wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować. W odpowiedniej chwili. Od tego momentu do końca turnieju byliśmy najlepszym zespołem na świecie.

Z jakich elementów składała się ta układanka?

Kurek zaczął grać kapitalnie, Kubiak po chorobie był lepszy, niż przed chorobą. Może ta przerwa mu się przydała, bo zmusiła go do odpoczynku - a Michał jest najciężej trenującym zawodnikiem, jakiego widziałem - i pozwoliła wejść na najwyższy poziom w karierze. To chyba dwa główne elementy.

Po spotkaniu z Serbią był pan pewien, że pański zespół zostanie na tym rewelacyjnym poziomie?

O swoją drużynę byłem spokojny, natomiast nie byłem pewien, co pokażą inne zespoły. Czterech z pięciu zespołów, które weszły do najlepszej szóstki poza nami - USA, Brazylii, Rosji i Włoch - nie widziałem w akcji przed Turynem. Wiedziałem tylko jak gra Serbia. Mieliśmy wtedy dużego pecha, bo w pierwszy dzień fazy finałowej pauzowaliśmy. To oznaczało, że żeby zdobyć mistrzostwo świata, musieliśmy zagrać cztery mecze dzień po dniu. Jednak dzięki temu mogłem zobaczyć, jak grają cztery wspomniane drużyny. Następnego dnia rano powiedziałem swoim zawodnikom: Nie wiem, czy znam się na siatkówce, ale w moim odczuciu tylko Amerykanie mogą nam zagrozić. Innych pokonamy, bo jesteśmy lepsi. Boisko pokazało, że miałem rację.

Bitwę z USA polska siatkówka zapamięta na długie lata.

Wiedziałem, że starcie z nimi będzie kluczowe. Amerykański zespół był najlepszy w przekroju całego 2018 roku. Co do samego spotkania, to szczerze przyznam, że nie mam z niego praktycznie żadnych wspomnień. Żadna konkretna scena, konkretne słowa, które padły w czasie meczu. Byłem tak pochłonięty prowadzeniem zespołu, że niczego nie zapamiętałem. Pamiętam dopiero to, co działo się po ostatniej piłce. Moją sprzeczkę z zawodnikami.

Sprzeczkę?

Cały zespół zaczął się cieszyć. Zawodnicy byli bardzo rozemocjonowani, niektórzy prawie płakali. Krzyczałem do nich: Nie czas na to! To dopiero półfinał! Zagoniłem ich do szatni, w czym pomagali mi Kurek i Paweł Zatorski, nie pozwoliłem na długie wywiady. W szatni byłem wściekły, że wszystkie te pomeczowe aktywności trwały tak długo i jest mało czasu, żeby przygotować się do finału.

O której godzinie poszedł pan spać po półfinale?

Późno. Skończyliśmy grać przed północą, w hotelu byliśmy około pierwszej w nocy.

A pan miał jeszcze pracę do wykonania.

Tym razem zostawiłem z nią moich asystentów, a sam poszedłem spać. Wiedziałem, że zespół będzie potrzebował, żebym był wypoczęty. Wstałem o szóstej rano i zabrałem się do roboty.

Obudził się pan z przeświadczeniem, że to dzień, w którym zdobędziecie mistrzostwo świata?

Nie, z przeświadczeniem, że muszę się zająć Brazylią. Przygotowałem zalecenia dla graczy. Uznałem, że powinny być jak najprostsze, więc napisałem tam coś w rodzaju: Zagraj tak jak wczoraj, a wygramy. Bardzo wierzyliśmy, że się uda.

Z finału coś pan pamięta?

Niewiele. Na przykład ostatnią przerwę na żądanie i rozmowę z Fabianem Drzyzgą o tym, gdzie wystawić piłkę. I że pod koniec trzeciego seta zaczęło się robić nerwowo. Przez dwa i pół seta kontrolowaliśmy mecz, żeby na sam koniec stracić tę kontrolę. Pamiętam też, że mogłem wziąć jeszcze jeden czas, ale uznałem, że poradzimy sobie bez niego. No i że Bartek Kurek zagrał całkiem niezłe spotkanie.

A jakieś konkretne słowa, które padły po zdobyciu złota?

Fabiana Drzyzga w jednym z wywiadów ktoś zapytał: Dlaczego udało się wam wygrać z Vitalem jako trenerem? Fabian powiedział o mnie: Ma jaja! Zapamiętam tę jego odpowiedź na zawsze.

Jakie to uczucie zostać mistrzem świata?

Zaraz po wywalczeniu tego tytułu nie jesteś w stanie ogarnąć, czego dokonałeś. Myślisz po prostu o tym, że wygrałeś i dostaniesz medal. Zrozumienie, że jest się mistrzem świata, zajmuje dni, tygodnie, miesiące, może nawet lata. W moim przypadku trwało to dość długo. Jednak kiedy w końcu zrozumiesz, co osiągnąłeś, jest to bardzo miłe uczucie.

Jednym z nieoczywistych bohaterów mistrzostw sprzed czterech lat był Artur Szalpuk. Obok Jakuba Kochanowskiego był najmniej doświadczonym graczem wyjściowej szóstki. Wydawało się, że przyszłość należy do niego. Żałuje pan, że Szalpuk nie rozwinął się tak, jak mógł?

Żałuję. Był jednym z najlepszych przyjmujących tamtych mistrzostw. Boli mnie i dziwi, że potem nie grał już tak dobrze. Przykro mi, że nie ma go w drużynie narodowej.

Czy pańskim zdaniem Szalpuk wciąż może wrócić na taki poziom, jaki prezentował w 2018 roku?

Mam taką nadzieję. W końcu wciąż jest młodym graczem. Ciągle mam w głowie, że może powinienem był wziąć go ze sobą do któregoś z klubów, bo zawsze bardzo dobrze się nam pracowało. Nawet kiedy nie szło mu w klubie, po przyjeździe na reprezentację spisywał się świetnie. Czy to na Pucharze Świata 2018, czy nawet w pierwszej fazie przygotowań do igrzysk w Tokio. Jednak takie myśli zwykle pojawiają się za późno.

Czy według pana Polska ma duże szanse, żeby zdobyć mistrzostwo świata po raz trzeci z rzędu?

Całkiem duże. W mojej opinii turniej ma dwóch głównych faworytów: Polskę i Francję. W takiej imprezie jest jednak coś ważniejszego niż to, jak silny jest twój zespół. Bardziej liczy się, jak drużyna się buduje, rośnie. Tak jak urosła Polska w 2018 roku czy Francja na igrzyskach w Tokio.

Co decyduje o tym, kto najbardziej urośnie?

Nie da się tego opisać w prosty sposób. Za dużo "małych rzeczy" o tym decyduje.
Turniej w Polsce i Słowenii będzie dużo krótszy, niż poprzednie mistrzostwa świata.

Co to zmienia z punktu widzenia trenera?

Bardzo dużo. Trenerzy mają mniej czasu na zbudowanie i skonsolidowanie zespołu. W zasadzie już od pierwszego meczu drużyna musi być zbudowana, gotowa. Do tego nie może sobie pozwolić na gorszy dzień. My cztery lata temu zaczęliśmy od pięciu zwycięstw, ale potem niespodziewanie przegraliśmy z Argentyną. W obecnym systemie bylibyśmy już poza turniejem.

Podejmie się pan wytypowania składu finału?

Polska - Francja. W półfinałach widzę USA i Brazylię, a w najlepszej ósemce jeszcze Iran, Argentynę, Serbię i Słowenię.

Polska publiczność będzie atutem Biało-Czerwonych, czy ich sparaliżuje?

Oto jest pytanie. Rola gospodarza turnieju jest wyjątkowa, w Polsce jeszcze bardziej niż w innych krajach. Jeśli grasz dobrze, czujesz wielkie wsparcie. Jeśli nie, ogromną presję. Dużą rolę mają tu do odegrania media. Jeśli chcecie pomóc zespołowi, wspierajcie go do jego ostatniego meczu w mistrzostwach.

Czytaj także:
Semeniuk zaskoczył porównaniem. "Świeżość zaczęła do nas docierać nie tylko z szamponów"
Ołeh Płotnicki: Nasi żołnierze będą dla nas inspiracją

Źródło artykułu: