Za blisko 700 tys. zł miesięcznie, a tyle według mediów zarabia Paulo Sousa i jego sztab, to ja się nie chcę zastanawiać, czy szklanka jest do połowy pełna, czy pusta. Paradoksalnie to były selekcjoner jest największym zwycięzcą marcowych meczów reprezentacji. Jeśli Jerzemu Brzęczkowi zarzucano, że nie wykorzystuje potencjału drużyny, to co powiedzieć o jego portugalskim następcy?
Wyniki, styl gry, pomysł na tę drużynę (a w zasadzie jego brak), a przede wszystkim błędy personalne i chaos, jaki charakteryzuje poczynania tej reprezentacji, utwierdzają w przekonaniu, że styczniowe zmienianie selekcjonera nie miało sensu. Nie w tamtym momencie. Wcale nie tęsknię za Brzęczkiem, ale widać jak wymierne straty przyniosła pośpieszna decyzja Zbigniewa Bońka.
Lanie na Wembley to jest dla polskiego piłkarstwa doświadczenie pokoleniowe. Każda generacja reprezentantów musi przejść te trudne otrzęsiny, które zazwyczaj kończyły się przykro. I tym razem też wróciło stare: takich meczów z Anglikami to już obejrzałem mnóstwo. Jakbym włączył stary film. Polacy rozpaczliwie się bronią, nie są w stanie przedostać się pod bramkę rywala, a naród się modli przed telewizorami, żeby dowieźli remis. Nie dowożą...
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polska liga i przypadkowy, wspaniały gol
Gorzej, że od początku widać było absolutną niemoc naszej reprezentacji i różnicę klas. A przecież Anglicy też tego dnia wyglądali słabo, nie forsowali tempa, grali w chodzonego. Zaczęli mecz w przekonaniu, że z reprezentacją Polski bez Roberta Lewandowskiego to na luzie wygrają. Ta arogancja mogła ich sporo kosztować.
Bo w środę na Wembley mogło się skończyć remisem. Ale bądźmy szczerzy: to 1:1 byłoby fartowne i zaciemniające obraz.
Boiskowa głupota Johna Stonesa, który podarował Jakubowi Moderowi gola, mogła nas wyprowadzić na manowce, wprowadzić w świat niepotrzebnych fantazji. Po takim historycznym remisie tuby propagandy sukcesu grałyby hymny pochwalne, że jest dobrze, a może nawet doskonale.
Przekonywano by nas, że skoro też było 1:1, jak na Wembley w 1973, to Sousa jest Kazimierzem Górskim naszych czasów, a punkty z silnymi rywalami możemy zdobywać nawet bez Lewandowskiego. No i w ogóle, że Sousa jest na dobrej drodze do sukcesów, co już na Euro 2020 będzie widać. A na mundialu w Katarze to już na pewno.
Nie kupuję tłumaczeń, że nie było tak do końca źle w tych marcowych meczach. Bo w takim razie kiedy by było? Gdybyśmy przegrali z Andorą? W spotkaniach z rywalami, którzy w tej grupie się liczą, zdobyliśmy jeden punkt.
Postawię tezę - już niesprawdzalną, ale bardzo prawdopodobną - że Brzęczek pewnie też nie wygrałby z Anglią, ale nie straciłby tak głupio punktów w Budapeszcie. Bo by nie kombinował: zagrałby na czterech obrońców, ostrożnie, może nawet zachowawczo, ale bezpiecznie. Polacy są drużyną lepszą od Węgrów i to by w tym meczu wyszło, tylko trzeba było dać sobie szansę. Sousa chciał pokazać na siłę, że od razu można grać inaczej. Ta arogancja kosztowała Polskę dwa punkty zostawione w Budapeszcie.
Niestety widać, że Portugalczyk ma słabe rozeznanie co do piłkarzy, których prowadzi. W żadnym z trzech meczów nie trafił ze składem wyjściowym. A to jednak duża sztuka. W każdym meczu zagrał w innym zestawieniu formacji obrony. To chyba nie jest potwierdzenie, że istnieje jakaś konkretna koncepcja gry w defensywie, prawda?
Wielkopański kaprys prezesa Bońka kosztuje nas co miesiąc prawie 700 tys. zł. Tyle zarabia Portugalczyk i jego iberyjski sztab, a koszty są przecież jeszcze większe, bo na utrzymaniu PZPN jest jeszcze Brzęczek i jego ludzie. W skali roku, są to bardzo poważne pieniądze. Te miliony można w polskiej piłce wydać dużo rozsądniej.
A jeśli już ktoś bierze tyle kasy co Sousa, to chciałbym, żeby nie szukał kwadratowych jaj i na Wembley wystawił od początku spotkania Kamila Jóźwiaka, który był najlepszym zawodnikiem w marcowych meczach reprezentacji. Dlaczego ten facet siedział przez niemal godzinę na ławce rezerwowych? Ktoś wie? To się właśnie nazywa niewykorzystanie potencjału.
Sousa przyszedł tutaj odmieniać naszą reprezentację. Nie twierdzę, że mu się to kiedyś nie uda, ale to raczej odległe "kiedyś". To, co zrobił do tej pory - bądźmy szczerzy - nie daje podstaw do optymizmu. Na Wembley wróciliśmy do etapu "przeszkadzaczy" futbolu, a zupełnie nie o to chodziło.
Czytaj również -> Zieliński to polski Superman
Czytaj również -> Gorzkie słowa Laty po Wembley