Jesteśmy zaskoczeniem ligi - rozmowa z Łukaszem Janystem, skrzydłowym BRW Stali Mielec

Zawodnik beniaminka SuperLigi znalazł uznanie w oczach trenera reprezentacji Bogdana Wenty i powołany został do niej przed zbliżającymi się meczami eliminacyjnymi do Mistrzostw Europy 2012 ze Słowenią.

Tomasz Czarnota: Na wstępie gratuluję powołania do reprezentacji Polski. Spodziewał się pan tak miłej dla siebie informacji?

Łukasz Janyst: Dziękuję i muszę przyznać, że jestem ogromnie zaskoczony tym faktem - to przecież nie kadra B, a pierwsza reprezentacja.

Po cichu mówi się, że jeśli ktoś nie występuje pod okiem trenera Wenty w Vive, to niezwykle ciężko mu o szansę w biało-czerwonych barwach...

- Ja przynajmniej pochodzę z Kielc (śmiech). A tak poważnie mówiąc, dość długo gram już w Stali i w jakiś sposób się tam zadomowiłem. Ostatnimi czasy nie mogę specjalnie narzekać na swoją dyspozycję w lidze, a skoro podobnego zdania jest selekcjoner, to tylko mnie to cieszy. Olbrzymią zasługę mają tu jednak moi koledzy z drużyny. Przyjęty przez nas styl pozwala mi pokazać swoje atuty, np. szybkie wyjścia do kontrataków.

No właśnie, pomówmy chwilę o nich. Swoją postawą na boisku udowadnia pan, że warunki fizyczne w piłce ręcznej nie zawsze są najważniejsze...

- Cóż, nie ma co ukrywać, że do olbrzymów nie należę, a w ogóle jestem jednym z niższych zawodników. Braki chociażby wzrostu nadrabiać muszę innymi atutami - szybkością i sprytem. Pozbyłem się już na szczęście ochronnego usztywniacza kolana, z którym po naciągnięciu więzadła pobocznego musiałem jakiś czas występować. Nie dokucza mi już żaden ból i mam nadzieję, że tak pozostanie.

Ostatnie wyniki osiągane przez Stal chyba już na dobre zamknęły usta wszelkim niedowiarkom i krytykom, którzy skazywali was na pewny spadek?

- Nigdy takimi opiniami się nie przejmowaliśmy i robić tego nie będziemy. Już chyba dobitnie udowodniliśmy, że co jak co, ale ekstraklasa w Mielcu się należy. Osoby, które widziały w nas pierwszego kandydata do pożegnania się z najwyższą klasą rozgrywkową, teraz mogą tylko zamknąć usta, bo nic więcej im nie pozostało. Jesteśmy zaskoczeniem tej ligi i każdy kolejny dobry wynik w naszym wykonaniu będzie sukcesem. Przedsezonowym założeniem było pewne utrzymanie. Teraz, kiedy ten cel niemal na 100 procent zrealizowaliśmy, cieszymy się z gry i postaramy się o kolejne niespodzianki.

Wróćmy do ostatniego spotkania z MMTS-em Kwidzyn. Sporo błędów, sporo nerwów, ale ostatecznie mała mielecka twierdza nadal rośnie w siłę...

- Do szczególnie pięknych dla oka ten mecz nie należał. Oglądaliśmy powtórkę i na samym początku popełnialiśmy mnóstwo błędów. Spowodowane to jednak było tremą, którą wywołała wysoka stawka. Kiedy już odpowiednio weszliśmy w mecz, toczył się on na tzw. styku. Najważniejsze, że wytrzymaliśmy kondycyjnie. Biorąc pod uwagę kłopoty zdrowotne, zastanawialiśmy się, czy damy radę. Nie wyszło najgorzej.

Żal wam chyba jednak ostatniej porażki w Legnicy? Gdyby nie ona, już dzisiaj "siedzielibyście" na trzecim miejscu...

- To było niesamowicie dziwne spotkanie. Prowadziliśmy siedmioma bramkami, ale pozwoliliśmy rywalom złapać wiatr w żagle i ostatecznie nas pokonać. Kiedy wracaliśmy do domu, w autokarze doszliśmy do wniosku, że mówiąc kolokwialnie odcięło nam prąd. Tej przegranej w ogóle nie powinno być! Po prostu w pewnym momencie zaczęliśmy grać jak frajerzy, czy debiutanci. Inna sprawa, że już do Legnicy kilku chłopaków jechało mocno osłabionych. Darek Kubisztal już wcześniej źle się czuł i zagrał na własną odpowiedzialność. Grzesiek Sobut też rozchorował się praktycznie w autokarze. Nie dysponujemy tak szerokim składem, aby zapełnić braki, czy dłużej odpoczywać. To w spotkaniu z Miedzią widać było jak na dłoni.

Zaryzykuje pan stwierdzenie, że sezon zasadniczy skończycie na najniższym stopniu podium?

- Gdybyśmy w to nie wierzyli, szkoda byłoby przychodzić na treningi. Podobnie myśli trener Skutnik. Chcemy osiągnąć jak najwięcej, bo przecież obecny rok może nam przynieść mnóstwo satysfakcji i radości, a także spory zwrot in plus w dotychczasowej karierze. Im lepsze miejsce przed play-off, tym w domyśle słabszy przeciwnik na start, a do tego jeden mecz więcej u siebie. To spora przewaga, szczególnie dla nas, bo w Mielcu gra się nam wyśmienicie przed wspaniałą, żywo reagującą publicznością.

Niezwykle istotne będzie zatem najbliższe spotkanie w Puławach. Pewnie pamiętacie jeszcze tą pechową porażkę z Azotami u siebie?

- Ten wynik pozostawił u nas spory niesmak. Woli walki i ambicji odmówić nam nie można było, ale zagraliśmy wówczas dziwnie i nieskutecznie. Taktyka Azotów, oparta na zwalnianiu tempa gry, przyniosła im zamierzony efekt. Do Puław jedziemy z chęcią rewanżu, ale na pewno bez ciśnienia i zbędnej presji. Jeśli jednak uda się nam wygrać, co będzie ogromnie trudne, to droga do świetnego miejsca przed play-off otwarta zostanie na oścież. W trzech ostatnich kolejkach wystąpimy bowiem dwukrotnie w roli gospodarza, a do tego pojedziemy do Piotrkowa. Terminarz przynajmniej z naszego punktu widzenia wygląda zatem świetnie.

Dość głośno mówi się ostatnio o nierównym traktowaniu w Mielcu piłkarzy ręcznych i siatkarek. Jak pan widzi tą sprawę?

- Raczej nie powinienem się wypowiadać o kwestii faworyzowania kogoś lub też jego braku. Nie biorę udziału w żadnych negocjacjach biznesowych z miastem, czy innymi podmiotami. Moim zadaniem jest jak najlepiej reprezentować klub w wymiarze sportowym.

Źródło artykułu: