Zawalił olimpijską "drużynówkę". Cztery lata później Masahiko Harada odkupił winy

Getty Images / Frank Peters / Na zdjęciu: Masahiko Harada podczas konkursu drużynowego igrzysk w Nagano
Getty Images / Frank Peters / Na zdjęciu: Masahiko Harada podczas konkursu drużynowego igrzysk w Nagano

"Kariera między triumfem a katastrofą" - pisali o nim dziennikarze. Potrafił pobić rekord skoczni, potrafił także oddać najkrótszy skok. Masahiko Harada fundował kibicom nieoczekiwane emocje podczas dwóch drużynowych konkursów olimpijskich.

Przepis na sukces w "drużynówce"? Osiem równych, dobrych skoków. Żaden z zawodników nie może ani na moment stracić koncentracji, bo jedna zła próba może drogo kosztować cały zespół. Wiedzą coś o tym Japończycy, a zwłaszcza Masahiko Harada. Skoczek, który swoim kibicom potrafił podnieść ciśnienie.

W latach 90. był jednym z najlepszych zawodników z Kraju Kwitnącej Wiśni, odnosił sukcesy na arenie międzynarodowej. Do historii przeszły jego dwa triumfy na mistrzostwach świata (w 1993 r. w Falun w konkursie na normalnej skoczni i w 1997 r. w Trondheim - na dużej skoczni). Największą sławę przyniosły mu jednak igrzyska. Startował w nich aż pięciokrotnie.

W debiucie w Albertville (1992) otarł się o medal. Dwa razy zajmował czwarte miejsce (na dużej skoczni i drużynowo). Rok później zdobył wspomniany tytuł mistrza świata i na kolejne igrzyska - w 1994 r. do Lillehammer - udawał się jako jeden z kandydatów do medalu. Na dużym obiekcie był trzynasty, ale dwa dni później stanął przed niepowtarzalną szansą na zdobycie pierwszego w karierze mistrzostwa olimpijskiego.

"Gratuluję złota" - usłyszał od Niemca

Na Lysgårdsbakken Japończycy w składzie - Jinya Nishikata, Takanobu Okabe, Noriaki Kasai i Harada - na półmetku szli łeb w łeb z Niemcami, ale gdy Christof Duffner zepsuł skok, uzyskali znaczącą przewagę. Przed ostatnimi próbami Azjaci wyprzedzali naszych zachodnich sąsiadów aż o 55,2 pkt. To wtedy rozegrała się scena, o której fani skoków dyskutują do dziś.

Jens Weissflog - świeżo upieczony mistrz z konkursu na dużej skoczni - podszedł do Harady. "Gratulacje za zdobycie złotego medalu" - wypalił. Japończyk miał odpowiedzieć: "Nie, nie, musimy poczekać". Jakby przeczuwał, że za moment stanie się coś kompletnie nieoczekiwanego. Niemiec poszybował na odległość 135,5 m. Wprawdzie Harada był pod presją, ale potrzebował zaledwie 110 m (w pierwszej serii Japończyk skoczył 122 m), by przypieczętować sukces swojej drużyny.

Gdy Harada rozpoczynał najazd, wszyscy sądzili, że to tylko formalność. Jednak kilka sekund później na skoczni w Lillehammer zapadła cisza, którą przerwały okrzyki radości Niemców. Doświadczony japoński skoczek lądował... przed setnym metrem (97,5 m). Roztrwonił ogromną przewagę. "Popłynął jak Titanic" - pisał "Sports Illustrated".

Chciał się zapaść pod ziemię ze wstydu. Nie zdejmował nart. Przykucnął, oparł kolana o klatkę piersiową. Rękawicami zasłaniał okulary. Tak jakby chciał powiedzieć: "Nie patrzcie na mnie, mnie tu nie ma".

Zobacz zdjęcie Harady po skoku:

Fot. Simon Bruty/Getty Images
Fot. Simon Bruty/Getty Images

- W przeszłości dobrze wychowany Japończyk musiałby popełnić po takim błędzie harakiri - powiedział skoczek, przez którego jego reprezentacja zdobyła tylko srebro.

Nie brakuje opinii, że do dramatu Harady przyczynił się Weissflog. Tak uważał m.in. późniejszy mistrz olimpijski na normalnej skoczni Espen Bredesen. - Nie można gratulować gościowi przed jego skokiem. Nie powinno się tego komentować, lecz poczekać, aż ktoś skończy. Tak się nie robi - mówił Norweg. - Gdy Weissflog składał przedwczesne gratulacje, Harada starał się odpędzić go niczym złego ducha, ale było już zbyt późno. Już usłyszał te słowa - pisał "New York Times".

Jednak Weissflog wielokrotnie zarzekał się, że nie chciał wyprowadzić rywala z równowagi. - W drugim skoku byłem spokojniejszy niż w pierwszym, bo wiedziałem, że złoty medal się oddalił, a prawie 60 punktów nie da się nadrobić - mówił skoczek z Niemiec. Także sam Harada po latach przyznał, że nie widział u rywala złych intencji. - Media napisały trochę za dużo. Niemiec nie zrobił niczego złego. To było nieporozumienie - tłumaczył.

Nota 35,6, czyli koszmar powrócił

Zagraniczne media nadały Hardzie przydomek "Happy" ("szczęśliwy"), ze względu na jego wiecznie uśmiechniętą twarz. Nawet po niepowodzeniu w Lillehammer starał się szukać pozytywów, choć łatwo o to nie było. Tamta wpadka mocno go zabolała. Wiedział, że zawiódł cały naród.

Sezon po igrzyskach miał bardzo nieudany (59. miejsce w PŚ). Jednak w 1997 r. zdobył aż trzy medale na MŚ w Trondheim (złoto na dużej skoczni, dwa srebrne - na normalnej skoczni i z drużyną). Z dużymi nadziejami czekał na kolejne igrzyska, które odbywały się w jego ojczyźnie, w Nagano.

Skoczkowie walczyli o medale w kompleksie w Hakubie, a "Happy" Harada już na samym początku mógł zrzucić z siebie ciężar, który niósł na barkach od Lillehammer. 91,5 m było najlepszą odległością w pierwszej serii konkursu na skoczni normalnej. Tyle że w serii finałowej Japończyk spisał się słabiej (84,5 m), spadając na piątą pozycję. Mistrzem został Jani Soininen z Finlandii, a miejscowi kibice fetowali srebro Kazuyoshiego Funakiego.

Funaki zapoczątkował medalową serię, bowiem kilka dni później zwyciężył na dużej skoczni. Harada znów zaprezentował się nierówno, ale według odwrotnego schematu. W pierwszej serii nie zachwycił, był szósty. Świetnym drugim skokiem (136 m) zapewnił sobie brąz.

Przed konkursem drużynowym Japończycy byli zdecydowanymi faworytami. Trener Manabu Ono postawił na czwórkę: Okabe, Hiroya Saito, Harada i Funaki. Początkowo wszystko szło po myśli gospodarzy. Znakomicie spisał się zwłaszcza Saito, którego daleki skok (130 m) dawał Japończykom sporą przewagę nad rywalami. W trzeciej grupie na belce zasiadł Harada.

Koszmar z Lillehammer powrócił. Japończyk skakał w trudnych warunkach (śnieżna zadymka), z którymi sobie nie poradził. Na skoczni K 120 wylądował... przed 80. metrem (79,5 m), za co otrzymał niezwykle niską notę łączną - 35,6 pkt. Jego drużyna straciła prowadzenie na rzecz Austriaków, a po pierwszej serii spadła nawet poza podium, pozwalając się wyprzedzić także Niemcom i Norwegom.

- Po moim pierwszym skoku zacząłem myśleć o Lillehammer. Szczerze, pomyślałem, że znowu może się wydarzyć to samo - mówił Masahiko Harada. Na jego szczęście była jeszcze druga seria. A w niej gospodarze skakali jak natchnieni. Okabe ustanowił rekord skoczni (137 m), dzięki czemu jego drużyna odzyskała prowadzenie. Saito je utrzymał, a Harada...

Dołożył Horngacherowi

Japonia wstrzymała oddech. Ważyły się losy konkursu drużynowego. Masahiko wyrzucił z pamięci dwie wpadki i poszybował na 137 m. Wyrównał rekord Okabe, wprawiając swoich rodaków w euforię. W swojej grupie zanotował zdecydowanie najlepszy rezultat (pokonując o prawie 50 pkt. skaczącego w austriackiej ekipie... Stefana Horngachera). Japończycy mieli złoto na wyciągnięcie ręki. Funaki nie pozwolił mu odfrunąć.

Zobacz film o konkursie drużynowym w Nagano (rekordowy skok Harady od 1:10)

W tym momencie Harada poczuł ogromną ulgę. Winy zostały odkupione. - Był znany z tego, że uśmiechał się, gdy przegrywał. Teraz płakał, gdy wygrał - pisał "New York Times". - Jego ramiona opadły, a ciężar z czterech lat ześlizgnął się z nich. Występ Harady odzwierciedlał jego karierę spolaryzowaną między triumfem a katastrofą - to z kolei słowa dziennikarza "Independent".

To był życiowy sukces Harady, który później jeszcze dwukrotnie startował w igrzyskach. O ile w Salt Lake City zanotował przeciętne wyniki (dwa dwudzieste miejsca indywidualnie i piąte z drużyną), o tyle start w Turynie okazał się nieporozumieniem. 37-letni zawodnik nie przebrnął przez kwalifikacje do konkursu na normalnej skoczni. Ze względu na nieprzepisową długość nart został zdyskwalifikowany. W innych konkurencjach nie wystąpił, a miesiąc później - w marcu 2006 r. - ogłosił zakończenie kariery.

ZOBACZ WIDEO Tomasz Pochwała wprost ocenia szanse Polaków. "Liczę, że wygrają"

Źródło artykułu: