Ola Piskorska: Był pan zaskoczony składem półfinałów na mistrzostwach świata? Tylko obecność Brazylii była oczywista.
Julio Velasco: Inaczej niż niektórzy nie byłem zaskoczony obecnością Polski w strefie medalowej. Już w meczu otwarcia było widać potencjał tego zespołu. To było niezwykle trudne spotkanie, gdzie zawodnicy potrzebowali nie tylko umiejętności sportowych, ale także dużej siły mentalnej i odporności psychicznej. Wygrywając gładko i przekonująco pod tak ogromną presją stali się w mojej opinii jednym z faworytów do złotego medalu.
[ad=rectangle]
Nawet bez Bartosza Kurka?
- Od początku uważałem, że Stephane Antiga dobrze zrobił. Oczywiście, Kurek ma potencjał, żeby być jednym z najlepszych w swojej reprezentacji, a nawet na świecie. Ale to tylko potencjał. Popełniał zbyt dużo błędów w przyjęciu, a wiem, że dla mojego przyjaciela Phillipe'a Blaina i dla Stephane'a też element przyjęcia jest bardzo ważny. To jest zresztą również moja filozofia budowania zespołu - dobra gra opiera się na dobrym przyjęciu. Dlatego nie zdziwiła mnie decyzja polskiego sztabu i nie uważałem braku Kurka za osłabienie.
Wróćmy w takim razie do zaskoczeń w najlepszej czwórce mistrzostw.
- Polska w ostatnich latach była w światowej czołówce, nie raz grali w finałach ważnych imprez, dlatego tym bardziej nie było to zaskoczenie. Francja to faktycznie niespodzianka po tym, jak przegrali finał drugiej dywizji Ligi Światowej.
No właśnie, mieliśmy dwa zespoły z drugiej dywizji LŚ w półfinałach mundialu.
- Dokładnie, i to robi wrażenie. Choć Niemcy nie przykładali dużej wagi do rozgrywek Ligi Światowej, nie było kilku ważnych graczy, za to było sporo młodych debiutantów. I to może być klucz do sukcesu, bo proszę zobaczyć, zespoły, które włożyły największy wysiłek w tę imprezę, nie dotarły do finałowej czwórki mistrzostw świata. Włochów nie było, Irańczyków nie było, nie było też Amerykanów. No i przede wszystkim, nie było Rosjan. Ale moim zdaniem to świetnie dla siatkówki, że ich nie było w półfinałach.
Jak to?
- Nie mam nic przeciwko Rosji, proszę tak nie myśleć (śmiech). Tylko uważam, że dominacja jakiejkolwiek reprezentacji jest niezdrowa i szkodliwa do rozwoju dyscypliny. I mam na myśli również dominację reprezentacji Włoch za moich czasów czy Brazylię z pierwszej dekady XXI wieku. Gdyby Rosja po ostatnich triumfach wygrała jeszcze te mistrzostwa świata, to byłoby gorzej dla siatkówki.
Czy ten zaskakujący skład finałowej czwórki to w takim razie początek czegoś nowego?
- Może tak. Wydaje mi się, że to może być początek ery, w której będzie większa równowaga w naszej dyscyplinie. Nie będzie murowanych faworytów o wiele lepszych od reszty, więcej zespołów będzie w stanie bić się o złote medale i może nie być drużyny, która wygrywa imprezę za imprezą przez dłuższy czas. Decydować będzie forma zespołu w danym momencie. Mam nadzieję, że tak będzie, pewności nie mam. To by było o wiele ciekawsze dla kibiców, gdyby nie było murowanych faworytów, oglądalność i zainteresowanie by rosły.
Na tych mistrzostwach były aż dwa zespoły, które uważa pan za swoje. Bo nie mylę się zakładając, że reprezentacja Iranu jest wciąż bardzo bliska pana sercu?
- Ma pani rację, jak najbardziej. Oglądałem każdy ich mecz.
Jaka jest pana opinia o ich występie?
- Zajęli szóste miejsce, to historyczne osiągnięcie dla irańskiej siatkówki. Na pewno to jest sukces i bardzo się z tego cieszę. Żałowałem i nadal żałuję, że musiałem ich zostawić przed mistrzostwami, ale, tak jak mówiłem pani przed sezonem, nie mogłem odrzucić pierwszej i pewnie ostatniej propozycji od mojego własnego kraju. I cieszę się bardzo, że im pomogłem w awansie do finałowej szóstki pokonując z Argentyną USA (śmiech).
Wszyscy mówili, że to ostatnia przysługa trenera Velasco dla reprezentacji Iranu.
- (śmiech) Czułem się po tym meczu tak, jakbym się choć trochę zrehabilitował za porzucenie ich. Nie mogłem już być ich trenerem, ale coś im jeszcze w tym sezonie dałem. Przeżyłem z nimi wspaniałe lata, oni mi dali ogromnie dużo, przede wszystkim ogromne zaufanie. Gdybym w dowolnym momencie powiedział "a teraz, panowie, wyskoczcie przez okno z szóstego piętra", to oni by spytali tylko "przez które okno?" (śmiech). Bardzo ich lubię i kibicowałem im z całego serca.
Czego im zabrakło, żeby zająć wyższe miejsce?
- Zupełnie nie byli sobą w meczu z Niemcami. Patrzyłem na nich, kiedy wchodzili na boisko przed spotkaniem i widziałem po ich twarzach, że jest źle. Nie mieli swojej normalnej agresji, nie grali tego, co potrafią. Ale to był najdłuższy turniej w ich karierze. Jeszcze nie mają wystarczająco doświadczenia, żeby utrzymywać koncentrację przez tak długi czas, co było widać właśnie w ostatnich meczach.
Doświadczony zawodnik na długim turnieju umie włączać i wyłączać koncentrację i emocje, nie spala się niepotrzebnie.
- Dokładnie tak, tego im zabrakło. To jest bardzo trudne. Raz masz dwa dni przerwy, raz grasz dzień po dniu, raz jest mecz o nic, a chwilę później o wszystko. Ta nowa formuła mistrzostw nie była łatwa dla zawodników.
A panu się podobała?
- Tak, bardzo. Nie rozumiem narzekających na brak ćwierćfinałów. Uważam, że tak jest lepiej i sprawiedliwiej, kiedy nie ma systemu pucharowego, tylko gra się prawie do końca w grupach. Każdy ma więcej niż jedną szansę na awans, a nawet najlepsi mogą mieć jeden słabszy mecz.
Domyślam się, że przyglądał się pan uważnie pracy nowego szkoleniowca Iranu, Slobodana Kovaca. Czy on kontynuuje pana działania, czy prowadzi zespół zupełnie inaczej?
- Nie wierzę w naśladownictwo w tym zawodzie. I nie widzę nic dobrego w powtarzaniu działań poprzednika. Każdy trener musi odkryć i realizować zupełnie własną drogę, tylko wtedy będzie naprawdę dobrym szkoleniowcem. Slobodan to młody trener, który zrobił fantastyczną robotę we Włoszech z Perugią i na pewno sprawdzi się w roli szkoleniowca reprezentacji. Choć proszę pamiętać, że jest znacznie trudniej pracować w obcym kraju, a do tego obcym również kulturowo, jak Iran. Dla mnie to też wcale nie było łatwe. Każda nacja ma swoje zalety i wady, trzeba je odkryć i dostosować się do nich, bo tego się nie zmieni. Do każdego można znaleźć klucz.
To wróćmy jeszcze do słynnego meczu z USA. Pana zespół, Argentyna, nie miał już żadnych szans na awans i wszyscy spodziewali się łatwego zwycięstwa bardzo mocnego przeciwnika. A tymczasem walczyliście, wygraliście i wyeliminowaliście triumfatora Ligi Światowej z mistrzostw. Jak pan zmotywował swoich zawodników?
- Długi z nimi rozmawiałem przed tym meczem. O wrażeniu, jakie chcemy po sobie pozostawić na tej imprezie, czy chcemy odejść jako przegrani, czy jako wojownicy. O tym, że będziemy grać z jednym z najlepszych zespołów na świecie, może przyszłym medalistą tych mistrzostw. I warto wyjść i dać z siebie wszystko, powalczyć tak, jak nie udało nam się wcześniej. Także dla swojego kraju, dla Argentyny, żeby mogli być z nas choć trochę dumni. Nie mieliśmy już nic do stracenia. I moi chłopcy tak zrobili, walczyli nieprawdopodobnie o każdą piłkę i wygrali. Wszyscy byli zdziwieni tym zwycięstwem, moi zawodnicy też (śmiech).
To była ważna wygrana?
- Bardzo, bo to był ostatni mecz sezonu! Dlatego tak bardzo mi zależało, żebyśmy zakończyli ten sezon w dobrym stylu, pokazując twarze wojowników, a nie chłopców do bicia. Teraz będzie nam o wiele łatwiej zacząć następny, mając w pamięci takie piękne zakończenie mistrzostw.
A jest pan generalnie zadowolony z tego pierwszego sezonu w nowej roli trenera Argentyny? Wyniki nie były najlepsze.
- Może nie były, ale jestem zadowolony. Pierwszy sezon jest zawsze najtrudniejszy, bo od zera trzeba zbudować zespół. Wybrać graczy i powoli zacząć z nimi budować nową jakość. To nigdy nie jest łatwe. A przy złych wynikach trudniejsze, bo trudniej jest przekonać zawodników do zmian. Kiedy szybko przychodzą sukcesy, to oni w te zmiany bardziej wierzą. Dlatego wygrane z Włochami i Amerykanami na tych mistrzostwach są dla nas takie ważne, bo pokazały siatkarzom, że idziemy w dobrym kierunku. Ale mam świadomość, że bardzo daleko nam jeszcze do światowej czołówki. Docelowo chciałbym, żebyśmy byli w najlepszej dziesiątce, którą obecnie moim zdaniem tworzy osiem zespołów pierwszej dywizji Ligi Światowej plus Niemcy i Francja.
Vital Heynen, choć oczywiście bardzo zadowolony ze współpracy z Niemcami, mówił mi, że chciałby kiedyś doświadczyć prowadzenia swojej własnej reprezentacji, bo ma poczucie, że to jest coś zupełnie innego, inny rodzaj emocji. Pan w tym sezonie po raz pierwszy w życiu prowadził zawodników z własnej ojczyzny, faktycznie to jest inaczej?
- To nie jest takie proste w moim wypadku (śmiech). Może urodziłem się w Argentynie, ale wiele lat życia spędziłem we Włoszech i uważam ten kraj za swoją drugą ojczyznę. Dlatego będąc trenerem Azzurrich czułem się prawie jakbym prowadził rodaków. Choć, oczywiście, z własnym krajem łączy cię wspólnota języka, kultury, doświadczeń i to jest faktycznie inaczej. Emocje są może nie większe, ale innego rodzaju. Całe życie marzyłem o zostaniu szkoleniowcem reprezentacji Argentyny, więc dla mnie ten sezon to było spełnienie wielkiego, bardzo ważnego marzenia.
Rozmawiała Ola Piskorska
Znakomita atmosfera wytworzona w rozm Czytaj całość