Aleksandra Herasimienia to jedna z najwybitniejszych pływaczek w historii Białorusi. Podczas 20-letniej kariery wywalczyła trzy medale igrzysk olimpijskich. Choć bywała w pałacu Aleksandra Łukaszenki, a raz nawet tańczyła z dyktatorem, dziś jest jego zdecydowaną przeciwniczką.
Za działalność w Białoruskiej Fundacji Solidarności Sportowej dostała wyrok 12 lat pracy w kolonii karnej. Uciekła jednak przed służbami i dziś próbuje układać sobie życie od zera w Polsce.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Niedawno obchodziła pani 39. urodziny. Jakie było najważniejsze życzenie?
Aleksandra Herasimienia, trzykrotna medalistka olimpijska w pływaniu: Marzę o powrocie do ojczyzny. Wierzę, że jeszcze kiedyś Białoruś będzie demokratyczna i będę mogła jeszcze coś zrobić dla kraju.
Na razie to niemożliwe, ma pani wyrok 12 lat w kolonii karnej. Jakby była pani zbrodniarzem.
Wielu Białorusinów śmieje się, że muszę być naprawdę dobrym człowiekiem, skoro reżim skazał mnie na aż tak długie więzienie. To niesamowite, jak łatwo jest otrzymać na Białorusi bardzo poważny wyrok. Czasem wystarczy napisać jakiś komentarz w internecie, a kolejne kilka lat trzeba będzie spędzić za kratkami. Znajomi trafili do aresztu, bo milicję zaniepokoiły ich czerwone buty.
Dlaczego stanęła pani po stronie opozycji? Przecież wiodła pani wygodne życie w Mińsku.
Faktycznie, długo się na to wszystko godziłam, bo uznawałam, że mogę pozwolić sobie na pewne kłamstwa. Gdy jednak zobaczyłam, jak brutalnie tłumione są protesty, coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie mogę dłużej milczeć, bo w przeciwnym razie nic się nie zmieni.
Zdarza się pani żałować tej decyzji?
Miałam komfortowe życie, ale nie byłam szczęśliwa. Wolałam być uczciwa wobec siebie. Wiem, że teraz przyglądam się upadkowi kraju, co wywołuje u mnie depresję.
Wcześniej głosowała pani na Łukaszenkę?
Nigdy w życiu nie zagłosowałam na Łukaszenkę. Na Białorusi jest bardzo wielu ludzi, którzy mają podobnie. Większość wyborów była jednak bardzo fałszowana. Raz zdarzyło mi się trafić na czarną listę reżimu za to, że powiedziałam coś na temat historii naszego kraju i walce o prawa kobiet. Od tamtego momentu starałam się nie zabierać głosu w kluczowych sprawach.
ZOBACZ WIDEO: Siatkarz kandydował w wyborach do sejmu. "Nie chodziło o to, żeby się tam dostać"
Została pani skazana na 12 lat więzienia. Jaki było oficjalne uzasadnienie?
Nigdy nie otrzymałam oficjalnego pisma, o wszystkim dowiedziałam się z prasy. Chodziło jednak o rozsyłanie fałszywych informacji na temat wyborów z 2020 roku oraz ekstremistyczną działalność wzywającą do bojkotu i nałożenia sankcji na Białoruski Komitet Olimpijski.
Pogodziła się pani z tym, że być może już nigdy nie wróci do ojczyzny?
Jeszcze niedawno myślałam o tym praktycznie każdego dnia. Byłam przekona, że układ sił na Białorusi może zmienić się w każdej chwili, a ja za chwilę wrócę do kraju. Dziś taką optymistką nie jestem. Mimo to wciąż wydaje mi się, że w perspektywie pięciu lat wiele się może zdarzyć.
Od blisko trzech lat mieszka pani w Warszawie. Czy wciąż boi się pani białoruskiego reżimu?
Początkowo obawiałam się porwania, ale zdałam sobie sprawę, że jestem zbyt mało ważna dla reżimu, by ktokolwiek zaprzątał sobie głowę robieniem mi krzywdy. Ale wciąż stosuję pewne środki bezpieczeństwa. Nie pracuję po zmroku, unikam chodzenia po niebezpiecznych rejonach i jestem po prostu uważna. Początkowo może częściej oglądałam się za siebie, teraz jestem już spokojniejsza.
Jak to się w ogóle stało, że tak zasłużona pływaczka musiała w pośpiechu opuszczać kraj? Dostała pani ostrzeżenie, że reżim planuje panią zatrzymać?
Pewni ludzie zaproponowali mi udział w tworzeniu Białoruskiej Fundacji Solidarności Sportowej. Zgodziłam się, a kilka dni później musiałam opuścić mój kraj, bo było niemal pewne, że reżim zrobi wszystko, by mnie zatrzymać. Ostatecznie wyrok wydano na mnie po około roku działalności fundacji.
To prawda, że kiedyś tańczyła pani z Łukaszenką?
Miałam wtedy 16 lat i byłam wschodzącą gwiazdą białoruskiego sportu. Dopiero co wróciłam z młodzieżowych mistrzostw, na których zdobyłam trzy medale, a media nazwały mnie złotą rybką. Przedstawiciele prezydenta zwrócili się do mnie z zaproszeniem na tradycyjny noworoczny bal dopiero 31 grudnia. Nie mogłam odmówić, ale nie zamierzałam się przygotowywać, więc na bal poszłam ubrana… po sportowemu. Dopiero na miejscu dowiedziałam się, że prezydent poprosi mnie do tańca.
Jest pani w Polsce już od trzech lat, ale wciąż nie mówi pani w naszym języku. Pobyt w Warszawie traktuje pani jako stan tymczasowy?
Polski rozumiem całkiem dobrze, ale wciąż nie mówię. Pracuję jako instruktor na basenie, a po prostu większość moich klientów to Białorusini i Ukraińcy. Uczę pływać sportowców amatorów i ludzi, którzy dopiero zaczynają przygodę na basenie. Początkowo ludzie przychodzi na lekcje ze mną z ciekawości, jak to jest być trenowanym przez medalistkę olimpijską.
Jak to się stało, że pani wiedzy i doświadczenia nie wykorzystuje żaden z wielu klubów pływackich?
Myślę, że największym problemem jest to, że ja nie jestem Polką. Proszę mi wierzyć, że w ostatnich dwóch latach zwrócił się do mnie jeden trener, który był zainteresowany tym, jak trenowałam, jak dopracowywałam technikę. Tuż po przyjeździe do Polski wiele osób bezinteresownie mi pomagało, ale nikt z nich nie był zainteresowany moimi pływackimi doświadczeniami.
Czy mimo wszystko może mówić pani o sobie, że jest szczęśliwym człowiekiem?
Ogólnie jestem szczęśliwa. Oczywiście zdarzają się gorsze chwile, ale wtedy przypominam sobie jak bardzo rozwinęłam się jako człowiek w ciągu ostatnich czterech lat. Te wszystkie doświadczenia uczyniły mnie lepszym i twardszym człowiekiem. Wiem, że jestem w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji.
Czy po niemal trzech latach czuje się pani w Polsce jak w domu?
To nie jest takie łatwe. Polska nie jest moim domem. Problemem są ciągłe wymagania formalne, by legalizować swój pobyt tutaj. Nawet po trzech latach ciągle mam z czymś problem i cały czas muszę załatwiać sprawy w urzędach.
Wydawało mi się, że posiadając status uchodźcy, korzysta się z ułatwień.
Załatwienie statusu uchodźcy zajęło trzy czy cztery miesiące i to była formalność. Prawdziwe trudności zaczęły się później. Po 20 latach od wyrobienia prawa jazdy okazało się, że w Polsce nie mogę go używać. Musiałam na nowo zapisać się na kurs, podejść do egzaminu teoretycznego w języku ukraińskim, potem do egzaminu praktycznego. To wszystko zajęło mi pół roku. Ciągle mam podobne przygody i zaczęłam się już do tego przyzwyczajać.
W pani głosie słychać delikatny żal.
Na każdym kroku czuję, że życie tutaj zaczynam od absolutnego zera. Praktycznie wszystko muszę robić od początku. Ponad rok temu rozpoczęłam procedurę rozwodową, a mimo to wciąż nic się nie wydarzyło. Poza złożeniem pozwu, ostatnio wezwano mnie do zapłacenia za tłumaczenia, o które nawet nie prosiłam. Całościowy koszt wyniósł mnie już 6,5 tysiąca złotych, a sprawa wciąż nie ruszyła z miejsca. Nie jestem milionerką. Podobnie jest z innymi sprawami, jak choćby rejestracją samochodu. Te problemy nie dotyczą tylko mnie, ale także innych Białorusinów.
Jak traktują panią Polacy?
Na co dzień spotykam mnóstwo pomocnych ludzi. Tłumaczę to sobie, że być może w innych krajach obcokrajowcy też mają takie problemy proceduralne.
Polska jest pani trzecim krajem w ciągu ostatnich czterech lat. Skąd tak częste zmiany?
Na Litwie spędziłam raptem trzy miesiące i od początku byłam przekonana, że to nie będzie długi pobyt. Inaczej było w Kijowie, który miał być docelowym miejscem zamieszkania do czasu przywrócenia demokracji w Białorusi. Sprawy potoczyły się jednak inaczej.
Wybuchła wojna, musiała pani ruszyć do Polski.
Wybraliśmy Kijów, bo kulturowo to miejsce wydawało się najbardziej zbliżone do Mińska. Nie musieliśmy uczyć się zupełnie innego języka i dość szybko tam się zaaklimatyzowaliśmy. W tym całym nieszczęściu, które rozpoczęło się w lutym 2022 roku, miałam szczęście, że raptem tydzień wcześniej wyrobiłam najbliższej rodzinie wizy do Polski.
Przewidywała pani, że coś może się wydarzyć?
Do Kijowa wróciłam zaledwie dwa dni przed wybuchem wojny. Wielu ludzi w Warszawie coś przeczuwało, bo namawiali mnie, bym nie wracała na Ukrainę. W Kijowie było moje dziecko, mąż i mama. Dzień po wybuchu wojny jechaliśmy samochodem w kierunku Polski. Podróż zajęła trzy dni, wszędzie były korki, a na granicy spędziliśmy kilkadziesiąt godzin. Potem nie było łatwiej, bo zapotrzebowanie na mieszkania było wtedy tak duże, że ostatecznie czekaliśmy aż dwa miesiące. Ukraińcy mieli łatwiej, bo im proponowano dopłaty do lokali.
Czy za rok wciąż będzie pani mieszkała w Warszawie?
Obecnie nie jestem gotowa na kolejną przeprowadzkę. Mam status uchodźcy, pewnie mogłabym wnioskować o polski paszport, ale na razie tego nie potrzebuję.
Czy jest coś jeszcze, co chciałaby pani osiągnąć w sporcie?
Być może jeszcze kiedyś trafi mi się zdolny zawodnik, z którym będę mogła wrócić na najważniejsze zawody świata. Na razie cieszę się tym, co mam.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Nie mam szacunku do konformistów...
Jak jej coś u nas nie pasuje to w to Czytaj całość