Z Barcelony Maciej Siemiątkowski
Żeby dotrzeć na Ciutat Esportiva Joan Gamper, trzeba wyjechać pół godziny na zachód od centrum Barcelony. To przedmieścia wielkiego miasta, daleko od zgiełku. Znajduje się tu ośrodek piłkarski - szczelnie ogrodzony. I nie dostanie się tu nikt przypadkowy.
Budowa tego kompleksu pochłonęła ponad 60 mln euro. Zawodnicy korzystają z pięciu boisk trawiastych i czterech z nawierzchnią sztuczną. Przy każdym zespole młodzieżowym pracuje dwóch trenerów. Do tego specjalista od sprzętu i lekarz.
W 2011 roku otwarto bursę dla młodych piłkarzy. To tłumaczy, dlaczego w okolicy można spotkać tyle młodzieży z herbem Blaugrany na koszulce. W tym miejscu trenują piłkarze pierwszej drużyny, a swoją bazę ma tu między innymi młodzieżowa drużyna Infantil B, w której trenuje 12-letni Michał Żuk.
ZOBACZ WIDEO: Burza w kadrze w przypadku przegranej w eliminacjach? Prezes PZPN zdradza swoje plany
Tata Michała jakiś czas temu też miał propozycję, aby oddać syna do bursy La Masii, ale ją odrzucił. - Dzieci w tym wieku są za małe na to, by opuszczać dom. Są rodziny, które oddają dzieci do bursy, ale to ich sprawa, że stawiają futbol, a nie bycie blisko dziecka na ważniejszym miejscu - tłumaczy nam Mariusz Żuk.
I dodaje: - Chcę cieszyć się każdą chwilą z synami. A straszne, do czego ludzie potrafią się posunąć, snując marzenia o wielkiej karierze ich dzieci. Jeśli w tym wieku Miłosz i Michał mieliby mieszkać osobno i miałbym widywać ich razem tylko w weekendy, to wolałbym, by nie uprawiali sportu w ogóle.
Mariusz Żuk podkreśla, że wspólnie z żoną są odpowiedzialni za wychowanie synów i chcą z nimi spędzać jak najwięcej czasu. - To jak z drzewem - porównuje Żuk. - Gdy nie dopilnujesz i urośnie krzywo, to później za żadne skarby go nie naprostujesz. Podobnie jest z wychowaniem. A niestety wiele rodzin chciałoby za wszelką cenę zrobić z dzieci wielkich sportowców i liczyć zera w kontrakcie. To nie do pomyślenia - podkreśla.
To nie piłkarze, tylko dzieci grające w piłkę
"Nie jest najwyższy ani najsilniejszy, ani nawet najszybszy, jednak to Michał Żuk jest jednym z najbardziej obiecujących młodych talentów Barcelony od lat" - pisała podczas turnieju La Liga Promises w Villarrealu "Marca". Skupiona głównie na madryckich klubach gazeta poświęciła tym razem łamy polskiemu chłopakowi z Blaugrany. Jego drużyna wygrała turniej w kategorii "Alevin”. A Michał na oficjalnym profilu La Ligi był porównywany do Antoine'a Griezmanna.
Przyszłoroczne zawody La Liga Promises odbędą się prawdopodobnie w Orlando na Florydzie. O ile pandemia nie zmusi organizatorów do zmiany planów. A Michał razem z bratem w tym sezonie wchodzą w sezon w drużynach 11-osobowych. - Jeśli Michał dostanie się na turniej, to będzie kolejna ciekawa przygoda. A jeśli nie, to świat się nie zawali. Nie ma słowa o jakiejkolwiek presji - mówi tata.
I dodaje: - Ja nie mam piłkarzy. Mam dzieci, które grają w piłkę. O piłkarzach będziemy mówić, gdy podpiszą pierwszy profesjonalny kontrakt. Chłopcy chcą grać w piłkę, ale w domu nikt nie nakłada presji. Kiedy przyjdzie moment, że któryś z nich będzie chciał zrezygnować, to nie będziemy naciskać, by kontynuowali. Zresztą z żoną wspominaliśmy, by może dali sobie spokój z graniem. Na razie chcą nadal trenować.
Jednak nawet na drużyny młodzieżowe w Barcelonie oko mają tysiące kibiców i dziennikarze. W trakcie sezonu wybierają "11" tygodnia spośród wszystkich juniorskich drużyn Barcelony. Zestawienia te są potem publikowane m.in. przez dzienniki "Sport" czy "Mundo Deportivo". Ostatnio znalazł się w nim Michał.
— Albert Rogé (@albert_roge) September 28, 2021
Chłopiec został też jednym z dwóch kapitanów drużyny. A to działa na wyobraźnię tak jak zdjęcie z Lionelem Messim, które Michał razem z bratem zrobił kilka lat temu na imprezie Adidasa. Odzieżowy gigant jest też sponsorem braci.
W szkole Michał też zaczyna nowy etap. W gimnazjum zajęcia kończą się nieco wcześniej. Treningi bez zmian - początek koło godz. 19, w domu będzie o 22:30. - Może będzie nieco lżej, Michał będzie miał chwilę na odpoczynek - mówi tata i dodaje: - Dla mnie byłoby najlepiej, gdyby chłopcy trenowali w te same dni. Miałbym ich w domu chociaż na dwa dni. Zamiast tego będą się mijać przez cały tydzień, bo nawet do szkoły będą szli w innych kierunkach i na inne godziny.
Gdy Michał wraca ze szkoły, Miłosz wychodzi na popołudniowe zajęcia. A potem na treningi znów w inną stronę. Miłosz w domu jest koło 22, mniej więcej pół godziny przed Michałem. Ale z kolacją czeka na brata. Od tego roku szkolnego bywa, że pierwszy raz widzą się na dłużej dopiero przy kolacji. I tak trzy razy w tygodniu.
"Futbol to przekleństwo naszej rodziny"
Michał i Miłosz urodzili się w Hiszpanii. Ich tata miał w Polsce firmę budowlaną. Na Costa Brava ściągnęło go zlecenie, spędził tam trzy lata, ale po powrocie do kraju zdecydował się znowu wyjechać do Hiszpanii. Po zakończeniu studiów dołączyła do niego narzeczona, dziś już żona, Anna. Tak rodzice pochodzący z Zamojszczyzny założyli rodzinę w Katalonii.
- Niektórym się wydaje, że wyjechałem z myślą, że gdy urodzą się dzieci, to wyślę je do La Masii. Inni myślą, że skoro teraz Michał gra w Barcelonie, to klub dał mu szofera, a nam apartament z basenem. Fantazje... Realia są takie, że jedyne, co klub zapewnia synowi, to transport busem na treningi. Nic poza tym. Ale z jednej strony może to lepiej, bo nie jesteśmy do niczego zobowiązani - tłumaczy Mariusz Żuk.
Dla rodziny to masa poświęceń. Do Barcelony rodzina Żuków ma 120 km, a do Girony 35. - Tu pracuje się do 18, a o tej porze Miłosz powinien być już w drodze na trening - mówi tata chłopców. - A dzieci muszą być tam odpowiednio wcześniej, bo zanim zaczną o 19, to wcześniej mają zebranie. Non stop rozjazdy, a w weekendy dochodzą mecze. Żona mówi czasami, że futbol to przekleństwo naszej rodziny. Jesteśmy tu zdani sami na siebie. W Polsce pomogliby ciocia, wujek... Tu, gdy nie możemy zawieźć Miłosza na trening, i tak musimy pokonać 20 km, żeby zostawić go u kolegi z sąsiedniej miejscowości, z którym się zabierze do Girony.
Niewiele jednak zabrakło, by Michał pojechał na testy do Realu Madryt, na które dostał zaproszenie. Jednak to Blaugrana wcześniej go wyłowiła. - Uważam, że moi chłopcy nie mają dużych szans na przebicie się w świecie futbolu. Życie to zweryfikuje. Obym się mylił - mówi tata. - Jednak syn spodobał się trenerom w Barcelonie i został przyjęty. A zaproszenie od Realu do dziś mam zachowane na pamiątkę.
Tata z Espanyolu
W Blanes, w domu rodziny Żuków, jest kilka zeszytów, które za kilka-kilkanaście lat dla hiszpańskich i polskich kibiców mogą być warte tyle, co gole Lionela Messiego w finałach Ligi Mistrzów na Stadio Olimpico czy Wembley. To czarne notatniki wielkości telefonu, w środku około 100 kartek. Najpierw prowadził je tata, od pewnego czasu robią to już chłopcy. W nich zapisane są składy i gole ze wszystkich meczów, w których grali Michał i Miłosz. Najpierw z Blanes y Ca La Guido, później z Aqua Hotel FC, a teraz z akademii Barcelony i Girony.
- Ten pomysł z zeszytami sam przyszedł do głowy. Za jakiś czas to może być dla chłopców ważna pamiątka - mówi Mariusz Żuk. - Mnie już się nie chce tego robić, chłopcy wzięli to na siebie.
Trenerzy, którzy przez lata pracowali z chłopcami, zachwalają ich talent i umiejętności. WP SportoweFakty dotarły do dwóch z nich, którzy w przeszłości pracowali z rodzeństwem Żuków. O Michale słyszymy, że to dorosły w ciele dziecka. Jest co najmniej o sekundę szybszy od rówieśników w podejmowaniu decyzji na boisku. - W przyszłości jego gra może dawać nam dużo radości - mówi trener. Do tego silna psychika i pokora. Bez zadzierania nosa. A gdy pytamy, kogo Michał przypomina stylem gry, trener odpowiada, że to mieszanka Andresa Iniesty, Xaviego i Zinedine'a Zidane'a.
O Miłoszu słyszymy, że 99 proc. jego decyzji jest dobrych. Potrafi nadać tempo grze drużyny, a styl jego gry to hybryda Casemiro z Realu Madryt i Joshuy Kimmicha z Bayernu Monachium. - To zwycięzca, nigdy się nie poddaje. Jest przykładem dla reszty zespołu, a pasję do futbolu widać na kilometr. Jestem pewny, że jeśli w przyszłości zostanie zawodowym piłkarzem, to będzie grał na wysokim poziomie - słyszymy od drugiego trenera.
Na rodzeństwo Żuków oko mają także agenci - polscy i zagraniczni. - Ale przeważnie to farbowane lisy. Są też legalni, wiarygodni agenci, którym można zaufać, ale do tej pory nie trafiłem na takich. Na dziś nie mamy spisanej umowy z żadnym z nich - mówi tata i wyciąga telefon. Nie musi długo przeglądać, by znaleźć ostatnią wiadomość od agenta proponującego "opiekę" . - Nauczyłem się z nimi rozmawiać. Robię to z grzeczności i szacunku. Nikogo nie skreślam, ale większość pięknie mówi, a mało w tym konkretów. Mieliśmy propozycje z wielu krajów. Większość uważam za nierealne - dodaje Mariusz Żuk.
Sam grał w piłkę. Do dziś z uznaniem mówi o idolach z młodości: Włodzimierzu Smolarku, Tomaszu Wieszczyckim czy Leszku Piszu. Dlatego teraz potrafi trzeźwo spojrzeć na to, co dzieje się wokół jego synów i nie zwariować. - Występowałem na poziomie okręgówki - wspomina i uśmiecha się z Michałem i Miłoszem, gdy opowiada kolejną historię. Tym razem nieprawdziwą. O tym, jak był zawodnikiem Espanyolu. Małemu Michałowi i Miłoszowi opowiadał, że grał w tym klubie. Wtedy mu wierzyli. - Bo dziecko zawsze chce przeskoczyć rodziców, osiągnąć jeszcze więcej. Tak chciałem ich zmotywować, by wykorzystali na maksa swoje umiejętności - tłumaczy.
Bramkarz - najlepszy kolega
Raz w roku, gdy kończą się sezon i rok szkolny, rodzina Żuków przyjeżdża w rodzinne strony na Zamojszczyznę. I wakacje to zwykle urlop od piłki, chłopcy zamieniają boisko na trasy rowerowe. Jest jeden wyjątek.
Mariusz Żuk: - Co roku chłopcy trenują w lipcu na obozie, zawsze tym samym, ale teraz wzięliśmy też udział w obozie Tiki Taka w Zakopanem. Byli tam dobrzy trenerzy i masa ambitnych chłopców. System i podejście było podobne jak w Hiszpanii, dobrze spróbować czegoś nowego. U niektórych efekty przyszły szybko, bo dostałem kilka sygnałów, że chłopcy po powrocie zostali docenieni w swoich klubach. Kluczowe jest też podejście trenera, które czasami zostawia dużo do życzenia. Żeby grać, trzeba przełamać kilka barier i zmienić myślenie. Nie warto myśleć tylko o piłce i tym, że rodzic patrzy. Warto dać się ponieść na boisku. Wielu rodziców trzeba było przekonać, by uwierzyli w swoje dzieci i mniej się martwili.
Bo i oni potrafią narobić w futbolu dużo złego. W Polsce pokazały to spotykane na trybunach Komitety Oszalałych Rodziców. W Hiszpanii też dają ponieść się emocjom. - Żartuję z chłopcami, że ich najlepszym kolegą na boisku jest bramkarz, bo on nie rywalizuje z nimi o skład. Rodzice zgrywają aniołków, ale nie trzeba być oświeconym, by zobaczyć, że oni też się nakręcają. Chcą, by ich dzieci jak najdłużej były w jak najlepszych szkółkach czy klubach. To logiczne, też bym tak chciał, ale ja nie mam takiego parcia. A sport stracił dużo na wartości, bo czasami talent nie wystarczy. Układy i znajomości mają znaczenie na całym świecie. Jak dotąd radzimy sobie bez nich. Wszystko sprowadza się do tego, że my, rodzice powinniśmy luźno podchodzić do tego, co robią nasze dzieci i nie zaspokajać swoich ambicji przy ich pomocy. Trzeba zdać się na przeznaczenie. Bóg ma plan na każdego z nas - mówi tata Michała i Miłosza.
A kiedy kończy się sezon, u wielu zaczyna się stres i gorączka. Bo dziecko nie ma kontraktu, po zakończeniu rozgrywek klub może znaleźć na jego miejsce kogoś innego. Wszystkie duże kluby obserwują rozwój zawodników w pozostałych drużynach. Z ekipy, w której zaczynał Michał, zostało tylko pięciu zawodników. Z zespołu Miłosza z pierwszego roku - trzech. Konkurencja jest ogromna.
- W Polsce też jest ogromny potencjał - mówi Mariusz Żuk i dodaje: - Dużo dzieci jednak przepada. Ale nie można za to nikogo obwiniać. Wiek młodzieńczy rządzi się swoimi prawami. Dużo zależy od dziecka, rodziców i trenerów. Sport to coraz częściej układy, znajomości i kasa. Świat jest paskudny. Chłopcy muszą wiedzieć, że nie są w nim sami. Na piłce nożnej świat się nie kończy. Rodzice są po to, aby dostrzegli w dziecku to, co dla niego najlepsze i pokierowali je odpowiednio przez życie.