Ponownie muszę się uczyć - rozmowa z Jochenem Schoepsem, atakującym Asseco Resovii Rzeszów

Brązowy medalista Mistrzostw Świata 2014 opowiada między innymi o rywalizacji z Georgiem Grozerem, sytuacji młodych siatkarzy w Niemczech oraz pracy z Vitalem Heynenem.

Wiktor Gumiński: Jak w twoim kraju został przyjęty wasz niedawny sukces, w postaci wywalczenia trzeciego miejsca na mistrzostwach świata? Rodzime media dużo mówiły o tym osiągnięciu? Czy też po dwóch, trzech dniach temat już ucichł?

Jochen Schoeps: Siatkarskie środowisko, na czele z klubami i sponsorami, zareagowało bardzo pozytywnie, ponieważ sprawiliśmy dużą niespodziankę, odnosząc zarazem wielki sukces. Wiele uwagi poświęcały nam także gazety oraz media internetowe. Nie tak wielkim zainteresowaniem cieszyliśmy się ze strony telewizji, ale powiedziałbym, że w Niemczech to normalne, ponieważ w tym medium nie mówi się wiele o innych sportach niż piłka nożna. Generalnie jednak nasz sukces był bardzo głośnym tematem przez około tydzień. Teraz próbujemy podtrzymać zainteresowanie siatkówką poprzez różne sposoby promocji, na przykład Facebook, starając się, by było ono tak wysokie, jak to tylko możliwe. Nie jest łatwo, ale chcemy spróbować to zrobić, tak by każdy kibic od czasu do czasu przypomniał sobie, że latem 2014 roku coś osiągnęliśmy. Liczę, że w kolejnym sezonie będziemy mieć podobne wsparcie. Musimy powalczyć o utrzymanie stabilnego poziomu. Może nie uda nam się ponownie zając trzeciej pozycji, ale chcemy obracać się wokół najlepszych drużyn w Europie i zaliczać się także do czołówki światowej. Jeśli brązowy medal wywalczony w Polsce będzie tylko jednorazowym wyskokiem, a w kolejnych latach będziemy grać słabo, nasz niedawny sukces zupełnie straci na wartości.
[ad=rectangle]
W Polsce dało się słyszeć głosy, że zdobyliście medal tylko dlatego, że mieliście do niego znacznie łatwiejszą drogę niż Polacy czy Brazylijczycy. Jak się odniesiesz do takich opinii?

- Może i mieliśmy łatwiej, ale grupa Polaków w pierwszej fazie turnieju także nie była uznawana za trudną. We wszystkim jest rodzaj szczęścia bądź jego braku. Nikt nie spodziewał się bowiem, że w trzeciej fazie Polacy wylosują Brazylię i Rosję. Myślałem, że to dla nich pech, ale później okazało się, że zagrali wyśmienicie. Na początku było to więc traktowane jako brak szczęścia, ale potem przekuło się w coś pozytywnego, ponieważ dzięki wygranym meczom nabrali pewności siebie i stali się silniejszym zespołem w najważniejszej części turnieju. Taki jest system, nic się na to nie poradzi. My też graliśmy przeciwko Brazylii i Rosji. Zawsze będą tacy ludzie, którzy w formule rozgrywek znajdą pozytywy i tacy, którzy skupią się na negatywach, aż koniec końców wymyślony zostanie nowy system (śmiech). My musimy cieszyć się tym, czego udało nam się dokonać.

Jednym z waszych największych atutów podczas mundialu był fakt, że reprezentacja składała się głównie z zawodników, którzy grali ze sobą już w kilku wcześniejszych ważnych turniejach. Dawało wam to jakąś przewagę nad resztą stawki?

- Tak, to była jedna z naszych zalet. Graliśmy na mistrzostwach w sposób konsekwentny. Kiedy wygrywaliśmy, prezentowaliśmy się dobrze, natomiast kiedy przegrywaliśmy, niestety, wyglądało to źle. Popełnialiśmy błędy, ale wyciągaliśmy z nich wnioski i na ich podstawie się uczyliśmy. Generalnie mieliśmy bardzo dobrze dobrany zespół. Nikt nie był debiutantem, wszyscy spędziliśmy razem w kadrze przynajmniej dwa, trzy bądź nawet cztery lata. Nie było w naszych szeregach ani siatkarzy zbyt starych, ani zbyt młodych. Byliśmy dobrze zbilansowani wiekowo. Udało nam się wzajemnie dopasować i stworzyliśmy dobrą drużynę.

Dostrzegam jednak jednego pechowca, którego zabrakło w kadrze na mistrzostwa świata, mimo że w normalnych okolicznościach jest w niej pewniakiem od wielu lat. Nazywa się on Simon Tischer. 

- Simon jest moim najlepszym przyjacielem, więc oczywiście jestem z nim w kontakcie. Był szczęśliwy z powodu naszego sukcesu, ale jednocześnie chciałby być wtedy z nami w Polsce. Przed rozpoczęciem sezonu reprezentacyjnego przyznał jednak, że chce jeszcze trochę pograć w siatkówkę. Aby to było możliwe, musiał poddać się operacji kolan. Miał mieszane uczucia, ale w końcu powiedział sobie "W porządku, przejdę operację. Stracę jedno lato, ale mam nadzieję, że dzięki temu przedłużę swoją karierę". Z nim w składzie mielibyśmy zapewne większą możliwość rotacji na pozycji rozgrywającego, ale Lukas Kampa spisał się dobrze. Myślę, że podobny poziom będzie prezentował także w PlusLidze. Simon natomiast będzie, oczywiście, walczył o powrót do reprezentacji w kolejnych latach.

Jochen Schoeps był kapitanem reprezentacji Niemiec podczas Mistrzostw Świata 2014
Jochen Schoeps był kapitanem reprezentacji Niemiec podczas Mistrzostw Świata 2014

Ojcem waszego sukcesu był Vital Heynen, powszechnie uznawany za jednego z najbardziej oryginalnych trenerów w świecie siatkarskim. Jego metody pracy rzeczywiście różnią się tak mocno od tych preferowanych przez innych szkoleniowców, których miałeś okazję spotkać w czasie swojej kariery?

- Tak, Vital ma swój własny pomysł na prowadzenie zespołu. Jeszcze pięć, sześć lat temu był czynnym zawodnikiem, a treningi próbuje organizować w taki sposób, jaki przypadał mu do gustu jeszcze wtedy, gdy samemu występował na parkiecie. Nigdy na przykład nie lubił odbijania piłki w parach, więc tego nie robimy. Zamiast tego podczas rozgrzewki preferuje nieco więcej rozrywki, dlatego też organizuje różne ciekawe gry. Bardziej doświadczeni zawodnicy wiedzą, że rozgrzewka nie będzie trwała tak długo jak ma to zazwyczaj miejsce, więc przychodzą nieco wcześniej, aby zdążyć się porozciągać. Taki jest jego styl pracy z naszą reprezentacja i jak dotąd wszystko funkcjonuje naprawdę dobrze. Generalnie Heynen lubi dużo rozmawiać i myśleć o siatkówce. Jest na tym punkcie zakręcony, ale - oczywiście - w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Ciągle macie spotkania w szatni pięć minut po zakończeniu meczu?

- Tak, choć może niekoniecznie pięć minut po jego zakończeniu. Podczas mistrzostw świata ustaliliśmy, że będzie to około dziesięć do piętnastu minut, ze względu na obecność naszych rodzin bądź przyjaciół. Oczywiście, musimy się jednak spotkać w szatni, nasz trener mówi wtedy o paru pozytywach i negatywach. Podczas mundialu to wszystko było dość szalone, ponieważ musiał on chodzić na konferencje prasowe i z powodu tych zebrań zawsze się na nie spóźniał (śmiech).
[nextpage]W powszechnej opinii, zdecydowanym liderem niemieckiego zespołu podczas mistrzostw świata był Georg Grozer. Rywalizowałeś o miejsce w wyjściowym składzie z aktualnie najlepszym atakującym na świecie?

- Generalnie trudno porównywać atakujących, ale jeśli spojrzeć na wyniki osiągane przez Georga, w Lidze Mistrzów czy też na innych frontach, na pewno należy on do czołowej "trójki" na swojej pozycji. Nie ułatwia mi to życia w reprezentacji, ale zarazem stanowi dla mnie wyzwanie. Na początku próbowałem pokazać mu kilka rzeczy, które moim zdaniem mogły pomóc w jego rozwoju. Po pięciu latach ponownie muszę się uczyć i próbować co nieco zaczerpnąć od niego (śmiech). Na treningach rywalizujemy ze sobą, lecz ogólnie to dobrzy z nas koledzy. Mamy do wykonania wiele roboty, ponieważ jesteśmy obecnie najstarszymi graczami w reprezentacji, niejako pełniącymi w niej rolę przywódców. Na zgrupowaniach kadry ciągle się kształcisz i walczysz o miejsce w składzie. Natomiast podczas samego spotkania musisz to wszystko połączyć i dopingować swoich kolegów, spróbować coś zaobserwować, podpowiedzieć. To zawsze pomaga i umacnia relacje pomiędzy zawodnikami, co z kolei przekłada się na lepszą postawę całego zespołu.

Kto zatem w przyszłości otrzyma zadanie zastąpienia duetu Schoeps - Grozer w reprezentacji Niemiec?

- To jeden z dużych znaków zapytania. Musimy w Niemczech podjąć próbę wprowadzenia paru nowych zawodników do reprezentacji. Prawda jest bowiem taka, że w ciągu ostatnich ośmiu bądź dziesięciu lat nie było wielkiego napływu świeżej krwi. Paru siatkarzy zdolnych do podołania zadaniu pojawiło się na horyzoncie, ale często dotykały ich problemy fizyczne. A wówczas taki gracz myśli sobie: "Może przerwę karierę i pójdę na studia". I sytuacja staje się niełatwa. Szczególnie dostrzegam to w mojej ojczyźnie. Posiadamy młodych siatkarzy z potencjałem, ale skoro nie dostają oni odpowiednich pieniędzy oraz, co możliwe, nie mają okazji pracować z dobrymi trenerami w lidze niemieckiej, mówią: "Po co mam wkładać tyle wysiłku, skoro teraz nieco zarobię, pójdę jednocześnie na studia, a po zakończeniu nauki znajdę sobie pracę w zawodzie i przerwę karierę siatkarską". Taka sytuacja nie pomaga w rozwoju niemieckiej siatkówki.

W Bundeslidze nie obowiązuje limit obcokrajowców, w związku z czym na przykład w składzie czołowej niemieckiej drużyny, VfB Friedrichshafen, od lat znajduje się wielu siatkarzy z zagranicy. Zaleciłbyś w związku z tym swoim utalentowanym rodakom wyjazd do innej ligi już w młodym wieku, w celu zwiększenia ich szans na zrobienie kariery?

- Młodym nie jest łatwo, ponieważ VfB Friedrichshafen oraz Berlin Recycling Volleys są zespołami z aspiracjami do rywalizowania na wysokim poziomie. Dlatego też trudno im inwestować w młodych Niemców, ponieważ muszą dbać o utrzymywanie wysokich standardów. Mogą wziąć jednego bądź dwóch takich graczy, ale nie więcej. Pozostałym pozostaje więc szukanie innych pracodawców, co jest niełatwe. Wiele niemieckich klubów nie ma odpowiedniego budżetu oraz ciekawych perspektyw na przyszłość, a wtedy podejście młodych do siatkówki nie jest już do końca odpowiednie. Chciałbym widzieć więcej drużyn działających profesjonalnie, ale wiem, że trudno im o pozyskanie sponsorów i przyciągnięcie widzów na trybuny. Niestety, siatkówka nie jest u nas tak popularna jak tutaj, w Polsce, gdzie być może jest nawet sportem numer jeden. Nie wiem, co bym zalecił moim młodym rodakom. Wyjazd do innego kraju byłby może pomocny, ale trudno mi określić, który klub zainwestowałby w takiego młodego, jeszcze niedoświadczonego siatkarza.

Schoeps po raz pierwszy wyjechał do zagranicznej ligi w wieku niespełna 24 lat. W 2007 roku zasilił szeregi rosyjskiej Iskry Odincowo.
Schoeps po raz pierwszy wyjechał do zagranicznej ligi w wieku niespełna 24 lat. W 2007 roku zasilił szeregi rosyjskiej Iskry Odincowo.

Coraz więcej Niemców przychodzi do PlusLigi, ale są to zawodnicy już doświadczeni i ograni. Na inwestowanie w młodych zagranicznych zawodników nie pozwala u nas limit obcokrajowców. 

- Dokładnie, obowiązuje limit, więc w celu utrzymania odpowiedniego poziomu kluby nie będą decydować się na taki krok. Dla niemieckiej siatkówki pozytyw jest taki, że jeśli zawodnik już wyjeżdża z rodzimej ligi, to musi być on naprawdę dobry. Reszta zostaje w kraju i chciałaby tam rywalizować na odpowiednim poziomie, ale - niestety - nie wszystkie kluby potrafią zapewnić im najlepszą przyszłość.

Inną ligą, w której nie obowiązuje limit obcokrajowców, jest choćby francuska Ligue A. Może doradziłbyś młodzieży udanie się właśnie w tamtym kierunku?

- Dlaczego by nie. Ale to ważna decyzja, dlatego każdy przed wyjazdem musi sobie uświadomić, że skoro już wybiera się grać do ligi zagranicznej, to właśnie rozpoczyna karierę profesjonalnego siatkarza. To jeden z największych i powszechnych dylematów w Niemczech, ponieważ po zakończeniu przygody ze sportem siatkarze nie mają wystarczającej ilości pieniędzy, by się utrzymać. Muszą zatem znaleźć sobie pracę. I dlatego większość z nich postępuje według następującej reguły: "Studiując i przygotowując się do mojego przyszłego zawodu zobaczę, jak dużo uda mi się zarobić na grze w siatkówkę. Jeśli nie będzie to wystarczająca suma, po zakończeniu nauki na uczelni idę do pracy". Właśnie dlatego decyzja o zaangażowaniu się w stu procentach w naukę bądź karierę sportową nie jest łatwa do podjęcia.

Zapewne chciałbyś jednak jeszcze pograć w kadrze przez kilka najbliższych lat?

- Nie wybiegam aż tak daleko w przyszłość. Na dzień dzisiejszy planuję występować w reprezentacji jeszcze przez dwa lata, do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro i tylko na tym się teraz koncentruję. Co będzie później, zobaczymy.

Źródło artykułu: