Płocko-kieleckie pojedynki zawsze wzbudzają emocje. Nie inaczej było i tym razem, tym bardziej, że wielu ekspertów na zdecydowanych faworytów spotkania po raz pierwszy od wielu lat wskazywało szczypiornistów Wisły. Płocczanie wygrali w grudniu w Hali Legionów (po ponad dwunastu latach oczekiwania), w rewanżu występowali przed własną publicznością i mieli ogromne wsparcie swoich kibiców, a do tego żółto-biało-niebiescy w ostatnich tygodniach mierzyli się z plagą kontuzji.
Dość powiedzieć, że w protokole meczowym pojawiło się jedynie dwunastu zawodników z województwa świętokrzyskiego (w tym dwóch bramkarzy). W składzie zabrakło Andreasa Wolffa, Daniela Dujshebaeva, Nicolasa Tournata, Tomasza Gębali, Szymona Wiadernego i co oczywiste, leczących poważne kontuzje Szymona Sićki czy Hassana Kaddaha.
Jeśli ktoś zakładał, że osłabienia kadrowe sprawią, że kielczanie w czwartkowym starciu będą tłem dla Nafciarzy, to bardzo przestrzelił. Goście wyszli na boisko niezwykle zmotywowani i już od pierwszych minut mocno naciskali na rywali. Kielczanie zresztą zaliczyli zdecydowanie lepszy start i szybko odskoczyli na dwa trafienia. Duża w tym zasługa Sandro Mestricia, który już w pierwszych minutach zaliczył kilka skutecznych obron.
ZOBACZ WIDEO: Herosi WP. Jóźwik, Małysz, Świderski i Korzeniowski wybrali nominowanych
Wiślacy chyba nie spodziewali się mocno kombinowanej ofensywy żółto-biało-niebieskich, bo minęło około dziesięć minut, zanim dostosowali swoją obronę do ataku przeciwników. Z tonu spuścił też Mestrić i Nafciarze doprowadzili do remisu. Przez chwilę starcie było naprawdę wyrównane, a na parkiecie nieźle iskrzyło.
Wydawało się, ze gdy w 23. minucie czerwoną kartkę zobaczył Benoit Kounkoud, płocczanie zdołają wykorzystać szansę i znów odrobią dwie bramki straty, a później sami zbudują przewagę. Nic z tego - kielczanie nie dali się dogonić i na przerwę schodzili prowadząc jednym trafieniem.
O ile w pierwszej połowie Wiślacy prowadzili z mistrzami Polski wyrównaną walkę, o tyle pierwszym kwadransie drugiej odsłony meczu nie mieli żadnych szans z rozpędzonymi podopiecznymi Tałanta Dujszebajewa. Kielczanie błyskawicznie narzucili swoje tempo, grali niezwykle czujnie w obronie, wykorzystywali kontrataki i niemal w mgnieniu oka zbudowali przewagę ośmiu bramek.
Sytuacja żółto-biało-niebieskich nieco się skomplikowała, gdy Dylan Nahi z grymasem bólu opuścił boisko. Nafciarze zwietrzyli swoją szansę, ale zdołali zmniejszyć straty zaledwie do pięciu trafień. Próbował reagować Sabate, ale jego szczypiorniści za bardzo się spieszyli. Pośpiech nie był dobrym doradcą - kielczanie karali każdy błąd i nie trzeba było długo czekać, by ponownie wyszli na ośmiobramkowe prowadzenie.
Na trzy i pół minuty przed końcem mistrzowie Polski musieli sobie jednak radzić w czterech w ofensywie - najpierw dwiema minutami został ukarany Karacić, a po chwili czerwoną kartkę zobaczył Karalek. Wiślacy włączyli piąty bieg i rzucili się do odrabiania strat (26:33). Co prawda przewagę wygrali 3:0, ale to to kielczanie cieszyli się ze zwycięstwa w meczu.
Orlen Wisła Płock - Industria Kielce 29:34 (14:15)