"Lewy" jeszcze w tym sezonie dołoży komplet złotych korków. Przyzwyczaił już wszystkich, że bije kolejne rekordy, przekracza granice, że jest nie do zatrzymania. Jakby bycie najlepszym było czymś najbardziej naturalnym na świecie. Już jest legendą, najlepszym piłkarzem w historii polskiej piłki i naszym dobrem narodowym. Jest patronem ulic w Polsce, a zapewne będzie także patronem szkół, stadionów, obiektów sportowych. Pomniki Lewandowskiego to kwestia czasu, bo w wyrażaniu uwielbienia dla naszych bohaterów nie uznajemy żadnych granic. U nas od razu - jak mawia młodzież - grubo się jedzie.
Troszkę gorzej z wyciąganiem wniosków i nauki dla siebie z tego, w jaki sposób Robert doszedł do tych wielkich osiągnięć i co dla nas wynika z jego życiowej drogi. Bo zawsze łatwiej biernie pooglądać boiskowe wyczyny Lewandowskiego, zachwycić się nimi przed telewizorem, wymienić z kumplami esemesem: "Ale kot!", "Niesamowity", "Nie no, zajeb...", niż coś z tym samemu zrobić.
Na przykład zobaczyć w powiększeniu, przeanalizować, jak on tego wszystkiego dokonał. Niestety, mam wrażenie, że nie chce się nam tego dociekać, zadawać sobie trud znajdowania źródeł tego fenomenu, bo mamy prostą diagnozę: Lewandowski jest wyjątkowy, on wszystko może, bo ma talent jak nikt inny. Jakby gdzieś z tyłu głowy uparcie tliła się myśl, że nikt tego, co zrobił Robert, nie osiągnie, bo nikt (żaden z Polaków) nie ma takiego talentu. Jemu wszystko przychodzi łatwiej. Stąd już prosta droga do myślenia: nie ma się co starać, bo dla zwykłego chłopaka z Polski sukcesy Roberta są nieosiągalne. Mamy gotowe wytłumaczenie, możemy spokojnie odpuścić. Nie ma się co porywać z motyką na słońce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nawet Lewandowski czasem się myli. Tak przegrał z Muellerem!
Jakbyśmy zapominali, że zanim "Lewy" stał się TYM Lewandowskim, był właśnie takim zwykłym chłopakiem z Polski. Z małego Leszna pod Warszawą. Piłkarzem jest wielce utalentowanym - to prawda - ale to wcale nie wrodzone zdolności zdecydowały o jego sukcesie.
Gdyby spytać dziś samego Roberta, w jakim stopniu o tym, że zaszedł tak daleko, przesądził talent, pewnie powiedziałby, że to około 20, może 30 procent. Reszta to praca, upór, konsekwencja, wiara w siebie i nienasycanie się sukcesami, bo przecież trzeba sięgnąć po kolejne. To ambicja, która nie jest jedynie deklarowana, ale stała się motorem codziennego działania. To cecha, która poukładała Robertowi priorytety. Ba, poukładała mu całe życie!
W niedawno opublikowanej książce mojego autorstwa "Lewandowski. Jak wygrać marzenia" szczegółowo opisałem kolejne rozdziały w życiu Roberta z silnym zaakcentowaniem właśnie tych aspektów, które później zadecydowały, że chudy, drobny chłopak stał się jednym z najlepszych piłkarzy w historii futbolu.
Przykład Lewandowskiego może pociągać do działania wszystkich, którzy chcą w życiu coś osiągnąć. Niekoniecznie w sporcie. Ta jego żelazna konsekwencja, koncentracja na osiąganiu wyznaczonego celu, systematyczność, wiara w sukces przydadzą się także przyszłym inżynierom, lekarzom, architektom, tancerkom, piosenkarkom czy nawet youtuberkom.
Od "Lewego" można się uczyć. Trzeba z jego drogi życiowej czerpać całymi garściami. Naśladować, obserwować, jak dokonywał najważniejszych wyborów w życiu, jak się podnosił z kolan po porażkach. A to największa sztuka!
Bo Robert wcale nie kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa. Też przegrywał, też rozczarowywał, był wygwizdany nawet na meczu reprezentacji Polski. A w dzieciństwie płakał po przegranych meczach, gdy sam czuł, że zawiódł kolegów. Nawet w swoim pierwszym klubie, Varsovii, wcale nie był najlepszy. Trenerzy widzieli bardziej utalentowanych juniorów. Ale oni swojego talentu nie potrafili niczym wesprzeć, niczym obudować. A sam talent, bez pracy, nic nie znaczy, do żadnych sukcesów nie doprowadzi. Zresztą nie tylko w sporcie.
Przykład Roberta pokazuje, że po sukcesy nie ma drogi na skróty. Stare powiedzenie "bez pracy nie ma kołaczy" nie przekona, nie zachęci do działania, bo brzmi jak echo z katakumby, jak znalezisko archeologiczne. Do młodych ludzi lepiej trafimy, cytując Lewandowskiego i pokazując, jak doszedł na szczyt. To dużo lepsze - ale oczywiście też bardziej wymagające - niż same oklaski na trybunach, niż esemes do kolegi, niż piwko wypite "za zdrowie Roberta" przed telewizorem.
Czerpmy z przykładu Lewandowskiego, bo jest z czego. Wtedy więcej pożytku będziemy z niego mieli w życiu codziennym, niż od święta, gdy będziemy jedynie celebrować jego sukcesy, budować mu pomniki i nazywać jego nazwiskiem ulice. Jeśli przesłanie Lewandowskiego trafi nie tylko do tych, co kopią piłkę, ale stanie się jakąś powszechną lekcją, będzie to większy sukces Roberta niż wszystkie złote piłki i złote buty świata.