Ten finał zapamiętamy na lata. Liverpool FC był w gazie, drużyna miała wszystko, aby zdetronizować Królewskich. Zaczęli bardzo dobrze, groźnie atakowali Mohamed Salah i Roberto Firmino. Nawet po zejściu Egipcjanina, inicjatywę wciąż posiadali The Reds.
Piekło dla Anglików rozpoczęło się w drugiej połowie. Najgorszy mecz w życiu zagrał Loris Karius, który popełnił dwa fatalne błędy przy golach Benzemy i Bale'a. 27-latek płakał po końcowym gwizdku, ale było już wiadomo, że ten mecz przekreśli jego przyszłość na Anfield.
Widoku płaczącego Kariusa kibice nie zapomną nigdy. Koledzy próbowali go pocieszać, ale rozgoryczenie i złość widoczne były gołym okiem. Jeden facet zabrał im marzenie, na które pracowali całe życie. - Bardzo mu współczuje, bo nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji. Loris musi sobie z tym poradzić, tak samo jak my - mówił po finale trener Juergen Klopp.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polska liga i przypadkowy, wspaniały gol
Liverpool poczuł się jak Real
Kariusa w Liverpoolu już dawno nie ma, a ekipa Kloppa rok później sięgnęła po upragniony tytuł w elitarnych rozgrywkach. Wydawało się, że The Reds mogą zdominować angielski futbol na wiele lat, jednak w tym sezonie pojawiła się wyraźna rysa na szkle.
- Nigdy nie nabraliśmy rozpędu w tym sezonie. Widać, że to wciąż jest w chłopcach. Nadal mają w sobie to wszystko, ale w tej chwili nie potrafią tego pokazać - mówił niemiecki szkoleniowiec. - Byłoby arcydziełem, gdybyśmy dowiedzieli się, jak to zmienić z dnia na dzień - ironizował.
Kłopoty Liverpoolu nie są niczym nowym na Realu Madryt, który od 2018 roku zawodzi w Europie. Przez trzy lata przez Santiago Bernabeu przeszło kilka burz z piorunami. Odejście Ronaldo, odejście Zidane'a, powrót Francuza czy katastrofalna gra w 1/8 Ligi Mistrzów.
Trzy lata temu oba zespoły spotkały się w finale, teraz żaden z nich nie jest faworytem, aby tam dotrzeć. Stara gwardia w Realu trzyma się mocno, jednak nie zawsze wystarcza jej paliwa w baku. Osobną kwestią jest podejście ambicjonalne. W stolicy Hiszpanii brakuje dopływu świeżej krwi, zawodników, którzy czują głód wygrywania.
Dla Realu Madryt obecny sezon wciąż jednak może zakończyć się happy-endem. Jest Champions League, a gdy Los Blancos pokonają w El Clasico Barcelonę, obrona tytułu w La Lidze stanie się bardzo realna. Sam Zidane apeluje, aby nie skreślać jego "bandy".
- Ta drużyna odwraca wiele rzeczy i negatywnych komentarzy. Nigdy nie uznajemy czegoś za przegrane. Nigdy! Dopóki jest czas i życie. Jesteśmy żywi w dwóch rozgrywkach i dlatego będziemy walczyć do śmierci oraz ciężko pracować - tłumaczył stanowczo Francuz (za realmadryt.pl).
Realu nie można skreślać, a największą przeszkodę mogą stanowić... sami dla siebie. Gdyby Królewscy w sposób kuriozalny nie tracili punktów, spokojnie byliby teraz na szczycie La Ligi. Ich forma przypomina wciąż dryfujący statek po wzburzonym morzu.
Pojedynek nieobecnych
Oba zespoły mają prawdopodobnie najlepszych obrońców na świecie. Problem w tym, że żaden z nich nie wystąpi w pojedynku gigantów. Virgil van Dijk ostatni występ zanotował 17 października minionego roku. Diagnoza była bezlitosna - Holender uszkodził więzadła przednie w kolanie. Piłkarz pomyślnie przeszedł operację rekonstrukcji, a następnie rozpoczął rehabilitację.
- Mam nadzieję, że Van Dijk rozpocznie z nami przedsezonowe przygotowania. Zaczyna powoli biegać, ale jeszcze dużo pracy przed nim - podkreślał Klopp.
Zdecydowanie trudniejszy do wytłumaczenia jest przypadek Sergio Ramosa. Kapitan Królewskich doznał urazu mięśni łydki lewej nogi w... mało prestiżowym meczu z Kosowem. Hiszpan opuści wiele kluczowych spotkań, na czele z Liverpoolem czy El Clasico z Barceloną.
Spotkanie Real Madryt - Liverpool FC odbędzie się we wtorek (6 kwietnia). Pierwszy gwizdek sędziego o godz. 21:00.
Zobacz także:
Gniew Lionela Messiego w przerwie meczu. Tego nie wybaczyłby sędziemu
To mógłby być największy powrót do reprezentacji od lat. Tego chcą kibice we Francji