Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Do Kielc trafia pan w roli nowego lidera drużyny. Proszę sprzedać mi swoją piłkę ręczną.
Igor Karacić, rozgrywający PGE VIVE Kielce: W tym wszystkim chodzi o pasję i serce. Większość najważniejszych spotkań decyduje się w ostatnich minutach, wtedy umiejętności są ważne, ale tak naprawdę decyduje głowa. Popatrzmy na dwumecz VIVE z PSG z poprzedniego sezonu: gdy w pierwszym spotkaniu przegrywali Francuzi, każdy chciał grać pod siebie, samemu rozwiązać sprawę; w rewanżu przegrywało VIVE, ale wtedy zawodnicy wspierali się nawzajem. Widziałem, ile ze sobą rozmawiali. Musisz wierzyć w siebie, swój zespół, trenerów. To chcę zawsze widzieć w mojej drużynie.
Pierwszy raz w karierze do nowego klubu przechodzi pan jako gwiazda, nie - uzupełnienie składu. EHF wybrał pana transfer najważniejszym tego lata. Na ostatnim turnieju Final Four zgarnął pan tytuł MVP. Do tego wchodzi pan w buty po Luce Cindricu. Duża odpowiedzialność?
To wszystko prawda. Rozmawiałem z Luką, mówił o klubie tylko dobre rzeczy. Mam 30 lat, dla piłkarza ręcznego, myślę, najlepszy wiek to właśnie między 27. a 33. rokiem życia i czuję, że jestem u szczytu swoich możliwości i dam temu radę. Chcę pomóc VIVE być lepszym zespołem. Razem z Vardarem w ostatnich sezonach napisaliśmy historię piłki ręcznej, teraz chcę to zrobić znowu, ale razem z VIVE. To proste: chcę znowu wygrać Ligę Mistrzów. Bez pewności siebie nie byłoby sensu zaczynać kolejnego sezonu.
Nowe rozgrywki to zwykły powrót do pracy?
Oczywiście, że się stęskniłem za grą! Piłka ręczna to moja największa dziecięca pasja. I tak jest nadal, choć dziś to moje główne źródło utrzymania, a mam ludzi, o których chcę dbać: moją dziewczynę, rodziców, braci. Czuję odpowiedzialność, by być dobrym człowiekiem i pomagać, jeśli jest to potrzebne. Po czasie piłka ręczna stała się więc i pracą, i pasją. W ten sposób zarabiam na życie. I nie będę mówił, że czasem nie mam jej dość po długim sezonie, ale teraz czekam już na pierwszy mecz w sobotę.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Bayern Monachium docenił Lewandowskiego. "Piłkarze po trzydziestce nie otrzymują długoletnich umów"
Do tej pory mieliśmy tylko treningi i mecze towarzyskie. Było dużo pracy. Do Kielc przeprowadziłem się sam, choć oczywiście będą mnie tu odwiedzać, niedługo przyjedzie moja dziewczyna, która została w Skopje, ale teraz moją rodziną tutaj jest zespół i pierwszym celem, z jakim przyjechałem do Kielc było więc zaprzyjaźnienie się z kolegami z drużyny. Wielu z nich już znałem, choćby Alexa (Dujszebajewa - red.) z Vardaru, więc było dużo łatwiej.
W Vardarze był pan w radzie drużyny, w Kielcach także z miejsca zajął pan pozycję drugiego kapitana. Podobno dużo wymaga pan i od siebie, i kolegów.
To prawda. Nie znoszę zawodników, którzy nie dają z siebie wszystkiego. Nie widzę nic złego w pójściu na imprezę, nawet na całą noc. Ale kolejnego dnia musisz być pierwszy na treningu i udowodnić, że to nie ma na ciebie wpływu. Jeśli nie możesz utrzymać balansu, nie dajesz drużynie wszystkiego, na co cię stać, a ja to widzę, trudno będzie nam się dogadać. Poza piłką ręczną nienawidzę kłamców. Moi rodzice zwracali bardzo dużą uwagę na uczciwość, sprawiedliwość i odpowiedzialność za słowa. Przejąłem to po nich.
Więc skoro kontrakt na trzy lata...
Tak, jestem lojalny i mam zamiar wypełnić kontrakt, który podpisałem w Kielcach. W moim poprzednim klubie grałem przez siedem lat, mimo że miał on duże problemy finansowe.
Gdy nowy właściciel Vardaru, Siergiej Samsonenko, w 2012 roku powiedział zespołowi, że chce wygrać z wami Ligę Mistrzów, co pan pomyślał?
Że nie wie, co mówi! Że to szaleniec. Kiedy trafiłem do klubu, nie była to nawet najlepsza drużyna w kraju. Mistrzem Macedonii był Metalurg. Wtedy do szatni przyszedł Siergej i powiedział: "Wygramy Ligę Mistrzów. I to nie raz. Chcę mieć zespół jak Barcelona". Popatrzyliśmy tylko po sobie i wielu kolegów próbowało się nie zaśmiać. Siedem i pół roku później jego plan wypalił. To niesamowite.
Historia podobna nieco do tej pisanej w Kielcach.
Wiem. Od dłuższego czasu widziałem, że Vardar i VIVE to podobne kluby: z jednym charyzmatycznym właścicielem, świetnymi kibicami, wiarą w rzeczy niemożliwe i prawdziwą drużyną w szatni. W ten sposób VIVE wygrało Ligę Mistrzów przed nami. To też jeden z powodów, dlaczego wybrałem właśnie Kielce.
A inne?
Musi pan wiedzieć, że Skopje nie stały się moim drugim domem. To mój pierwszy dom. Stamtąd mam najlepszych przyjaciół, dziewczynę, tam zorganizowałem sobie całe życie. Było mi tam świetnie. Po pierwszej wygranej Lidze Mistrzów z Vardarem poczułem jednak, że plan został wykonany i wcześniej czy później będę chciał sprawdzić się gdzie indziej. Zostałem w klubie jeszcze dwa lata, po drugim zwycięstwie w Kolonii nie miałem już wątpliwości. Chcę zobaczyć, jak odnajdę się w nowych warunkach.
Dlatego dziękuję za możliwość zrealizowania tego w Kielcach, jednym z najlepszych klubów świata. Patrząc na nasz skład, jestem bardzo dobrej myśli. Mamy wielu młodych zawodników, ale też największe gwiazdy. Jestem też podekscytowany współpracą z trenerami: Talantem Dujszebajewem i Urosem Zormanem. Obaj byli przecież środkowymi rozgrywającymi, więc na pewno udzielą mi wielu rad.
A gdyby nie VIVE?
Przez czas w Skopje dostawałem bardzo dużo ofert.
Czytałem, że ostatnio z Flensburga i Brześcia.
Ha, i z wielu lepszych! Ma pan rację co do tych dwóch, ale to tylko w zeszłym roku, mniej więcej równo z ofertą VIVE. Po wygranych w Lidze Mistrzów z zapytaniem zgłosiło się większość największych klubów w Europie. Ale to normalne, taka jest kolej rzeczy. W Skopje było mi jednak za dobrze.
Co zmieni pan w grze VIVE?
Tego oczywiście nie mogę jeszcze powiedzieć, bo to sprawy pomiędzy mną i trenerem, ale jeśli miałbym powiedzieć, jak lubię grać, to na pewno wiele akcji dwa na dwa z kołowym, dużo ruchu w drugiej linii, żeby zrobić miejsce dla bocznych rozgrywających i zmylić obronę rywala. Chcę angażować w grę wszystkich zawodników na parkiecie i dzięki swojej grze, sprawiać, by im grało się lepiej i łatwiej. Jak mówi nazwa mojej pozycji (playmaker - red.), mam tworzyć grę. Za każdym razem wybiorę jedną asystę więcej, niż jednego gola.
W poprzednim sezonie Ligi Mistrzów i tak trafił pan 79 razy...
Czasem silniejszy jest nawyk z czasów młodzieżowych. Wtedy tylko chodziło o rzucanie, bramki, liczby. Potem jednak spotkałem trenerów, którzy pokazali mi, o ile lepszym zawodnikiem będę grając dla drużyny. To najważniejsza zmiana w mojej karierze, odkąd zacząłem grać. I dlatego uważam, że moim największym atutem są dziś asysty, tego można ode mnie oczekiwać. Dobrze spisuję się też w roli lidera. Nie zobaczycie jednak bramek zza dziewiątego metra, a w obronie lepiej ukryć mnie gdzieś w rogu!
Gdyby nie został pan sportowcem, w rodzinie nazwaliby pana odmieńcem?
Ha! Możliwe. Na pewno sport mam we krwi: mój tata był piłkarzem nożnym, ale dziś pracuje w branży medycznej, obaj bracia też zawodowo uprawiają sport: Ivana pewnie znacie, też gra w piłkę ręczną, teraz w Izraelu. To właśnie dzięki niemu gram w handball, bo przez rok szedłem śladem taty, grałem "w nogę". Raz poszedłem jednak na trening z Ivanem i do futbolu już nie wróciłem. W piłkę nożną gra za to najmłodszy z nas - Goran. W Turcji.
Pewnie trudno się spotkać.
W sezonie? To prawie niemożliwe. Tata często nas odwiedza, lata z meczu jednego syna, na mecz drugiego. Był np. w Kolonii. Dlatego do maksimum wykorzystujemy wszystkie dni wolne, przerwy i wakacje.
Z Ivanem czasem spotykacie się na parkiecie. Lubicie grać przeciwko sobie?
Ja tak! Bo wygrywam. W naszym wewnętrznym bilansie jest 14-1 dla mnie. Trudno, żebym się smucił!
W przeciwieństwie do swoich braci, reprezentujących Bośnię i Hercegowinę, pan gra dla Chorwacji. Dlaczego?
Grałem w młodzieżowych reprezentacjach Chorwacji i gdy dobrze poszło nam na juniorskich mistrzostwach w 2006 i 2007 roku zaczęli do mnie dzwonić z federacji, żeby ustalić, że będę grał dla Chorwacji. Nasza rodzina to etniczni Chorwaci, Ivan też chciał grać dla Hrvatskiej, ale nie miał takiej okazji. Wybrał więc Bośnię, bo rodzinny Mostar leży w Bośni. Podobnie zrobił Goran.
Sprawa tym bardziej skomplikowana, że jeszcze 25 lat temu toczono tam regularne walki. Był to najbardziej krwawy konflikt w Europie od zakończenia II wojny światowej. W momencie wybuchu miał pan 4 lata, Mostar znalazł się w centrum wydarzeń.
To moje najgorsze wspomnienia, które do dziś siedzą mi w głowie. Trudno mi o nich mówić, bo staram się je po prostu zapomnieć. Dla mojej rodziny był to koszmarny czas. Dziś relacje między krajami są w porządku, mam wielu znajomych z sąsiednich krajów i nasza, nowa, generacja chce żyć dalej, nie rozpamiętując przeszłości. Z szacunku dla tego, nie chcę mówić o szczegółach.
Ale z tego powodu nawet piłka ręczna czasem przypomina mi wojnę. Zapominamy, że jesteśmy tylko ludźmi, dla medali zrobimy wszystko, czasem widzę to w oczach przeciwników i w swoich. Na szczęście, łączy nas pasja do tego sportu, więc po 60 minutach obijania się jesteśmy przyjaciółmi. Lepiej walczyć tak niż z karabinami.
Jeśli chodzi o medale, właśnie tego brakuje ostatnio Chorwacji. Utknęliście na piątym, szóstym miejscu. Zawsze brakuje jednego wygranego meczu?
Nie zapomnę zwłaszcza przegranego ćwierćfinału igrzysk w Rio przeciwko Polsce. Zniszczyliście moje marzenia. Karol Bielecki rzucił kilkanaście bramek, bramkę zamurował Piotr Wyszomirski...
[color=#000000]Tak, zawsze brakuje jednego dobrego meczu. Ale to nie zawsze kwestia tylko szczęścia. Choć w szatni mamy znakomitą atmosferę, to o niektórych rzeczach nie mogę mówić. Widział pan mecz z Niemcami podczas ostatnich mistrzostw świata? Nie przegraliśmy przeciwko Niemcom. Ale nie ma co, mam nadzieję, że w styczniu (na mistrzostwach Europy - red.) zakończymy tę serię i wrócimy do domu z medalem. Sukces z reprezentacją uzupełniłby moją kolekcję.
[/color]Ta na razie składa się głównie z pucharów zdobytych w piłce klubowej. Jak to możliwe, że klub niewypłacający pensji swoim zawodnikom przez blisko dwa lata, wygrywa Ligę Mistrzów dwa razy w ciągu trzech lat?
Przed poprzednim sezonem, kiedy sytuacja w Vardarze była naprawdę zła, ja, Timur Dibirow i Stojanche Stoilov spotkaliśmy się, by porozmawiać o przyszłości drużyny, naszej, o pieniądzach. Postanowiliśmy, że na tyle ufamy Siergiejowi (Samsonenko - red.), że zostaniemy w klubie. Na kolejnym treningu poprosiliśmy każdego gracza po kolei o podobną deklarację. Na następnym treningu wszyscy odpowiedzieli tak samo: "Zostaję". Odszedł tylko Vuko Borozan, ale to w trakcie sezonów i z zupełnie innych powodów. Obiecaliśmy sobie wszyscy, że pokażemy, że pieniądze to nie wszystko. A reszta? Jak mówią, reszta jest historią.
Sportowo na pewno z happy endem. A finansowo?
Sytuacja klubu się poprawia. Słyszałem, że dogadali się z Siergiejem. Być może jeszcze zostanie w klubie? Przecież zawodnicy podpisali nowe kontrakty. My też dostaliśmy już część zaległości, choć myślę, że "na zero" nie będziemy jeszcze nawet do końca tego roku. Wierzę jednak, że wszystko będzie okej. Bardzo ufam Siergiejowi, to jeden z najlepszych ludzi, jakich spotkałem.
To jednak pokazuje, jak niestabilną finansowo dyscypliną jest handball. Raz na jakiś czas upadają wielkie kluby, często słyszy się o problemach gigantów. Nie ominęło to nawet VIVE.
Kiedy decydowałem się na karierę w piłce ręcznej, nie wiedziałem tyle o biznesie, marketingu itd. Chciałem uprawiać prawdziwie męski, atrakcyjny sport, a piłka ręczna dokładnie takim jest. Nie żałuję, że rzuciłem nożną. Mimo takich problemów, to wciąż dla mnie lepszy sport niż futbol.
W polskiej lidze spodziewa się pan trudniejszych przepraw niż w Macedonii?
Musimy znów wrócić do pieniędzy: w Macedonii ma je tylko Vardar. Teraz gonić próbuje Eurofarm Rabotnik, wciąż trzyma się Metalurg. Ale to tyle. Reszta ligi jest słaba, brakuje jakościowych zawodników, w Macedonii nie ma też zbyt wielu młodych talentów. Dlatego z Vardarem graliśmy w Lidze SEHA. W Polsce wiem, że jest kilka mocnych klubów, rywalizacja VIVE z Wisłą jest zacięta, więc tak, spodziewam się, że będzie trudniej.
Czego więc brakuje piłce ręcznej?
Na przykład szerszych rynków. USA, cała Ameryka Północna, jest dużym problemem. W piłkę ręczną gra się przede wszystkim w Europie, trochę w Azji i Ameryce Południowej. Teraz szybko rozwija się Afryka. Ale Ameryka Północna? Zero. Jak we wszystkich krajach anglojęzycznych. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo przez to nie docieramy do wszystkich ludzi. Zmiana byłaby świetną sprawą dla dyscypliny.
Obserwuj autora na Twitterze!