Norwegowie rozpoczęli akcję, ale szybko zgubili piłkę. Przejął ją Artur Siódmiak i bez namysłu rzucił na pustą bramkę. Piłka pokonała dziesiątki metrów. Trafił. Zdążył spojrzeć na zegar i po chwili utonął w objęciach całej drużyny. "Ależ to się fantastycznie zakończyło dla tych kapitalnych facetów!" - krzyczał w lutym 2009 roku, wciąż chyba niedowierzając, komentator.
Polska awansowała wtedy do półfinału mistrzostw świata. Na drugi dzień bohater, już w spokojnych okolicznościach, próbował powtórzyć ten wyczyn "na sucho". Rzucił. Uśmiechy z twarzy kolegów szybko spłynęły. Pojawiła się refleksja.
- Spotkaliśmy się na treningu. Wiedzieliśmy, że odzyskanie prowadzenia we wczorajszym meczu graniczyło z cudem. Staliśmy sobie w kółeczku i podczas rozmowy ktoś stwierdził, że powinienem powtórzyć ten rzut. Tutaj i teraz. Odległość była podobna. Rzuciłem, ale raz trafiłem obok bramki, a raz w poprzeczkę. Trafiłem dopiero za trzecim razem. Zapadła cisza. Wszyscy uświadomili sobie, jak cienka jest granica między wygraną a porażką. Cieszyliśmy się z awansu do najlepszej czwórki mistrzostw, a równie dobrze mogliśmy ze skwaszonymi minami siedzieć w samolocie do Polski - opowiada w programie "Życie po życiu" Siódmiak.