Po spotkaniu w Gdańsku można było spodziewać się, że Polaków czeka kolejne ciężkie starcie z Iranem. I tak też właśnie było, mimo że prowadziliśmy w tym meczu dwukrotnie to za każdym razem rywal doprowadzał do remisu. Na szczęście udało nam się zrewanżować przeciwnikom za poprzednią porażkę.
Po zakończonym meczu zapytaliśmy Ireneusza Mazura, co dla niego było największym zaskoczeniem w tej potyczce.
- Po prostu fakt, iż przy stanie 2-1 nie potrafiliśmy tego meczu zamknąć. Nie potrafiliśmy dokończyć tego kontrolując wydarzenia. Mieliśmy panowanie nad wieloma elementami, przede wszystkim nad własną grą. Nie zdołaliśmy się uchronić od zbudowania przez przeciwników przewagi punktowej, której nie byliśmy w stanie odrobić. Staliśmy się bezradni i po tym secie w zasadzie zajrzało nam widmo dramatycznej sytuacji, w której mogliśmy pożegnać się z turniejem - powiedział w rozmowie z WP SportoweFakty ekspert i komentator siatkówki.
ZOBACZ WIDEO: To był prawdziwy horror! #PODSIATKĄ odcinek #11
- Uważam, że nasza reprezentacja posiada wszelkie atuty, aby kontrolować wydarzenia. W związku z tym zaskoczyło mnie to, że to przeciwnik zdobył kilkupunktową przewagę, prowadził i powiększał ją - dodał.
Mimo wszystko, biorąc pod uwagę oba przegrane sety, zdecydowanie bardziej Biało-Czerwoni mogą żałować porażki w drugiej partii. Przez dłuższy czas kontrolowali ją podopieczni Nikoli Grbicia, jednak w pewnym momencie warunki gry zaczęli dyktować rywale, którzy zachowali więcej zimnej krwi w końcówce.
- Straciliśmy prowadzenie praktycznie w końcówce serwisami. Jeden pozwolił wyprowadzić kontratak siatkarzom Iranu, a drugi dał punkt zdobyty na naszym libero. Ja to odczułem jako taki policzek, bo my mieliśmy kontrolę nad wydarzeniami w tym secie z wyjątkiem końcówki, gdzie straciliśmy przewagę punktową i graliśmy bardzo na styku. Ponieważ dysponujemy zespołem bardziej doświadczonym, ogranym, prawdopodobieństwo wygrania tego seta było dużo większe niż czwartego - stwierdził.
Wracając do czwartego seta, to największym problemem dla nas było to, że po wygranej partii na samym początku daliśmy rywalom odskoczyć. To pozwoliło im złapać wiatr w żagle i zagrać partię w najlepszy sposób, jaki tylko potrafią. - W tym czwartym secie myślę, że kogokolwiek byśmy tam nie postawili to przegrałby z nimi, bo zagrali seta perfekcyjnego - mówił po spotkaniu Bartosz Kurek.
- W czwartym ani przez moment nie było dla nas zahaczenia. Natomiast mówię o początku. Prowadząc 2-1 w setach strategicznie, jako drużyna bardziej doświadczona nie powinniśmy sobie pozwolić na to, żeby ten mecz przebiegał później pod dyktando rywali. O tyle ważne to było, że w trzecim secie też do końca nie panowaliśmy nad wydarzeniami. Przez moment było tak, że nie radziliśmy sobie wcale. Popełnialiśmy błędy w przyjęciu, zagrywce, nie kończyliśmy pierwszych akcji, zdarzały się nieporozumienia na tle zawodnika idącego na pipe'a z rozgrywającym. Dopiero, gdy swoje problemy zaczęli mieć rywale to jako doświadczony zespół udało nam się je wykorzystywać - ocenił były szkoleniowiec reprezentacji Polski.
- Dobrą zmianę dał Karol Kłos, zabezpieczył środek. Jakub Kochanowski nie grał na początku źle, ale nie robił takiej różnicy. Nie było go widać w ataku, skończył jedynie jedną z pięciu otrzymanych piłek, ale potrafił zablokować. Wprowadzenie Karola dało nam dużo większą swobodę i więcej charyzmy - zakończył.
Jakub Fordon, dziennikarz WP SportoweFakty
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)