Liga Mistrzów: Telekom Veszprem - w pogoni za marzeniami

WP SportoweFakty / Krzysztof Betnerowicz / Na zdjęciu: Dragan Gajić
WP SportoweFakty / Krzysztof Betnerowicz / Na zdjęciu: Dragan Gajić

Wygrali już wszystko - oprócz najważniejszego trofeum w Europie. Szczypiorniści Telekomu Veszprem mają nadzieję, że wreszcie uda im się zatriumfować w Kolonii.

W tym artykule dowiesz się o:

Veszprem - szesnaste miasto na Węgrzech pod względem liczby ludności. Populacja? 64-tysiące osób. Jak w Zamościu, Lesznie, czy Pabianicach. Nieco większa niż w Żorach, Chełmie, Ełku czy Kędzierzynie-Koźlu. Trzykrotnie mniejsza niż w Kielcach. Veszprem - miejscowość, gdzie w weekend wszyscy będą marzyli o jednym - zwycięstwie w Lidze Mistrzów.

Miasto królowych, nie królów

Veszprem to miasto z bogatą historią. Według legend osadę założono na wzór Rzymu - na siedmiu wzgórzach. To tutaj znajdował się pierwszy uniwersytet w kraju, to tu nad miastem góruje średniowieczny zamek - pierwszy na Węgrzech zbudowany z kamienia. To właśnie to miasteczko szczególnie mocno polubiła błogosławiona Gizela Bawarska - księżniczka bawarska, królowa Węgier i żona Stefana I Świętego. Do tej pory w przewodnikach można zresztą znaleźć określenie "miasto królowych". To wszystko dlatego, że przez stulecia węgierskie królowe były koronowane przez biskupa Veszprem.

W Europie nazwa miasta zdecydowanie bardziej niż z historią, kojarzy się jednak ze sportem i piłką ręczną. To tutaj w końcu swoją siedzibę ma najbardziej utytułowany klub w kraju - zespół, który wywalczył dotychczas rekordowe dwadzieścia sześć mistrzostw Węgier.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Liverpool - Tottenham. Kto wygra Ligę Mistrzów? Głosy ekspertek podzielone

Piłkarze ręczni królami miasta jednak nie są - do tego potrzebują kropki nad "i", nieuchwytnego i uprawnionego triumfu w Lidze Mistrzów.

Z nieba do piekła

Sześćdziesiąt sekund do końca półfinału. Zespół z Veszprem  przegrywa z THW Kiel dwoma trafieniami. O czas prosi trener Sabate, a po przerwie Laszlo Nagy zmniejsza straty do jednej bramki. Błyskawicznie reaguje Alfred Gislason. Roland Mikler odbija jednak rzut Domagoja Duvnjaka, a chwilę później szansy na zdobycie zwycięskiego trafienia nie wykorzystuje Dissinger. Do kontry błyskawicznie mknie Gasper Marguc i ku radości fanów doprowadza do dogrywki.

Bilet do finału wyślizguje się z rąk szczypiornistów z Kilonii. Węgrzy naciskają coraz mocniej i ostatecznie to oni cieszą się z upragnionego zwycięstwa. W meczu o złoto zmierzą się z drużyną z Kielc. Jeszcze nie wiedzą, że to, co stało się właśnie ich udziałem, mistrzowie Polski powtórzą na dużo większą skalę. Na razie nikt nie wyobraża sobie, że po takim popisie finał może nie pójść po myśli Madziarów.

W Final Four grają już trzeci raz z rzędu. Za pierwszym razem zapłacili frycowe i skończyli na czwartej pozycji, ale już rok później bili się o trofeum. Wtedy lepsza okazała się FC Barcelona, ale jak to mówią: do trzech razy sztuka. Tym razem nie może się nie udać. Tym bardziej, że zespół VIVE Kielce ułatwił sprawę i wyeliminował faworytów rozgrywek - milionerów z Paris Saint-Germain. Z kielczanami sprawa jest prosta - dotychczas obie ekipy mierzyły się ze sobą sześć razy - żółto-biało-niebiescy zdołali wygrać tylko raz. Wszystko przemawia za MVM Veszprem.

Zwycięstwo, które nie miało prawa się zdarzyć

O finale napisano już wszystko. Węgrzy dominowali od początku. Na kwadrans przed końcem prowadzili już dziewięcioma trafieniami, a kibice na trybunach świętowali zwycięstwo. I jakby w jednej sekundzie, w mgnieniu oka, nagle coś się zmieniło. Bezradni dotąd kielczanie rzucili się w pościg i dokonali rzeczy nieprawdopodobnej - odrobili straty i doprowadzili do remisu. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia. O wszystkim miały zdecydować karne. Gdy Julen Aguinagalde wykorzystał decydujący rzut, do Węgrów wreszcie dotarło, co się stało. Była rozpacz, łzy i sporo pretensji do samych siebie.

Szczypiorniści z Veszprem odwracali wzrok od cieszących się kielczan, a węgierskie media pisały: "Niezrozumiały upadek", "dramatyczna zapaść", "katastrofa". Mieli sięgnąć gwiazd, a zamiast tego z hukiem zostali sprowadzeni na ziemię.

Pościg za doskonałością

Rok później na drodze do triumfu stanęli im gracze z Paryża. Sukces znów nie przyszedł, ale tym razem wydawało się, że rozwiązanie problemów jest już blisko.

Gdy pożegnano Xaviera Sabate, funkcję szkoleniowca objął Ljubomir Vranjes. To był jeden z największych trenerskich transferów ostatnich sezonów - Węgrzy wykupili Szweda z SG Flensburga-Handewitt, gdzie ten miał ważną umowę jeszcze przez trzy lata. 40-latek miał być receptą na zwycięstwo w Lidze Mistrzów. W końcu dokonał już tego w swoim pierwszym klubie. Skoro udało się raz, to dlaczego nie drugi? Cudotwórca został wciągnięty na pokład. Zamiast do raju, statek jednak błyskawicznie zaczął dryfować w kierunku góry lodowej.

W Veszprem dano Vranjesowi wolną rękę. Szybko jednak okazało się, że Szwed nie będzie lekiem na całe zło. Pod jego pieczą zespół po raz pierwszy od pięciu lat nie awansował do Final Four, ale co bardziej bolesne - po 11 latach dominacji stracił mistrzostwo kraju

Gorzką pigułkę przełknięto, ale czarę goryczy przelał katastrofalny początek tego sezonu. Cztery porażki w siedmiu meczach, beznadziejna gra zespołu, problemy z atmosferą - Vranjes stracił pracę na początku października. 

Nieoczekiwany wybawiciel

Wyciągnięcie drużyny z kryzysu przypadło Davidowi Davisowi. Hiszpan, który dopiero niedawno zaczął pracę na własny rachunek dość niespodziewanie poukładał grę Węgrów. 17 listopada 42-latek poprowadził swoją ekipę do zwycięstwa z IFK Kristianstad i od tamtej pory wygrał kolejne dziesięć meczów w Lidze Mistrzów.

Na początku punkty przychodziły trochę szczęśliwie, ale ostatnie tygodnie to prawdziwy popis szczypiornistów z Veszprem. Madziarzy są w imponującej dyspozycji, którą zresztą potwierdzili wygrywając mistrzostwo kraju w pojedynkach z MOL-Pickiem Szeged. Do zrobienia został jeszcze tylko jeden krok - a na jego drodze znów staną gracze z województwa świętokrzyskiego.

Specjaliści od polowania

W Veszprem wszystkim tak bardzo zależy na triumfie w Europie, że co roku tworzona jest bardzo szeroka ławka. Chociaż nazwiska zawodników, którzy tłumnie ciągną na Węgry przyprawia o zawrót głowy, polityka transferowa momentami jest mocno zastanawiająca.

Szczypiorniści kuszeni wysokimi kontraktami i perspektywą regularnej gry na najwyższym szczeblu Ligi Mistrzów chętnie ściągają do klubu, ale w ostatnich latach sporo problemów sprawiało pogodzenie charakterów wielkich indywidualistów, a także... zbyt szeroka ławka. Wydaje się, że Davis rozprawił się z tą sytuacją, wyczyścił atmosferę i przewietrzył szatnię.

Arpad Sterbik, Manuel Strlek, Petar Nenadić, Kentin Mahe, Kent Robin Tonnesen, Dragan Gajić zostali przecież sprowadzeni po to, by wygrywać, a nie wikłać się w konflikty.

Źródło artykułu: