Szumnie zapowiadany hit inauguracyjnej kolejki nie rozpieszczał. Niewiele bramek, kumulacja błędów, ale na końcu, jak to w spotkaniach z Azotami, znowu lepsza okazała się Wisła. I to zdecydowanie, chociaż wciąż dociera się po ośmiu zmianach w letniej przerwie.
ZOBACZ: MMTS liczy na powtórkę z zeszłego sezonu
Corrida
Panowie tak bardzo stęsknili się za batalią o meczowe punkty, że momentami ponosiły ich emocje. Raptem trzy minuty i podwójne wykluczenie po stronie Azotów. Szybko dwie kary dla filara obrony Wisły, Philipa Stenmalma. Zostawiając zupełnie z boku analizę decyzji sędziowskich, temperatura rosła. Szkoda, że tylko z tego powodu.
Walki wręcz było dużo, wirtuozerii niewiele. Kibicom szerzej przedstawił się przede wszystkim Niko Mindegia. Hiszpan, nowy dowódca Nafciarzy, regulował tempo, gra kręciła się wokół 31-latka i dawał lekcję przeciętnie dysponowanym środkowym rywali. Od razy w oczy rzucało się, że rozgrywający Wisły nie do końca poznali swoje ścieżki poruszania, dlatego Mindegia nie pozwalał nudzić się skrzydłowym.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Czy transfer Philippe Coutinho to hit? "Tylko nazwisko, bo na pewno nie występy"
ZOBACZ: Wychowanek Wisły w Legionowie
W Azotach co innego, ale można rzecz, że to standard, klubowy gen. W poprzednich sezonach skrzydłowi nieraz statystowali. W Płocku na palcach jednej ręki można policzyć, ile mieli okazji przez pierwsze 30 minut. Statystyka wyglądałaby jeszcze gorzej, gdyby nie próby Mateusza Seroki z karnych. Dopiero po przerwie coś się ruszyło.
"Loczek" i jego paczka
Uwagę obrony Wisły (i dobrze dysponowanego Adama Morawskiego) skupiali głównie rozgrywający. Wracający do Superligi Michał Szyba był główną nadzieją na bramki, trzy razy wypalił z daleka tak mocno i dokładnie, że Morawskiemu pozostało rozłożyć ręce. To reprezentant Polski ożywił Azoty, które przez kwadrans uzbierały raptem... dwie bramki. Jak na tak słaby początek, to wynik 10:7 do przerwy nie wyglądał źle.
Wytrzymałość obrońców na przepychanki sprawdzał ściągnięty z Zagłębia Dawid Dawydzik. Rosły obrotowy zostawił kawał zdrowia, pod swoją bramką łapał rywali w pół i nie pozwalał na wielkie harce. Mając jednak po swojej stronie Morawskiego, Wisła nie musiała martwić się o powodzenie ataków pozycyjnych. Po prostu Lovro Mihić i reszta biegali do kontr, uruchamianych przez "Loczka".
Przewaga urosła do takich rozmiarów (19:11), że mniej więcej od 45. minuty kibice w Orlen Arenie mogli swobodnie się rozsiąść, by podziwiać Mindegię, Alvaro Ruiza i znakomitego Morawskiego. Pomruk zachwytu spowodowały kapitalne bramki Philipa Stenmalma, w którego trochę powątpiewano po słabszych latach we Francji. Ciśnienie podnosiły liczne kary, ale zagrożenie ze strony Azotów było niewielkie. Antoni Łangowski i Rafał Przybylski przypominali o sobie zbyt rzadko.
Wisła zrobiła swoje, bez odpalania fajerwerków odprawiła kandydatów do podium. Azoty, jeśli chcą wrócić do walki o medale, muszą zdecydowanie popracować nad konstruowaniem akcji. Od środkowych z reprezentacyjnymi aspiracjami trzeba wymagać zdecydowanie więcej.
Orlen Wisła Płock - KS Azoty Puławy 25:17 (10:7)
ORLEN Wisła:
Morawski - Stenmalm 3, Matulić 2, Ruiz 5/3, Piechowski, Szita 2, Krajewski 2, Źabić 1, Mihić 6, Mindegia 2/1, Mlakar 2
Karne: 4/5
Kary: 18 min. (Ruiz - 6 min., Źabić, Stenmalm - po 4 min., Piechowski, Szita - po 2 min.)
Azoty:
Bogdanow, Borucki, Koszowy - Skwierawski, Łangowski 3, Podsiadło, Przybylski 5, Szyba 5, Rogulski, Grzelak, Moryń, Kowalczyk 1, Dawydzik 1, Gumiński, Seroka 1, Jarosiewicz 1/1
Karne: 1/3
Kary: 6 min. (Łangowski, Rogulski, Dawydzik - po 2 min.)