Norwegowie rozpoczęli akcję, ale szybko zgubili piłkę. Przejął ją Artur Siódmiak i bez namysłu rzucił na pustą bramkę. Piłka pokonała dziesiątki metrów. Trafił. Zdążył spojrzeć na zegar i po chwili utonął w objęciach całej drużyny. "Ależ to się fantastycznie zakończyło dla tych kapitalnych facetów!" - krzyczał w lutym 2009 roku, wciąż chyba niedowierzając, komentator.
ZOBACZ CAŁY ODCINEK "ŻYCIA PO ŻYCIU" Z ARTUREM SIÓDMIAKIEM
Polska awansowała wtedy do półfinału mistrzostw świata. Na drugi dzień bohater, już w spokojnych okolicznościach, próbował powtórzyć ten wyczyn "na sucho". Rzucił. Uśmiechy z twarzy kolegów szybko spłynęły. Pojawiła się refleksja.
- Spotkaliśmy się na treningu. Wiedzieliśmy, że odzyskanie prowadzenia we wczorajszym meczu graniczyło z cudem. Staliśmy sobie w kółeczku i podczas rozmowy ktoś stwierdził, że powinienem powtórzyć ten rzut. Tutaj i teraz. Odległość była podobna. Rzuciłem, ale raz trafiłem obok bramki, a raz w poprzeczkę. Trafiłem dopiero za trzecim razem. Zapadła cisza. Wszyscy uświadomili sobie, jak cienka jest granica między wygraną a porażką. Cieszyliśmy się z awansu do najlepszej czwórki mistrzostw, a równie dobrze mogliśmy ze skwaszonymi minami siedzieć w samolocie do Polski - opowiada w programie "Życie po życiu" Siódmiak.
Marcin Lijewski, wtedy kolega z drużyny Artura, a dziś trener kadry narodowej stwierdził potem, że ślepej kurze trafiło się ziarno. Siódmiak nie był bowiem wiodącym zawodnikiem w ataku.
- Dzięki temu golowi stałem się bardziej rozpoznawalny, ale przez wszystkie lata w kadrze osiągnąłem trochę więcej niż ta jedna bramka - śmieje się dziś 49-latek.
Widokówka z Pobierowa
Początki w sporcie Siódmiaka przypadły na trudny czas. Głęboki PRL, brak perspektyw i niewiele możliwości na konstruktywne spędzenie wolnego czasu.
- Kiedyś nie diagnozowano ADHD, a ja byłem niezwykle żywiołowym dzieckiem. Wychowałem się na typowym PRL-owskim blokowisku. Patola, alkohol, narkotyki. Ale nie takie jak dziś - były jakieś kleje itd. Sporo pokus. Byłem w grupie chłopaków, która musiała spożytkować swoją energię na etapie szkoły podstawowej. Rozboje, wcześnie pity alkohol, kradzieże, wiele głupich pomysłów. Na szczęście, na tym etapie mojego życia pojawił się sport - wspomina Siódmiak.
Lekcje zaczynały się o ósmej, ale wstawał wcześniej, aby stawić się na boisku i pograć w piłkę. Zajęcia kończył o piętnastej, ale poza domem pozostawał do dwudziestej - w tym czasie grał z kumplami. Z racji warunków fizycznych - był rosłym i dobrze zbudowanym chłopakiem - spróbował szczypiorniaka.
- Miałem różnych znajomych, ale to sport mnie ukształtował. Wolny czas spędzałem na treningach. Wszedłem w inną grupę znajomych, mieliśmy wspólny cel - tłumaczy autor pamiętnego gola.
Niestandardowe pomysły z głowy jednak nie wyparowały.
- Lubiłem słuchać cięższej muzyki, marzyłem o wyjeździe na festiwal do Jarocina. Ale wiedziałem, że mama w życiu mnie nie puści. Powiedziałem jej więc, że jadę do Pobierowa na wczasy. Na szczęście, w tym czasie był tam mój kolega, który za mnie wysłał kartkę do mamy: "Pozdrawiam serdecznie, Artur, kochany synuś". Poznała prawdę wiele lat później. Nie mogła uwierzyć. Powtarzała: "Przecież dostałam od ciebie kartkę z Pobierowa!" - szeroko uśmiecha się Siódmiak.
Proste marzenia
Skomplikowana przeszłość pozwoliła mu poznać trudne środowisko od środka. A potem wykorzystać tę wiedzę, aby pomóc innym, tak samo zagubionym jak on kiedyś.
- Z naszym stowarzyszeniem szkolimy w zakresie piłki ręcznej, propagujemy sportowy styl życia. Organizujemy eventy w małych miejscowościach - zaznacza. - Niektórzy obierają tę ścieżkę i kontynuują treningi. Inni po prostu przeżywają fajną przygodę. Kiedy nie ma celu w życiu, pojawiają się dziwne pomysły. Sport jest doskonałą alternatywą.
Od siedmiu lat Siódmiak i jego współpracownicy odwiedzają także zakłady poprawcze. Były reprezentant Polski zaprasza aktorów, ludzi znanych z telewizji, aby spotykali się z młodymi ludźmi i opowiadali o swoich historiach. Jak twierdzi, najważniejsze rozmowy odbywają się po oficjalnych spotkaniach. Wtedy pomoc jest jeszcze efektywniejsza.
- Nie jestem idealistą i wiem, że nie da się wszystkich w stu procentach zresocjalizować. Potrzeba wsparcia, mądrych wyborów. 50 procent młodzieży w takich miejscach to wychowankowie domów dziecka. Państwo wciąż nie pomaga im dostatecznie, dlatego mam plan stworzyć ośrodek, do którego będą trafiać po odbyciu kary. Przy wsparciu ministerstwa, mam nadzieję, młodzi ludzie, którzy nie mają gdzie się podziać, mogliby skończyć edukację, przejść szkolenia zawodowe. My czasem nie zwracamy uwagi, jak to istotne sprawy, ale ta młodzież często ma proste marzenia: poczucie bezpieczeństwa i bliska osoba chętna, aby pomóc - wyjaśnia były szczypiornista.
Moloteka
Poza działalnością w stowarzyszeniu Siódmiak miał kilka pomysłów na prowadzenie biznesu. Dwa świetnie wypaliły. Choć początki nie były obiecujące.
W czasie studiów przyszły kadrowicz jeździł żółtym maluchem do Niemiec i sprzedawał papierosy. W międzyczasie w domowych (akademikowych) warunkach produkował wódkę.
- Mieszałem spirytusy, robiłem przepalanki. Trochę nauczyłem się tego od ojca. Czasem, kiedy wyjeżdżałem na mecz, ktoś brał butelki i zostawiał pieniądze. Trudno to nazwać działalnością zarobkową, ale czasem koledzy posiłkowali się moimi produktami. Na studiach człowiek wszystkiego próbował - mówi Siódmiak.
Dziś prowadzi Molotekę i stekhouse. Z tym pierwszym wiążą się imprezy sportowe, do tego beachbar, imprezy muzyczne, strefy kibica.
- I to jest stricte biznesowy projekt z miastem Gdańsk. Stworzyliśmy jedyny w Polsce, a może i w Europie, obiekt tak kompleksowo wyposażony w infrastrukturę sportową i kulturalną. Steakhouse to natomiast miejsce, które prowadzę od kilku lat na Kaszubach. Promując go, nie bazuję na swoim nazwisku - podkreśla Siódmiak. - Jestem z tych projektów bardzo dumny.
Dawid Góra, szef redakcji WP SportoweFakty