Portugalczyk nie kryje się z niechęcią do PKO Ekstraklasy. Żaden selekcjoner reprezentacji Polski nie powoływał tak mało piłkarzy z naszej ligi. Na to zgrupowanie przyjeżdża tylko jeden piłkarz biegający na co dzień po krajowych boiskach - Kacper Kozłowski z Pogoni Szczecin.
To dziwne. Bo przecież niemal wszyscy reprezentanci powoływani przez Portugalczyka - poza Grzegorzem Krychowiakiem, Nicolą Zalewskim, Wojciechem Szczęsnym i Piotrem Zielińskim - grali kiedyś w Ekstraklasie. Na czele z Robertem Lewandowskim.
Więc nie jest tak, że "święci garnki lepią" - piłkarza z krajowej ligi też można powołać do reprezentacji. Choćby po to, żeby nabierał doświadczenia i uczył się na treningach od najlepszych. Żeby później szybciej adaptował się w kadrze. Czemu po naukę ma prawo przyjechać z Włoch Nicola Zalewski, a odmawia się tego prawa takim chłopakom jak Jakub Kamiński z Lecha czy Maik Nawrocki albo Bartosz Slisz z Legii? Kompletnie niezrozumiałe.
ZOBACZ WIDEO: Burza w kadrze w przypadku przegranej w eliminacjach? Prezes PZPN zdradza swoje plany
Moim zdaniem wcale nie chodzi tu o poziom piłkarski tych zawodników lub ich aktualną formę. Bo akurat Kamiński jest w wysokiej formie, a co może selekcjoner powiedzieć o dyspozycji np. Przemysława Płachety, który w klubie nie gra w ogóle, albo Kamila Jóźwiaka, który gra mało?
Nie chodzi także o to, że któryś piłkarz zawiódł czy rozczarował na zgrupowaniu, bo i w tym aspekcie Portugalczyk nie przykłada tej samej miary. Na przykład Sebastian Szymański nie przypasował Sousie definitywnie już po jednym zgrupowaniu, a np. Michałowi Helikowi Portugalczyk dał wiele szans, choć stoper Barnsley miał w tej reprezentacji grube wtopy i zawalone bramki.
Tryb myślenia Sousy trudno odgadnąć i na próżno szukać w tym logiki. Nie do końca mogę się zgodzić z twardym stanowiskiem Portugalczyka w sprawie rezerwowego bramkarza na zbliżający się mecz z Albanią. Selekcjoner od razu zapowiedział, że jeśli Bartłomiej Drągowski nie przyjedzie na zgrupowanie z powodu kontuzji, to trzeba będzie dowołać jeszcze jednego bramkarza, bo Łukasz Fabiański przyjeżdża jedynie na swój pożegnalny mecz z San Marino i nie może być rezerwowym w meczu z Albanią.
Ciekawe... Bo co? Bo w sobotę uroczyście kończy karierę, to we wtorek nie może ubezpieczać Szczęsnego? To jest sprawa nie do załatwienia? A warto przypomnieć, że w kadrze jest także Łukasz Skorupski. Otóż pod względem sportowym to Fabiański może nie tylko być rezerwowym przeciwko Albanii, ale wręcz pierwszym bramkarzem - i nic by się nie stało, jakby Sousa postawił na takie rozwiązanie. Ale zamiast tego robi dziwne wygibasy z pomysłem powoływania już piątego bramkarza na dwa mecze.
Nie mam wątpliwości, że Sousa to człowiek... specyficzny. Na pewno jest to trener z bardzo rozbudowanym ego i wielkim przekonaniem co do tego, że on wie lepiej. Nawet jeśli nie wie. Co udowodnił olbrzymim pogubieniem przy swoich decyzjach na pierwszym wiosennym zgrupowaniu, gdy straciliśmy punkty w meczach z Węgrami i Anglią. A wcale nie musieliśmy, bo drużyna miała potencjał na spokojne zwycięstwo w Budapeszcie i co najmniej remis na Wembley. Niestety, Sousa niechętnie przyznaje się do swoich błędów.
Albo nie przyznaje się wcale. Nawet jak rozłożył na łopatki reprezentację Polski na mistrzostwach Europy, to nadal twierdził, że nic by nie zmienił w swoich wcześniejszych decyzjach. I najgorsze nie jest to, że facet takie absurdy mówi, najgorsze jest, że on w nie wierzy!
Jego promotor Zbigniew Boniek nie był w stanie egzekwować od Sousy tego, żeby przyjeżdżał na Ekstraklasę, oglądał piłkarzy, dodawał powagą swojego stanowiska splendoru lidze, czy rozmawiał z trenerami, działaczami, poznając środowisko i jego opinie. Gdyby nie zadzierał nosa i rozmawiał z ludźmi, to by się czegoś dowiedział, popełniłby mniej błędów w meczach o punkty.
Ale nikt nigdy nie kazał Sousie być obecnym w polskim futbolu. Bo kto miał to zrobić? Boniek, który lubił posiedzieć w Rzymie?
Cała ta niechęć Sousy do Ekstraklasy nie wynika wcale z marnego poziomu sportowego rozgrywek. Portugalczyk broni się rękami i nogami przed koniecznością mieszkania w Polsce na stałe, tak jak to było w przypadku Leo Beenhakkera, gdy Holender był selekcjonerem naszej kadry.
Łatwiej jest Sousie narzucić narrację, że ligi nie ma co oglądać (przynajmniej z poziomu trybun), bo stąd nikt się do reprezentacji nie nadaje, dlatego on przyjeżdża tu jedynie na zgrupowania. Bardzo to wygodne. I co ciekawe, nie był w stanie wyegzekwować od Portugalczyka obowiązku bywania na meczach polskich drużyn Boniek, ale i za Cezarego Kuleszy to się nie zmieniło.
Sousa nie zaszczycił swoją obecnością nawet takiego wydarzenia jak mecz Ligi Europy Legia - Leicester. Pytany o to "niebywanie" przez dziennikarzy, Sousa wyznał rozbrajająco: "Nie mogę być wszędzie". Tak, to prawda, ale w miniony w czwartek - zresztą tuż przed rozpoczynającym się zaraz zgrupowaniem - trzeba było być na Łazienkowskiej.
Czy to nie dziwne, że Sousa nie dba o swój PR? Dba, ale nie jest skłonny do zbyt dużych poświęceń. Wie, że jeśli nie zakwalifikuje się na mundial, to i tak go zwolnią. A przecież jeśli awansuje, to i go nie zwolnią. Nawet jeśli na ligowym stadionie w Polsce nie postawi nogi do samych mistrzostw świata.
Jak widać Portugalczyk jest bardzo pragmatyczny. Rzucił nawet pomysł, że on tu może przyjeżdżać na coś w rodzaju korepetycji dla ligowców, którym raz w miesiącu będzie robił dwudniowe konsultacje. Dziwaczny to pomysł, by w trakcie sezonu wyjmować piłkarzy z klubowego mikrocyklu. Chyba już lepiej zaprosić na takie "komplety" jedynie trenerów ligowych, niech nabierają wiedzy.
A wyróżniających piłkarzy jednak dokooptować na zgrupowanie pierwszej kadry. Taki np. Kamiński z Lecha ma się uczyć na treningu od Lewandowskiego, Klicha, Zielińskiego, a nie od innych ligowców.
To oczywisty zabieg PR-owy Portugalczyka. Pomysł, nad którym może nawet można by się było pochylić, gdyby nie fakt, że za chwilę Sousy tutaj może nie być i wszyscy o tych korepetycjach dla ligowców szybko zapomną.