Teatr jednego aktora. Kadra coraz bardziej zależna od "Lewego"

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Reprezentacja Polski jeszcze nigdy nie była bardziej zależna od Roberta Lewandowskiego. To nie tylko efekt kosmicznej formy kapitana Biało-Czerwonych.

Liczby wykręcane przez "Lewego" z orzełkiem na piersi to jeden z największych sukcesów Paulo Sousy, odkąd objął naszą reprezentację. Za kadencji Jerzego Brzęczka napastnik Bayernu wyraźnie się męczył, jak cała drużyna. Poprzednik Sousy nie potrafił sprawić, by Robert Lewandowski przekładał genialną formę z klubu na reprezentację, co rodziło coraz większą frustrację napastnika (wystarczy przypomnieć choćby pamiętne osiem sekund milczenia we Włoszech po pytaniu o pomysł Brzęczka na rywala).

Jak trwoga, to do "Lewego"

To właśnie Lewandowski jest największym wygranym zmiany na stanowisku selekcjonera. Za Paulo Sousy znowu czaruje - w ośmiu spotkaniach strzelił dziewięć goli i dołożył dwie asysty. Choć niesie kadrę na barkach od kilku dobrych lat, drużyna narodowa nigdy nie była od niego zależna tak bardzo jak za kadencji Portugalczyka.

Na Euro 2020 niemal w pojedynkę sprawił, że do ostatnich minut fazy grupowej byliśmy w grze o awans - najpierw dał punkt z Hiszpanią, potem podniósł zespół w meczu ze Szwecją. A gdy przytrafił mu się chyba najsłabszy występ w reprezentacji – spotkanie przeciwko Słowacji w Petersburgu - koledzy nijak nie potrafili zareagować.
Na starcie eliminacji to on uratował punkt w Budapeszcie, zaś w meczach ze słabeuszami też robi to co najtrudniejsze - otwierał wynik przeciwko Albanii i San Marino.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bramka-marzenie! Można oglądać do znudzenia

Ta zależność przeciętnego w skali europejskiej zespołu od najlepszego piłkarza świata z jednej strony jest czymś naturalnym. Z drugiej - musi martwić, że coraz rzadziej wychodzi przed szereg ktoś, kto odciążyłby Lewandowskiego i wziął grę na swoje barki. Dysproporcja między "Lewym" i kolegami jest coraz większa i to nie tylko ze względu na kosmiczną formę snajpera Bayernu.

- Pod wodzą Paulo Sousy kadra się nie rozwija, a wręcz przeciwnie - cofa się. Ale tutaj głównej winy wcale nie ponosi selekcjoner, a piłkarze. Macie jednego gracza światowej klasy. Poza tym nikt nie potrafi nawet zbliżyć się do poziomu Lewandowskiego. Może niektórzy myślą o sobie, że są gwiazdami futbolu, jednak sporo im brakuje. Nie ma zawodników, którzy pozwoliliby reprezentacji Polski wznieść się na wyższy poziom - mówił ostatnio WP SportoweFakty były dyrektor kadry, Jan de Zeeuw. 

Coraz biedniej

Od czasu Euro 2016, do którego tak chętnie wracamy jako punktu odniesienia, łatwo zauważyć, że prócz Lewandowskiego najważniejsze postaci tamtej kadry albo zaliczyły wyraźny regres, albo pożegnały się już z reprezentacją. Dziś, nie licząc kapitana, nie mamy w składzie ani jednego zawodnika, który byłby silnym punktem topowego klubu albo chociaż drużyny aspirującej do takiego miana. Z wyjątkiem Piotra Zielińskiego, tyle że "Zielek" w Napoli i kadrze to dwaj różni zawodnicy.

Wojciech Szczęsny przeżywa w Juventusie najgorszy czas. I trzeba się mocno postarać, by przypomnieć sobie, kiedy wygrał dla reprezentacji ważny mecz. Po Albanii chwalono go trochę na wyrost - wybronił to, co musiał.

Kamil Glik metryki nie oszuka, Grzegorz Krychowiak też zanotował na przestrzeni lat solidny zjazd. Arkadiusz Milik znowu przegrywa z kontuzjami.

- Bez wątpienia kadra jest personalnie słabsza niż kilka lat temu. Stan pełnej zależności do Roberta trwa już dłuższy czas. Mamy innych doświadczonych zawodników. Problem w tym, że nie są obecnie w najlepszej formie. Tak czy siak, nie panikowałbym po spotkaniach z Albanią i San Marino. W tym pierwszym starciu mieliśmy trochę problemów, ale wygraliśmy 4:1! Wolę zagrać słabszy mecz i zgarnąć trzy punkty niż przegrać po świetnym występie - mówi nam były napastnik reprezentacji Polski, Paweł Kryszałowicz.

- Jesteśmy takim narodem, że w przypadku triumfów zawsze szukamy dziury w całym. Chcemy się porównywać do najlepszych reprezentacji na świecie, a po prostu nie dysponujemy takim potencjałem. I to się w najbliższych latach nie zmieni - dodaje "Kryszał".

Światełko w tunelu

Cieszy, że w kadrze coraz bardziej dochodzi do głosu świeża krew. Jakub Kamiński, Jakub Moder czy ostatnio Adam Buksa i Nicola Zalewski mogą stać się w przyszłości liderami reprezentacji. Tyle że najlepsze mają zdecydowanie przed sobą, a my potrzebujemy większej jakości już teraz.

- Młodym piłkarzom trzeba dać czas. Cieszę się, że Buksa notuje wymarzony start w drużynie narodowej, natomiast zachowajmy chłodną głowę. To było tylko San Marino. Ja kiedyś strzeliłem cztery gole Wyspom Owczym, czy ktoś dziś jeszcze pamięta? Po ostatnich dwóch meczach nie mamy powodów ani do przesadnego narzekania, ani do huraoptymizmu - uważa Kryszałowicz.

Wtóruje mu De Zeeuw. - Z młodych piłkarzy bardzo podoba mi się Kamiński. W takich przypadkach wszystko zależy od menedżerów i tego, czy będą patrzeć na rozwój zawodnika, czy na pieniądze. Taki Kacper Kozłowski powinien pograć jeszcze za dwa lata w Polsce, a potem wybrać zagraniczny klub, w którym będzie regularnie występował. Obaj są na początku drogi - mówi Holender.

W przyszłość możemy patrzeć z umiarkowanym optymizmem. Gorzej z teraźniejszością. Mamy najlepszego piłkarza świata, ale nawet to może nie wystarczyć, by awansować na mundial. Bo od kilku dobrych miesięcy do Lewandowskiego jak ulał pasuje tytuł autobiografii Raymonda Domenecha.

Straszliwie sam.

Źródło artykułu: