Ostatni bastion stołecznego szczypiorniaka

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Na trzecim miejscu jesienną część rozgrywek męskiej pierwszej ligi zakończyli szczypiorniści Zeptera AZS UW. Przedstawiciele stołecznego beniaminka przed sezonem zapowiadali, że celem zespołu jest utrzymanie, a szczytem marzeń środek tabeli. Okazuje się, że były to deklaracje mocno asekuracyjne.

W tym artykule dowiesz się o:

Podopieczni Witolda Rzepki i Sławomira Monikowskiego wiosną w cuglach wywalczyli awans na zaplecze najwyższej klasy rozgrywkowej, a przed startem nowego sezonu kadrę klubu zasilili między innymi były kapitan reprezentacji Polski Robert Lis, mający za sobą występy w lidze norweskiej Robert Słodownik oraz grający wcześniej w Łodzi Adam Marciniak, który w trakcie okresu przygotowawczego został najskuteczniejszym strzelcem stołecznego zespołu.

Warszawska siódemka sezon zainaugurowała źle, przegrywając na wyjeździe z Arotem Leszno. Beniaminek zapłacił frycowe, były to jednak złe miłego początki, na parkiecie kolejnej porażki Zepter doznał bowiem dopiero w ostatnim meczu rundy jesiennej, gdy do hali przy Banacha zawitała Gaz-System Pogoń Szczecin uzbrojona w Piotra Frelka, Filipa Kliszczyka i Jacka Wardzińskiego. Kilka tygodni wcześniej organizacyjna wpadka i nieobecność na meczu ratownika medycznego kosztowała stołeczny zespół walkowera w starciu z Vetreksem Kościerzyna, ostatecznie jednak jesienną część rozgrywek (jeden mecz z rundy rewanżowej rozegrano awansem) Zepter zakończył na najniższym stopniu podium.

Szczypiorniści z Banacha mają w tym sezonie sporo powodów do radości

Zespół Rzepki i Monikowskiego imponuje przede wszystkim rzetelną grą w defensywie, Zepter stracił najmniej bramek w lidze. - Bardzo pomaga nam Lis, który w obronie jest prawdziwym liderem - nie ma wątpliwości Rzepka. Doświadczony gracz mający za sobą występy w lidze francuskiej znakomicie steruje młodszymi kolegami, na defensorów nie do przejścia pod jego okiem wyrastają Franki Brinovec i Bartosz Monikowski, a swoje dokłada dwójka bramkarzy.

Dużym atutem Zeptera są szybkie wznowienia i gra z kontrataku, w których prym wiodą skrzydłowi: Dawid Szpejna i Paweł Puszkarski. Najwięcej bramek jesienią uzbierał przebojowy Marciniak, siłą drużyny jest jednak przede wszystkim kolektyw.

- Poza Lisem, który stanowi klasę samą w sobie, każdy z pozostałych chłopaków został gdzieś przez kogoś skreślony. Odnaleźli się dopiero tutaj - wyjaśnia Monikowski. - To jeszcze zespół mało doświadczony, takie boiskowe młokosy, co było widać w meczu z Pogonią, gdy po drugiej stronie stanęli zawodnicy z ekstraklasowym doświadczeniem - dodaje Rzepka.

Doświadczony Lis jest liderem stołecznego zespołu

Zepter AZS UW to oaza na pustyni. Warszawa, niegdyś znany ośrodek szczypiorniaka, dziś może pochwalić się ledwie dwoma zespołami na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej, latem - z powodu braku środków finansowych - rozwiązane zostały sekcje Politechniki i AWF-u. Historia piłki ręcznej w stolicy tak naprawdę skończyła się jednak wraz z upadkiem Warszawianki (w latach 90. z powodzeniem rywalizowała o medale mistrzostw Polski), kibice na ekstraklasę czekają od 2005 roku.

W poprzednim sezonie szansę gry w barażach o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej otrzymała Politechnika, kłopoty finansowe zmusiły jednak klub do rezygnacji z walki o promocję. Teraz ścieżką sukcesu wytyczoną przez Inżynierów podąża Zepter, sam Rzepka do sytuacji podchodzi jednak ostrożnie. - Na razie nie stać nas na awans, nie jesteśmy na to gotowi ani sportowo, ani organizacyjnie, dla naszego zespołu byłoby to przedwczesne. Cały czas myślimy jednak o tym bardzo poważnie i idziemy w tym kierunku - zapewnia.

Pierwsza liga jest w tym sezonie bardzo wyrównana, do lidera Zepter traci tylko dwa punkty. Drużyna wciąż ma braki, potrzebuje wzmocnień na kole i w drugiej linii, nie przeszkadza to jednak ambitnym warszawiakom bić się o najwyższe lokaty. Zepter to jeden z ostatnich bastionów akademickiego sportu, który w stolicy popadł w niełaskę miasta i sponsorów. Szkoda, bo ludzie szczypiorniaka chcą oglądać, co pokazał ubiegłoroczny mecz reprezentacji Polski z Ukrainą - gdy do Warszawy zawitali podopieczni Bogdana Wenty, Torwar pękał w szwach.

Źródło artykułu: