Przemysław Kulig rozegrał w Ekstraklasie 90 meczów i strzelił 6 goli w barwach Górnika Łęczna i Cracovii, choć najbardziej kojarzony jest z występami w Jagiellonii Białystok. Obecnie prowadzi ośrodek wypoczynkowy "Oaza Mazurska" w Dobrym Lasku na Mazurach.
Kuba Cimoszko, WP SportoweFakty: Już po karierze piłkarskiej?
Przemysław Kulig: Na dzień dzisiejszy tak. Próbowałem jeszcze pomagać chłopakom w Żaglu Piecki, ale nie miało to wielkiego sensu. Wiadomo, jaki jest ten poziom w niższych ligach, cały czas człowiek musiał uciekać z nogami. Sporo wnosiłem do drużyny i strzelałem dużo goli, więc w praktycznie każdym meczu byłem na celowniku. W końcu w jednym ze spotkań poszedłem odważniej na piłkę, rywal nie odpuścił i trzy miesiące spędziłem chodząc o kulach. Dziś niby wszystko jest już ok, ale trzeba myśleć racjonalnie. Jest firma, są dzieci i inne priorytety.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kto bogatemu zabroni? Tak spędza wakacje Cristiano Ronaldo
Jest pan jednym z tych piłkarzy, którzy dobrze odnaleźli się po karierze.
Zawsze pamiętałem, że trzeba myśleć o przyszłości. Nie pochodziłem ze zbytnio bogatej rodziny i miałem z tyłu głowy, że wszystko ma swój koniec. W sporcie trzeba ciężko trenować na jakiś sukces, a ja pochodzę z małej miejscowości i trudno było stamtąd się wybić. Moja ambicja i pracoholizm jednak pomogły. Tym bardziej doceniałem więc to, że się udało i zachowywałem spokojny umysł. Wiadomo, że w Ekstraklasie można było zarobić dużo większe pieniądze niż pracując jak przeciętny Kowalski. Starałem się to odpowiednio wykorzystać. Wielu moich kolegów jednak o tym zapominało.
Tracili tysiące na imprezach czy w kasynach.
Tak, niektórzy łatwo tracili spore pieniądze. Inni nie potrafili jednak przejść z gry w piłkę na tak zwane normalne życie. Przecież można wiele zarobić, ale nie mieć o niczym pojęcia i to stracić. Nie tylko w kasynach czy przez hulanki, ale choćby także w wyniku złych inwestycji. Zresztą nie chodzi tu tylko o polskich zawodników. Często czyta się też na przykład o koszykarzach NBA czy piłkarzach z Bundesligi. Kiedyś natrafiłem na taki artykuł, że 80 procent zawodników z Niemiec po najwyżej 10 latach zamykało otwierane przez siebie firmy. To najlepiej pokazuje, że odnaleźć się poza sportem nie jest łatwo. Moim zdaniem poruszanie się w biznesie jest nawet trudniejsze niż gra w piłkę. Nie chcę aby zabrzmiało to źle, ale jak już się znajdziesz w tym futbolu i odpowiednio pracujesz to zawsze jakoś sobie poradzisz. W interesach jest nieco inaczej.
Panu się udało. Dlaczego zainwestował pan akurat w branżę turystyczną?
Przede wszystkim dlatego, że Mazury to odpowiednie miejsce ku temu. Do tego dobrze mi znane, bo stąd pochodzę i tutaj obecnie mieszkam. Dookoła wszędzie są jeziora i lasy. Chciałem też zrobić taki biznes, który nie wadziłby ludziom tu mieszkającym. Liczy się spokój i cisza, co miałem na uwadze. Ponadto sam region z roku na rok się rozwija. W każdym sezonie powstaje coraz więcej ośrodków podobnego typu, ludzie pytają o działki. Wiadomo również, że najlepiej inwestować właśnie w działki i nieruchomości. To zawsze ma swoją wartość i raczej nikt na tym jeszcze nie stracił.
A wiosenny lockdown nie spowodował strat?
Wiadomo, że każdy w branży turystycznej czy gastronomicznej odczuł finansowo tą pandemię. W moim przypadku dużym plusem jest jednak to, że włożyłem swoją gotówkę w ten biznes. Sporo osób miało większy problem przez kredyty czy jakieś leasingi, bo kiedy trzeba jeszcze opłacić pracowników to wiadomo, że nikt nie poczeka. Oczywiście wiadomo, że to czasem nieuniknione przy większych inwestycjach. Niemniej jeśli włoży się swoje pieniądze w interes to zawsze jest ten komfort, że nawet jakieś zmiany sytuacji na świecie nie niosą tak bolesnych skutków. Oazę Mazurską tworzymy jakieś 8-10 lat, więc jakoś sobie radziliśmy.
A jak obecnie wygląda sytuacja? Przez pandemię jest mniej turystów?
Powiem panu, że nie. My tak naprawdę z roku na rok mamy coraz więcej gości i cały czas musimy się rozbudowywać. Problem mamy raczej w drugą stronę: jest dużo chętnych, a zaczyna brakować miejsc. Dlatego to nie jest tak, że gdy podczas lockdownu nie było ludzi, to nie było pracy. Nasza posesja ma cztery hektary i ciągle jest co robić. Szczególnie, że cały czas się rozwijamy i staramy się iść do przodu. Osobiście jestem bardzo pro-ekologiczny, więc na przykład założyliśmy fotowoltaikę i pompę ciepła. Stawiamy na turystykę rozbudowaną, więc mamy kajaki, wypożyczalnię rowerów, odkryty basen z podgrzewaną wodą o stałej temperaturze czy wykopany staw z bardzo czystą wodą. Staramy się, by w każdym sezonie ludzie widzieli coś nowego. Bo w tym biznesie jest jak w sporcie - nie można się zatrzymywać i podłamywać, a trzeba patrzeć przed siebie i walczyć o swoje.
Podobne podejście prezentował pan w trakcie kariery piłkarskiej.
Dużo pracowałem aby być coraz lepszym. Naprawdę sporo trenowałem, by znaleźć się w Ekstraklasie. Wiele osób myśli, że do tego trzeba jakichś znajomości czy układów. Ja sam spotykałem się z takimi opiniami. Prawda jest natomiast taka, że po prostu trzeba mieć odpowiednie umiejętności żeby tam zagrać. U mnie zawsze była też ta ambicja, którą teraz mam także teraz w biznesie i to mi zawsze pomagało.
W trakcie kariery miał pan kilka takich momentów, że nie jeden by się załamał.
Wiadomo, że były to trudne momenty. Jedna kontuzja więzadeł krzyżowych, później kolejna. Na pewno to mi trochę przeszkodziło w pewnych celach sportowych. Niemniej ja mam na to takie spojrzenie, że nawet na to nie można patrzeć z jakimś smutkiem. Trudno, widocznie tak miało być. Przecież równie dobrze mogłem w ogóle nie zagrać w tej Ekstraklasie i nie poznać tylu wspaniałych ludzi wokół piłki. Dzięki temu pozostało wiele przyjaźni, kontaktów, a nawet w sferze biznesowej jest mi dziś łatwiej. Do tego nauczyłem się wielu miast, różnych kultur i zachowań. Dzięki piłce mogłem też spełnić swoje marzenia. Chociażby zobaczyć z bliska Real Madryt.
Ulubiony klub?
Tak, zawsze bardzo lubiłem oglądać ten zespół. Na przykład podziwiałem Raula Gonzaleza, który z perspektywy telewizji wydawał mi się jakiś wielki. Okazało się natomiast, że jest to normalny człowiek.
W Realu był pan na stażu trenerskim. Wrażenia?
Doprecyzuję. W ramach kursu UEFA A byliśmy na stażu w drugiej drużynie, którą wtedy prowadził Santiago Solari. Na zajęcia "jedynki" nie mieliśmy wstępu. Wszędzie sprawdzano nasze identyfikatory, dokładnie pilnowała ochrona. Wszystko co widzieliśmy robiło jednak wrażenie. Krótko mówiąc inna rzeczywistość.
Idzie pan w trenerkę?
Cały czas utrzymuję kontakt z ludźmi z PZPN-u takimi jak Stefan Majewski, Tomasz Zahorski czy Dariusz Dudka. Niedawno pojawił się u mnie na wakacjach Łukasz Tupalski, który szkoli juniorów w Jagiellonii. Ciągnie mnie trochę do tego, może nawet i bardzo. Możliwości mam dużo. Tylko to się wiąże z tym, że musiałbym stąd wyjechać. Gdzieś w Polskę, a na dzień dzisiejszy nie widzę tego. Mam trójkę dzieci, żonę. Nie chcę zostawiać rodziny. Poza tym trzeba doglądać biznesu.
Ale wciąż jest pan na bieżąco z piłką?
Jak najbardziej śledzę na bieżąco, ogólnie wszystkie wydarzenia. Najbliżej serca nadal jest Jagiellonia Białystok, więc na przykład gdy teraz podgrzewany jest temat wyborów prezesa PZPN to jakoś tam trzymam kciuki za Cezarego Kuleszę. Widać, że wprowadził ten klub na niezłe tory i nie jest to człowiek anonimowy. W strukturach rządzących związku funkcjonuje już parę lat i na pewno warto dać mu szansę.
Jagiellonia poradzi sobie bez Kuleszy?
Przede wszystkim nic jeszcze bym nie przesądzał, bo przecież nie wiemy, jak skończą się wybory PZPN-ie. Niemniej o Jagiellonię byłbym spokojny, bo poza Czarkiem tak naprawdę wszyscy w niej pozostali. Nowym prezesem jest Agnieszka Syczewska, którą poznałem już dobre kilka lat temu i uważam, że jest jak najbardziej kompetentną osobą na to stanowisko. Tak naprawdę jeśli już, to te zmiany powinny wyjść klubowi tylko na plus.
Czyli widzi pan szansę na to, że Jagiellonia wróci tam gdzie była przed kilkoma sezonami?
Ten klub powinien wrócić do czołówki Ekstraklasy, ale najpierw musi rozwiązać swoje problemy. Już od jakiegoś czasu jest kłopot takiego "DNA drużyny", to znaczy brakuje ambicji i walki na boisku. Kibicom w Białymstoku zawsze na tym szczególnie zależało. Tymczasem w ostatnim czasie od niejednego fana Jagi słyszałem, że tego brakuje i ci zawodnicy muszą wrócić do "korzeni". Zresztą już dawno sam to dostrzegłem i nie ukrywam, że byłem zdziwiony. Kiedy ja grałem w tym zespole to właśnie najbardziej szanowano mnie między innymi za to, że nigdy nie odpuszczałem, nie odstawiałem nogi, biegałem do ostatnich sił. Gra to jedno, ale ta postawa również jest tam niezwykle ważna.
Po pierwszym meczu tego sezonu trener Ireneusz Mamrot w pomeczowej rozmowie z piłkarzami powiedział im coś podobnego.
Dokładnie. Nieraz trafi się gorszy mecz na boisku czy nawet coś się zawali, ale jeśli tych cech nie zabraknie to zawsze kibic Jagi doceni taką postawę. Dlatego też musi być kolektyw w zespole i dobry klimat, ale także ci zawodnicy przychodzący muszą znać oczekiwania dotyczące tego zaangażowania. To musi iść później w parze z grą. Jeżeli tak będzie to na stadionie znowu zaczną pojawiać się tłumy, a zespół wróci na te czołowe miejsca w Ekstraklasie.
NA NASTĘPNEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O NIEZREALIZOWANYCH TRANSFERACH KULIGA DO LEGII I LECHA CZY NIEDOSZŁYM POWOŁANIU OD LEO BEENHAKKERA.
[nextpage]W Jagiellonii spędził pan najdłuższy okres kariery. Chociaż wtedy to był zupełnie inny klub niż ten obecny.
Klub był wówczas w trudnej sytuacji, brakowało pieniędzy i wielu innych rzeczy. Przyszedłem za czasów trenera Wojciecha Łazarka w ówczesnej II lidze, ale spadliśmy do III ligi i zastąpił go Witold Mroziewski. Niebawem zmienił się również prezes, który nie wierzył w nasz powrót na zaplecze Ekstraklasy. Powiedział nam, że nie mamy na niego środków finansowych i powinniśmy odpuścić. My jednak zrobiliśmy swoje, wygraliśmy całe te rozgrywki i Jaga zaczęła stawać na nogi. Pojawiło się kilku inwestorów, a po pewnym czasie nowym szkoleniowcem został Adam Nawałka. Przychodziło dużo kibiców, więc przenieśliśmy się z Jurowieckiej i zaczęliśmy grać na stadionie przy Słonecznej. Widać było, że sytuacja się polepsza i wszystko zmierza w dobrą stronę.
Ostatecznie skończyło się awansem do Ekstraklasy, choć już bez pana udziału.
1,5 roku wcześniej odszedłem do Górnika Łęczna, który grał wówczas w Ekstraklasie. To jednak czas w Jagiellonii był przełomowy dla mojej kariery. Kilka miesięcy po spadku do III ligi zastanawiałem się nad przejściem do Stomilu Olsztyn, który grał wówczas poziom wyżej. Niebawem jednak ten klub upadł, a my awansowaliśmy. Później miałem zaś bardzo dobre okresy w Białymstoku i udało mi się wybić. Dlatego cały czas miałem ten sentyment, bywałem na meczach tej drużyny, a po pewnym czasie chciałem nawet do niej wrócić. To było kiedy trenerem był Artur Płatek, mieliśmy nawet dogadany kontrakt. W sumie byłem na tyle pewny, że powiedziałem o tym powrocie w jakiejś gazecie. Niemniej kiedy przyszło do podpisania umowy to zmieniono warunki. Przy takim obrocie spraw postanowiłem odmówić, skontaktował się ze mną Stefan Majewski i zamiast tego wylądowałem w Cracovii.
Trochę wcześniej mógł pan wylądować nawet w Legii Warszawa.
Tak, temat Legii był po półfinale Pucharu Polski z Jagiellonią w 2004 roku. Ja dowiedziałem się jednak o tym po czasie, gdy Dariusz Kubicki powiedział mi o tym w Górniku. Dwukrotnie chciał mnie wtedy również Lech Poznań, który prowadził Czesław Michniewicz. To było naprawdę zaawansowane zainteresowanie, bo już z gotowymi kontraktami. Ostatecznie ich jednak nie podpisałem. Raz byłem chyba zbyt młody i zwyczajnie się przestraszyłem tak dużego klubu. Przy drugim podejściu miałem przejść tam w rozliczeniu za Ariela Jakubowskiego, ale on ostatecznie przyszedł do Jagi na innych warunkach.
Żałuje pan, że tak się to potoczyło?
Nie, dziś trudno zresztą to ocenić jednoznacznie. Zrobiłem dobrze czy źle? Tak naprawdę nie wiadomo. Poza tym ja nie jestem człowiekiem, który rozpamiętuje takie rzeczy. Choć jest jedna sprawa, której teoretycznie mógłbym żałować z kariery piłkarskiej.
Co ma pan na myśli?
Chodzi o kontuzję, którą złapałem kilka lat później. Oczywiście nie było w niej mojej winy, ale gdyby nie ona to wszystko później mogłoby się potoczyć inaczej. Trochę szkoda też, że nie udało się zadebiutować w reprezentacji Polski. Niewiele osób o tym wie, ale miałem na to szansę, kiedy selekcjonerem był Leo Beenhakker. Miałem bardzo dobry okres w Cracovii, gdy strzeliłem 5 czy 6 goli w Ekstraklasie. Rozmawiał wtedy ze mną Adam Nawałka, który był jego asystentem i zapewnił mnie, że mogę liczyć na powołanie, jeśli utrzymam swoją dyspozycję przez kilka kolejnych miesięcy.
To był okres, gdy część ekspertów wymieniała pana w czołówce polskich prawych obrońców. Dlaczego ta forma tak szybko uciekła?
Dużo spraw miało na to przełożenie, także pewnych prywatnych. Życiowych, że tak powiem. Kiedy jednak zostałem wypożyczony do Górnika Zabrze to w I lidze wszystko szło w dobrą stronę ku odbudowie. Zagrałem w 15 meczach i wtedy przyszły feralne derby z GKS-em Katowice, podczas których poszły mi więzadła. Choć w sumie dziś trochę z tego... śmiejemy się z żoną. To było bowiem akurat jedyne spotkanie, na którym się pojawiła. Na Śląsku ją jednak poznałem, więc z perspektywy czasu na pewno nie żałuję tego transferu.
Nawet biorąc pod uwagę, że przez tą kontuzję po powrocie do Krakowa musiał pan trenować w "Klubie Kuliga" i w sumie zakończył pan poważną karierę?
Po powrocie do Krakowa byłem już zdrowy, więc na pewno nie chodziło o żadne problemy zdrowotne. Do czasów Cracovii nie chcę jednak wracać. Wolę nie wypowiadać się na temat tego klubu, mieć po prostu święty spokój. Jedynie jak słyszę o podobnych sytuacjach, to nie ukrywam, że jest mi przykro. Takie coś nie powinno mieć miejsca w sporcie. Zawodnik ma pasję, trenuje bardzo ciężko, aby spełnić marzenie, pracuje na to całe życie, a na przykład kontuzje nie są jego winą.
Dziś takie sytuacje teoretycznie miejsca nie mają, bo reguluje je prawo PZPN.
Teoretycznie. W praktyce nadal bywa z tym różnie. Znam wielu menadżerów i słyszę, że są nadal kluby ze sposobami na takie jakby przymuszanie zawodnika do rozwiązania kontraktu. Czasem na kogoś trzeba trochę pokrzyczeć, czasem zaordynować cięższe treningi indywidualne. Na pewno jednak nie powinno to mieć miejsca. W żadnym sporcie, nie tylko piłce.
Są zdania, że to jedna z kwestii, które mocno dzielą polskie kluby od tych z Zachodu. Kolejna to częste zmiany trenerów.
Te zmiany to na pewno problem naszych klubów. Trener musi pracować bardzo długo, by to dało realne efekty potrzeba 5-6 lat. Tymczasem u nas nie tylko w Ekstraklasie, ale też i na każdym innym poziomie szczebla centralnego szkoleniowcy nie mają takiego komfortu. Jasne, że liczy się wynik i ja to rozumiem. Nie można jednak patrzeć cały czas tylko przez jego pryzmat, bo aby go osiągnąć, trzeba dać najpierw komuś szansę. Nieprzypadkowo Marek Papszun jest obecnie na fali, zdobył z Rakowem Częstochowa Puchar i Superpuchar Polski. Prowadzi zespół bardzo dobrze, ale najpierw dostał czas. Ten czas jest bardzo ważny. Spójrzmy na Niemców, jak długo pracował tam Joachim Loew. Jaki tam jest szacunek. Tam nie do pomyślenia jest na przykład, by zmieniać go przed mistrzostwami.
Uważa pan, że zatrudnienie Paulo Sousy jako selekcjonera przed Euro 2020 było błędem?
Nie, tego nie powiedziałem. Uważam, że do końca nie można oceniać go negatywnie. Oczywiście szkoda, że tak nam poszło. To jest jednak turniej, w którym ten pierwszy mecz często jest najważniejszy. Przegraliśmy go, ale na pewno sporo zrobiła tu czerwona kartka dla Grzegorza Krychowiaka. Zwróćmy też uwagę, że w kolejnych dwóch spotkaniach nie wyglądaliśmy już źle. Osobiście staram się zawsze wyciągać jakieś pozytywy i dlatego też wolałbym aby on pozostał na stanowisku. Kolejna zmiana będzie się wiązać z kolejną budową od nowa, a nie o to chodzi.
Sousa postawił na odmładzanie kadry. To odpowiednia strategia?
Moim zdaniem jest to obecnie dobra droga. Poza tym skoro nasze kluby rok w rok mają problemy z awansem do fazy grupowej europejskich pucharów to również powinny postawić odważniej na młodych Polaków. Nieraz jak przeglądam składy i widzę w nich 7-8 graczy z zagranicy, to mocno zastanawiam się nad sensem takiego rozwiązania. Osobiście uważam, że jak najbardziej warto ściągnąć jednego czy dwóch graczy z zagranicy. Powinny to być jednak poważne transfery za ponad milion euro, bo sprowadzanie kilku po 100 czy 200 tysięcy euro nie doda jakości. W takim wypadku naprawdę lepiej stawiać na swoich. Tutaj jednak przydałoby się również większe wsparcie PZPN-u, by te talenty nie uciekały.
Ma pan coś konkretnego na myśli?
Przede wszystkim chodzi mi o trenerów z niższych lig i szkoleniowców młodzieży. To często są ludzie z dużymi chęciami i pasją. Jeśli jednak ktoś zarabia powiedzmy 1500 złotych pracując zarazem w klubie i szkole, prowadzi kilka treningów dziennie, to nie jest w stanie na niczym odpowiednio się skupić. W efekcie te "perełki" piłkarskie często nam uciekają. Oczywiście fajnie, że są takie projekty jak AMO czy MAMO i trzeba dalej iść w stronę takiego rozwoju. Potrzeba też jednak jakiegoś pomysłu na futbol amatorski i ten w mniejszych miejscowościach. Tam jest wiele pozytywnie nastawionych ludzi, mających dużo oddania i zaangażowania. Być może trzeba jakiegoś dofinansowania albo może warto dać im większe możliwości nauki. Na niektóre szkolenia i kursy jest bowiem niezwykle trudno się dostać, ale można się na nich niezwykle wiele nauczyć. Jeśli więc dać większą możliwość przynajmniej dla tych najlepszych, to nasz futbol na pewno by na tym skorzystał.
Czytaj także:
"Kluby Kokosa" przeszły do historii
Jagiellonia-Legia, czyli skandal i odrodzenie Jagi