Kiedy w styczniu, niespodziewanie dla wszystkich, z dnia na dzień Zbigniew Boniek zwolnił z funkcji selekcjonera Jerzego Brzęczka, napisałem, że właśnie postawił marzenia i nadzieje 40-milionowego narodu na ruletkę. I że jeśli my na tej ruletce przegramy, bo zmieniamy trenera kadry pół roku przed mistrzostwami Europy, niewiele wiedząc o Paulo Sousie, to za swój kaprys powinien zapłacić Boniek.
Dokładnie tyle, ile pieniędzy musiał wydać PZPN na Portugalczyka i jego asystentów.
Najlepsze, że sam Boniek po ostatnich wpadkach (mecz z Węgrami i nieobecność Roberta Lewandowskiego w składzie) mówi: "Smród pozostał". Zapomina chyba, że to on go nam zafundował.
Jak widać ryzykanci – za cudze pieniądze – się przyciągają. Sousa i jego sztab zarabiają co miesiąc z kasy PZPN 150 tysięcy euro! Nieźle jak na ekipę, która potrafiła wygrać mecze jedynie z San Marino, Andorą i Albanią oraz kompromitująco przegrać mistrzostwa Europy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowity pocisk! Bramkarz stał jak zamurowany
Po zatrudnieniu Portugalczyka Boniek zapewniał, że postawił mu bardzo konkretne zadania: wyjście z grupy na Euro 2020 oraz awans na mundial. Opowiadał, że tak podpisał kontrakt, że nowy prezes PZPN będzie mógł rozwiązać umowę z selekcjonerem w każdej chwili.
I co się okazało? Najpierw Sousa nie wyszedł z grupy na Euro, czyli nie spełnił pierwszego warunku. Gdyby to tak było, można by nawet teraz zwolnić Sousę za niezrealizowanie tamtego warunku.
Tymczasem, jak pisał Piotr Koźmiński z WP Sportowe Fakty, "…słyszymy, że jest też inny, równie ważny powód, który sprawi, że Portugalczyk będzie kontynuował misję […] zwolnienie Sousy w tym momencie oznaczałoby konieczność wypłaty wielomilionowego odszkodowania dla niego i jego ludzi […] koszty oscylowałyby wokół 10 milionów złotych!".
Boniek o tym nie wspomina, przerzuca uwagę opinii publicznej na to, że zostawienie lub nie Sousy to była już robota dla nowego prezesa PZPN. Tak "Zibi" podrzucił kukułcze jajo Cezaremu Kuleszy. Jajo, którego - jak się okazuje - niełatwo się pozbyć, bo kosztowało by to związek mnóstwo pieniędzy. Przypomnę, że jest to umowa, która nie obliguje Sousy do oglądania meczów Ekstraklasy i mieszkania w Polsce (tak musiał na przykład Leo Beenhakker). To pierwszy w historii trener reprezentacji na odległość.
Tak więc Boniek i były sekretarz PZPN Maciej Sawicki fatalnie dali się ograć menedżerowi Sousy. Czy to nie jest przypadkiem niegospodarność?
Tymczasem "Zibi", zamiast ze wstydu zapaść się pod ziemię, odważnie bryluje w mediach. Jak prawdziwy ojciec chrzestny udziela kolejnych dobrych rad. A to medialnie puknie Roberta Lewandowskiego, a to Cezarego Kuleszę. O napastniku w programie Foot Truck mówi: "Byłem zaniepokojony już jak się Robert wypowiedział na konferencji prasowej na temat złego szkolenia młodzieży w Polsce, bo przecież Lewandowski nawet nie ma licencji trenerskiej UEFA C. Nie zna polskiej rzeczywistości. Chciał pokazać, że niby coś wie, a czegoś nie wie".
Zabolało Bońka, że najlepszy piłkarz świata ocenił, że po 9-letniej kadencji prezesa, nadal nie wychowano w 40-milionowym kraju choćby kilku. Piłkarzy potrafiących grać w futbol na wysokim poziomie.
Z kolei wobec obecnego prezesa PZPN tym razem "Zibi" wytoczył cięższe niż zwykle działa: "Gdy byłem prezesem, znałem strategię kadry, wiedziałem, jak będziemy grać. Jak by mi Sousa powiedział, że jest taki pomysł z oszczędzaniem Roberta, to bym ich obu wziął na rozmowę i powiedział: Panowie, to jest sytuacja trudna do zaakceptowania. Tak nie możemy zrobić".
Tak właśnie Boniek - ojciec chrzestny tego chaosu i bałaganu, jaki od roku panuje w reprezentacji Polski - nadal daje wszystkim dobre rady. O jakości podpisanej przez siebie umowy z Sousą "wujek dobra rada" nie wspomina. To są Himalaje hipokryzji.
Dziwi mnie, że nikt nie pomyślał na serio o tym, by jednak Sousy pozbyć się już teraz. Trochę to przypomina sytuację, w której pilot samolotu pasażerskiego oszalał, a my, zamiast wysadzić go na pierwszym międzylądowaniu, mówimy, że tak nie można, że facet ma przecież kontrakt. Niech nas szaleniec wiezie dalej, do końca. Jest szansa – fakt, że mała – że się nie rozbijemy.
No i te 10 mln zł. Ale mi się wydaje, że w sytuacji gdy pilot samolotu oszaleje, woła się specjalistów ze służby zdrowia z przygotowanym kaftanem, a na dalszą część lotu bierze się jednak zrównoważonego mentalnie pilota.
Nie kupuję argumentu, że zbyt drogo kosztuje zwolnienie Sousy. Kosztowne to może być dopiero pozostawienie go na stanowisku. Facet już przegrał PZPN-owi 10 mln zł, które związek zarobiłby, gdy właśnie Polska była rozstawiona w barażach i zagrała u siebie, zarobiła na meczu i biletach. 10 milionów, czyli tyle co odszkodowanie za zerwanie kontraktu.
Liczmy dalej: na nieobecności na mundialu nie zyskamy prawie 100 mln złotych (10 mln dolarów za awans do turnieju, kolejnych 12 mln za wyjście z grupy plus wszystkie bonusy marketingowe). Dlatego może jednak warto zatrudnić selekcjonera, który ma inne atuty niż skłonność do ryzyka za cudzą kasę? Kogoś, kto przynajmniej da szansę wygrania baraży.
A odszkodowanie? Te 10 mln zł? Od dawna wnioskuję: niech płaci ten, kto podjął decyzję o zatrudnieniu Sousy i podpisaniu niekorzystnej umowy. Na pewno się zgodzi. Przecież Zbigniew Boniek to od niedawna HONOROWY prezes PZPN.
Dariusz Tuzimek
Czytaj także: Ekstraklasa chwali się rekordem. Ma nową radę nadzorczą
Czytaj także: Mnóstwo komentarzy pod zdjęciem Casha. "Widać, że Polak"