Pojawienie się Seweryna Gancarczyka w lidze polskiej to z pewnością jeden z największych hitów transferowych tego lata. Zawodnik przyznaje, że wybrał Polskę mimo, że oferta Lecha była gorsza finansowo od dotychczasowej płacy w Metaliście. Jego plan jest prosty - pokonać Club Brugge i zasłużyć na powołanie do reprezentacji. Szanse ma spore, bo zawieszony jest Jakub Wawrzyniak, a grający ostatnio na tej pozycji Jacek Krzynówek, to nominalny pomocnik. - Chciałbym na swoją szansę zasłużyć dobrą grą, a nie liczyć na zlitowanie się trenera - powiedział na łamach Przeglądu Sportowego Gancarczyk.
Gancarczyk w kadrze debiutował w 2006 roku w meczu z Litwą. Wtedy zauważył go Maciej Skorża, który był współpracownikiem Pawła Janasa. Chwilę później otrzymał powołanie do reprezentacji na mistrzostwa świata. I choć nie zagrał tam ani minuty, to sam przyznaje, że była to dla niego wspaniała przygoda. Kiedy kadrę objął Leo Beenhakker, Gancarczyk zagrał w meczu z Dania. Występu nie zaliczył jednak do udanych i na dłużej pożegnał się z kadrę, bo choć wcześniej otrzymał powołanie na mecz z Rosją, to nie znalazł się nawet w szerokim składzie.
Lech jako jedyny z polskich klubów znał sytuację polskiego obrońcy w ukraińskim klubie. Już wcześniej chciał go do Polski sprowadzić Franciszek Smuda, ale na przeszkodzie stanęły wysokie żądania Metalista, który chciał za Gancarczyka ponad milion euro. Do porozumienia z Lechem doszedł teraz mimo, że miał szansę zagrać w jednym składzie z Arturem Borucem. Był na testach w Celticu, ale sam przyznaje, że nie był wówczas odpowiednio przygotowany.
Więcej w Przeglądzie Sportowym.