Zwolnienie trenera Dariusza Banasika z Radomiaka przyjęto z niedowierzaniem. Bo choć jego drużynę dopadł w rundzie rewanżowej duży kryzys, to trzeba pamiętać, że Banasik osiągnął najlepsze wyniki w historii klubu. Beniaminek nie jest zagrożony spadkiem, zajmuje 7. miejsce w tabeli Ekstraklasy, więc decyzja władz klubu była tym bardziej zaskakująca.
Banasik, w wydanym w poniedziałek oświadczeniu, stwierdził, że nie ma do klubu żalu: - Spotkałem się z zarządem i wspólnie doszliśmy do wniosku, że moja przygoda tutaj dobiega końca. Cztery lata spędzone w Radomiaku to wspaniały okres dla mnie, dla kibiców i całego miasta. Pewien etap został zakończony. Rozstajemy się, ale w bardzo dobrych relacjach. Ustaliliśmy, że będę dopingował zespół, pomagał, jak się da, także mentalnie. Wybieramy się razem do Zabrza na najbliższy mecz.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Gdy oglądam oświadczenie - nagrane w formie wideo dla klubowych mediów Radomiaka - jak pan mówi, że to wspólna decyzja pana i władz klubu, to mam wrażenie, że za kamerą ktoś ustawił wycelowany w pana karabin i pan po prostu musi tak mówić.
Dariusz Banasik, były trener Radomiaka: Nie, karabinu nie było, ale rzeczywiście byłem wtedy w wielkich emocjach. Mam wielki sentyment do Radomiaka, więc pod koniec nagrania głos mi trochę drżał. Przeleciały mi przed oczami te cztery lata, wszystkie sukcesy, więc się nieco wzruszyłem. Nie jest łatwo w takim stanie coś rozsądnego przed kamerami powiedzieć. Nawet nie pamiętam, co ja dokładnie tam mówiłem. Ale rzeczywiście chciałem, żebyśmy - mimo tego zwolnienia - pozostali z prezesami przyjaciółmi. Żadnych brudów w mediach prał nie będę. Właśnie ze względu na to, co razem udało się nam osiągnąć.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ibrahimović nie przestaje zadziwiać. To nie fotomontaż!
Ok, czyli domyślam się, że to nie był karabin maszynowy, tylko karabin... finansowy. Też skuteczne narzędzie, żeby trener, który ma nadal ważny kontrakt, milczał. Władze Radomiaka zaproponowały panu, żeby został pan w klubie w innej roli. Chodzi o funkcję doradcy zarządu ds. sportowych?
Tak, ale nie podjąłem jeszcze decyzji w tej sprawie. Do tej pory byłem trenerem, nie pełniłem nigdy takiej funkcji, więc muszę się nad tym jeszcze zastanowić. Doceniono, że mam wyczucie do piłkarzy, potrafię wcześnie rozpoznać ich możliwości, stąd ta propozycja. Temat do przemyślenia, ale teraz chcę chwilę odpocząć, skoncentrować się na życiu rodzinnym, które przez obowiązki zawodowe nieco zaniedbałem.
Runda rewanżowa w wykonaniu Radomiaka była rzeczywiście mało udana. Jedna wygrana, pięć remisów i pięć porażek. To słabo, ale czy naprawdę właściciele liczyli, że awansujecie do europejskich pucharów?
No tak już w życiu bywa, że oczekiwania wobec trenerów rosną. Nie mamy na to wpływu. Co miałem zrobić? Nie wygrywać tak dużo jesienią?
To trzecie miejsce, które Radomiak zajmował po rundzie jesiennej, było ponad stan. "Zrobił" pan najlepsze wyniki w historii Radomiaka. Wiadomo, że nie macie drużyny z potencjałem piłkarskim większym niż Raków Częstochowa, który wtedy wyprzedzaliście. Przecież was, jako beniaminka, wskazywano wśród kandydatów do spadku. Środowisko piłkarskie ocenia pana pracę bardzo dobrze, ludzie są w szoku, że doszło do pańskiego zwolnienia.
Miło mi, że pojawiają się takie opinie. Pracowałem w Radomiu najlepiej, jak potrafiłem. Dzwoniło do mnie w poniedziałek kilku kolegów i mówili: "Darek, co my, trenerzy, mamy jeszcze zrobić, żeby nas doceniono i nie patrzono jedynie na ostatnie mecze, ale na całokształt pracy?". Byłem w klubie długo i chyba uznano, że potrzeba drużynie nowego, ożywczego impulsu. Bo zarówno zarząd jak i ja zgadzaliśmy się co do tego, że wyniki Radomiaka wiosną były niezadowalające. Ale szczerze mówiąc, też byłem zaskoczony, że do mojego zwolnienia doszło tak szybko. Myślałem, że popracuję przynajmniej do końca sezonu.
No właśnie, co się takiego stało, że trzeba było tej zmiany dokonać już teraz? Zaledwie na 4 kolejki przed końcem rozgrywek, gdy Radomiakowi nic już nie grozi, bo przecież nie spadnie. Czy zakończenie sezonu nie jest lepszym momentem do podsumowań i wyciągania wniosków?
Argumentem władz było to, żeby dać czas nowemu trenerowi Mariuszowi Lewandowskiemu, żeby poznał zespół i dobrze go przygotował przed następnym sezonem. To się wydaje logiczne, bo trener będzie miał cztery mecze, żeby zrobić przegląd drużyny i dokonać oceny zawodników przed letnim okienkiem transferowym.
Zarówno prezes klubu Sławomir Stempniewski jak i Grzegorz Gilewski - który oficjalnie pozbył się już udziałów w Radomiaku - są byłymi sędziami. Nie wzięli się w piłce znikąd. Wydawało by się, że znają futbol od podszewki, że wiedzą, iż kryzysy są częścią futbolu. A wykazali się zaskakującą - jak na swoje doświadczenie - niecierpliwością. Ich znajomość reguł piłki nie pomogła?
Prezesi znają się na piłce i mieli swoje argumenty. Rozmawialiśmy dosyć długo w niedzielę, kiedy zapadła decyzja o moim zwolnieniu. Ja wtedy zadeklarowałem, że się nie poddaję, ale władze miały już swój pomysł na przyszłość drużyny. Pewnie zdecydowało też to, że byłem w klubie długo i trochę już narzekałem. Uważałem, że pewne rzeczy powinny się zmieniać w Radomiaku, a się nie zmieniały, ale nie chcę wchodzić w szczegóły, bo to już przeszłość.
Trudno jest uwierzyć, że po czterech latach w klubie, w którym pan wszystko i wszystkich zna, ambicja trenerska pozwala tak zupełnie, spokojnie wszystko odpuścić. Nie wierzę, że nie ma w panu chęci odegrania się, udowodnienia, że potrafi pan wyciągnąć drużynę z kryzysu?
Na pewno miałem taką ambicję, bo skończyłby się sezon, zaczęłyby się nowe przygotowania, nowe transfery, więc i pojawiłyby się nowe nadzieje. Myślę, że zarząd klubu miał swoje obawy, ale przecież kryzysy zdarzają się wszędzie. Wystarczy popatrzeć teraz na Śląsk Wrocław czy na to, co się wcześniej działo w Legii. Zresztą my dwa ostatnie mecze przegraliśmy nie jakoś wysoko, tylko po 0:1. Drużyna nadal walczyła, mimo że była w dołku, jeśli chodzi o formę. Ale czułem, że możemy z tego dołka wyjść.
Czyli szatni, a więc zaufania piłkarzy, pan nie stracił?
Na pewno nie. Po meczu z Cracovią siedzieliśmy z zawodnikami i szczerze rozmawialiśmy dwie godziny. Z wieloma z nich znam się już nie tylko przez 4 lata spędzone w Radomiaku, bo z niektórymi pracowałem wcześniej w Sosnowcu czy Legii. Do końca miałem wsparcie zespołu i sam też dawałem mu to wsparcie. Współpraca z drużyną na pewno nie była problemem Radomiaka.
Kibice, co jest rzadkością, do końca stali za panem murem. U nich miał pan - jak sami pisali w swoim oświadczeniu - olbrzymi kredyt zaufania.
Kibice rzeczywiście bardzo docenili to, co zrobiłem dla klubu przez te lata. Wiem, że nie mogli się pogodzić z doniesieniami o moim zwolnieniu, które już wcześniej się pojawiały. Już w 2. minucie meczu z Cracovią skandowali moje nazwisko, co było dla mnie wielkim wsparciem i zarazem dowodem zaufania do mojej osoby.
Kiedy 19 grudnia Radomiak wygrał 3:0 na Łazienkowskiej, kibice na "Żylecie" też skandowali pana imię i nazwisko. Legia jest dla pana klubem wyjątkowym, bo w niej w drużynach młodzieżowych i rezerwach zaczynał pan trenerską karierę. Nie było zimą oferty z Warszawy?
Nie, konkretnej propozycji z Legii nigdy nie było.
To jeszcze, wracając do starych czasów w rezerwach Legii i pańskiego oka do wychwytywania talentów - czy to prawda, że to pan wypatrzył w drużynie Varsovii zdolnego młodzieńca, którego nazwisko Robert Lewandowski wtedy jeszcze nikomu nic nie mówiło?
Tak, to ja ściągnąłem Roberta najpierw do Delty Warszawa, która wtedy była satelickim klubem Legii, a później już do rezerw klubu z Łazienkowskiej. To były czasy, gdy Legia nie miała jeszcze akademii, a trenerzy pracowali zarówno w Delcie jak i przy Łazienkowskiej.
Ale niech pan szczerze przyzna, że nawet pan nie przypuszczał, że to chłopak, który ma potencjał na to, żeby zostać najlepszym piłkarzem świata?
Nie, wtedy jeszcze nie. To były inne czasy. Legia miała bardzo silną pierwszą drużynę i młodzi chłopcy z rezerw mieli olbrzymi kłopot, żeby się przebić. Dotyczyło to także Roberta. Ale już wtedy, to co dało się u niego zauważyć, to było to, że on potrafił szybko podejmować na boisku właściwe decyzje. To duża rzadkość. "Lewy" miał to już wtedy, kiedy jeszcze nie był piłkarzem nawet krajowego topu.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także: "Jest beznadziejna". Zbigniew Boniek bez hamulców o Legii Warszawa
Zobacz także: Dziewięciu piłkarzy PKO Ekstraklasy zawieszonych