Przed spotkaniem kielczanie nie ukrywali, a wręcz na każdym kroku podkreślali, że zwycięstwo w pierwszym meczu Ligi Mistrzów jest dla nich niezwykle ważne. To właśnie pod start tych rozgrywek podporządkowali przygotowania do sezonu, wszystkie treningi oraz dotychczasowe starcia.
I chociaż to Białorusini mieli przewagę własnego parkietu i było wiadomo, że w Brześciu w poprzednich sezonach u siebie byli niezwykle groźni i urywali punkty najlepszym drużynom Europy, to wciąż faworytami pozostawali szczypiorniści z województwa świętokrzyskiego.
Początek pojedynku w Brześciu wyglądał obiecująco. Przede wszystkim bardzo dobrze wszedł w mecz Dean Bombac. Słoweniec grał bardzo aktywnie, zaliczył asystę, wywalczył rzut karny, a chwilę później sam wpakował piłkę do bramki przeciwników. Żółto-biało-niebiescy mieli tylko jedno trafienie straty do przeciwników i wydawało się, że starcie będzie bardzo zacięte i wyrównane.
Taki scenariusz nie podobał się jednak gospodarzom - szczypiorniści Mieszkowa przede wszystkim bardzo dobrze spisywali się w drugiej linii - kilkoma fantastycznymi rzutami popisał się mający za sobą przygodę w kieleckim klubie, Dima Nikulenkow. Trafienia Białorusina sprawiły, że drużyna z Brześcia szybko wyszła na czterobramkowe prowadzenie. I to był pierwszy sygnał, że podopieczni Siergieja Bebeszki nie tylko myślą o zwycięstwie z Vive, ale są także niezwykle zmotywowani i przekonani o tym, że są w stanie tego dokonać.
ZOBACZ WIDEO Niklas Landin ratownikiem Kilonii, cztery gole Andrzeja Rojewskiego
Kielczanie co prawda zerwali się do odrabiania start, zacieśnili swoje szyki w obronie, pociągnęli skuteczne kontry i doszli gospodarzy na jedno trafienie. Wtedy jednak znowu swoje prowadzenie zaczęli powiększać zawodnicy Mieszkowa, a żółto-biało-niebiescy jakby stanęli. Przede wszystkim brakowało im rzutów rzutów z drugiej linii, defensywa Białorusinów skutecznie neutralizowała rozgrywających gości, w bramce nie pomagał też Sławomir Szmal.
To wszystko sprawiło, że kielczanie na przerwę schodzili przegrywając czterema trafieniami i jedno było pewne - w szatni PGE Vive potrzebna była niezła burza.
Po wyjściu na drugą połowę szczypiorniści mistrza Polski faktycznie wyglądali jak po przejściu małego huraganu. To też przełożyło się na grę - dwa trafienia błyskawicznie zapisał na swoim koncie Blaż Janc, chwilę później bramkę dodał drugi kielecki skrzydłowy - Manuel Strlek i podopieczni Dujszebajewa mieli stratę tylko dwóch oczek.
W 36. minucie boisko opuścił Siergiej Szyłowicz, któremu za faul na Jancu sędziowie pokazali czerwoną kartkę. To jednak jakby tylko dodatkowo zmobilizowało jego kolegów. Kielczanie znów zaczęli się mylić, mieli problemy z rozegraniem swoich akcji, a czasem wyglądało jakby zupełnie nie mieli na nie pomysłu. Tymczasem gracze Mieszkowa starali się spokojnie kontrolować swoją przewagę, która długimi fragmentami wynosiła aż pięć trafień.
Wydawało się, że kielczanom nie sprzyja nawet szczęście, bo w niemal stuprocentowych sytuacjach zamiast do bramki, idealnie trafiali w poprzeczkę. W końcówce żółto-biało-niebiescy starali się jeszcze zrobić wszystko, by zmniejszyć prowadzenie gości. I udało im się to. Ostatecznie przegrali 25:28. Niespodzianka stała się faktem.
Liga Mistrzów, grup B, 1. kolejka:
Mieszkow Brześć - PGE Vive Kielce 28:25 (15:14)
Mieszkow: Mijatović, Pesić - Rutenka 2, Kulak 2, Szkurinskij 5, Poteko, Nikulenkow 5, Szumak, Prodanović, Horak, Razgor, Igropulo 5, Djordić 2, Szyłowicz 2, Stojković 3, Vukić 2
Karne: 3/5
Kary: 8 min. (Poteko - 4 min., Razgor - 2 min., Szyłowicz - 2 min.)
Czerwona kartka: Szyłowicz (36. minuta)
PGE Vive: Szmal, Ivić - Jurecki 3, Dujszebajew 4, Kus 1, Aguinagalde 2, Bielecki 3, Jachlewski 1, Strlek 1, Janc 3, Lijewski 2, Jurkiewicz, Zorman, Bombac 2, Djukić 2, Mamić 1
Karne: 2/3
Kary: 2 min. (Kus - 2 min.)
Sędziowali: Aleksandar Pandzic, Ivan Mosorinski (Serbia)