Michał Listkiewicz: Węgrzy patrzą na Lewandowskiego jak w obrazek

PAP / Andrzej Lange / Na zdjęciu: Robert Lewandowski podczas treningu w Budapeszcie
PAP / Andrzej Lange / Na zdjęciu: Robert Lewandowski podczas treningu w Budapeszcie

- Przyjazd "Lewego" to dla Węgrów wydarzenie podobne jak kilkanaście lat temu dla nas przyjazd Cristiano Ronaldo - mówi Michał Listkiewicz. Były prezes PZPN to hungarysta i ma doskonałą orientację w realiach miejscowego futbolu.

W meczu Węgry - Polska Michał Listkiewicz stawia zdecydowanie na Biało-Czerwonych. Podobne nastroje panują zresztą wśród gospodarzy, którzy podziwiają Roberta Lewandowskiego i nie mają wielkich nadziei na zwycięstwo w czwartkowej potyczce eliminacji MŚ 2022 (początek o godz. 20.45, transmisja w TVP 1 i TVP Sport).

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Za kogo będzie pan bardziej trzymał kciuki w meczu Węgry - Polska?

Michał Listkiewicz, były prezes PZPN: Wiadomo, że za Polską - tak jak zawsze. We wszystkich innych spotkaniach trzymałbym za Węgrami, ale tu nie ma dyskusji. Wszedłem nawet w zakład z prezesem węgierskiej federacji. Ja obstawiłem 2:1 dla Polski, a on twierdzi, że będzie 1:0 dla Węgier. Z mojej strony stawką jest dobra polska wódeczka, on oferuje wino własnej produkcji.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Michał Listkiewicz: Minęły czasy, gdy baliśmy się Węgrów. Teraz to oni się nas obawiają

Ktoś na końcu w grupie I zapłacze. Mamy jeszcze Anglików, którzy wydają się poza zasięgiem.

Nie wiem, czy aż poza zasięgiem. Ostatnie turnieje w ich wykonaniu były takie sobie. Nawet 4. miejsce na mistrzostwach świata w Rosji to nie był wynik, który przyjęto tam z wielkim zadowoleniem. Uważam, że trochę przeceniamy Anglików. Ich futbol klubowy jest świetny, angielskie drużyny to potęgi, ale reprezentacja niekoniecznie.

Zna pan Węgry jak mało kto, bo spędził pan tam spory okres ze swoich studiów. Jak się żyło?

W tamtym czasie to było dla nas okno na bogatsze europejskie kraje. Panował "gulaszowy socjalizm". Ówczesny przywódca partii chciał, żeby społeczeństwo było zadowolone i prowadził podobną politykę, jak później w Polsce Edward Gierek. Węgrzy żyli na dobrym poziomie, mieli dostęp do zachodnich towarów i żadnych problemów z kupowaniem żywności czy odzieży. Dla nas to był wtedy inny świat, chociaż moje polskie koleżanki ze studiów nie mogły się nadziwić, że węgierskie kobiety, mając dostęp do tylu wspaniałych dóbr, kosmetyków, ubrań, nosiły się dość przaśnie. Trzeba jednak pamiętać, że węgierskie społeczeństwo miało charakter rolniczy.

Handel kwitł w najlepsze.

Dokładnie, to był w tamtych czasach ulubiony sport Polaków. Gdy na Węgry przyjeżdżały wycieczki z naszego kraju, nikt sobie nie zawracał głowy zwiedzaniem pięknego przecież Budapesztu. Zamiast tego pod dworcem rozkładano stragany, gdzie nasi rodacy sprzedawali głównie ręczniki i prześcieradła. To były najbardziej popularne towary, Węgrzy cenili ich jakość. Polacy natomiast nabywali to, czego nie mogli kupić u siebie.

Pan też handlował, ale perfumami.

Nie zajmowałem się tym na dużą skalę, lecz faktycznie była taka sytuacja. W akademiku koleżanki z Węgier pytały mnie o popularne w Polsce perfumy "Być może". Potem zacząłem je przywozić i rozchodziły się szybko, bo w Polsce były dwa i pół raza tańsze. Chciałem uszczęśliwić te koleżanki, nie ma też co ukrywać, że to był dobry sposób na dorobienie do stypendium.

Z tych wspomnień wyłania się obraz bardzo szczęśliwego dla pana okresu w życiu.

Bo tak było. Węgry były dla nas bardzo otwartym krajem. Ludzie, których wtedy poznałem, do dziś są moimi przyjaciółmi. Gdy obchodzę jakieś uroczystości, często ich zapraszam, a gdy jadę do Budapesztu, nigdy nie sypiam w hotelach. Gdybym nie skorzystał z noclegu u nich, pewnie by się obrazili. Spędziłem na Węgrzech najpiękniejsze studenckie lata.

Robert Lewandowski mówił, że Polacy i Węgrzy mają porównywalny potencjał, ale to chyba głównie kurtuazja?

We wtorek mieliśmy Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej i to chyba z tej okazji. Do lat 80. Węgrzy lali nas równo, ale dzisiaj to nasz potencjał jest znacznie większy. Zestawianie Węgrów i Polaków to mniej więcej tak, jakbyśmy porównywali Polaków i Anglików, podobna różnica. Mamy lepszych piłkarzy, którzy grają w mocniejszych klubach. Sęk w tym, że w futbolu nie zawsze jedenastu lepszych musi wygrać z jedenastoma słabszymi. Węgrzy grają zupełnie inną piłkę niż przez wiele dziesięcioleci. Są ułożeni taktycznie i świetnie się rozumieją. Nie mają jednak indywidualności, zwłaszcza że wypadł im kontuzjowany Dominik Szoboszlai. Atutem Węgrów jest mądry trener Marco Rossi. Na pewno jednak nie ma do dyspozycji takich gwiazd jak kiedyś choćby Ferenc Puskas.

Węgrzy odżyli przed Euro 2016, do którego awansowali po barażach. Na najbliższe mistrzostwa Europy dostali się taką samą drogą, ale czy wystarczy im potencjału, żeby pojechać również na mundial? Tu droga jest trudniejsza.

Myślę, że to dla nich za wysokie progi. W barażach poradzili sobie świetnie z Bułgarią i Islandią. Pokonali rywali dobrych, ale nie wybitnych. Eliminacje mistrzostw świata to mecz i rewanż z każdym, dlatego nie daję im wielkich szans na sukces. Spotkania z nimi bardziej obawiałbym się w grudniu ubiegłego roku, bo wtedy niosła ich barażowa euforia. Teraz minęły ponad trzy miesiące i tamte wydarzenia nie mają już żadnego znaczenia.

Jak oni patrzą na mecz z Polską? Kto ich zdaniem jest faworytem grupy?

Ze wszystkich prywatnych rozmów, jakie prowadziłem, wynika, że będą zadowoleni z remisu - na pewno o wiele bardziej niż my. Czują do nas respekt, a w Roberta Lewandowskiego patrzą jak w obrazek. Bardzo go szanują. Przyjazd "Lewego" to dla nich wydarzenie podobne jak kilkanaście lat temu dla nas przyjazd Cristiano Ronaldo z reprezentacją Portugalii. Węgrzy wyszli z ogromnego dołka, jednak gdybym miał to porównywać do futbolu ligowego, to powiedzmy, że wydostali z III ligi i są w II. My gramy w I, a patrząc na takie nazwiska, jak Lewandowski, chyba nawet w ekstraklasie.

W meczu z Polską Węgrom zabraknie Szoboszlaia. Jest tam jakakolwiek inna indywidualność, na którą musimy uważać?

To przede wszystkim zespół, który trudno napocząć i strzelić mu gola. Trener Marco Rossi ustawił go tak, że wszyscy bronią i to na wysokim poziomie. Jedynym wybijającym się zawodnikiem jest właśnie Szoboszlai. Jest wprawdzie Adam Szalai, który gra w Bundeslidze, lecz od dawna nie strzelił gola. Najbardziej obawiam się gry defensywnej Węgrów, bo tego są uczeni niemal na pamięć. Mają schematy, umieją się dobrze asekurować i to ich najmocniejszy punkt.

Ostatnie mecze o stawkę rozgrywaliśmy z nimi w eliminacjach Euro 2004, za kadencji Pawła Janasa. U siebie zremisowaliśmy 0:0, a potem na wyjeździe wygraliśmy 2:1. Jak pan porówna układ sił z wtedy i teraz?

On się zmienił na naszą korzyść. Węgrzy są mniej więcej w tym miejscu co kilkanaście lat temu, jednak nasz potencjał mocno poszedł w górę. Paulo Sousa bez wątpienia ma silniejszą drużynę niż Paweł Janas, tyle że trzeba to jeszcze przełożyć na boisko. Jeśli zagramy chociaż na 75 procent możliwości, powinniśmy zwyciężyć, ale jeśli wyjdziemy na boisko z nastawieniem na grę na pół gwizdka, łatwo na pewno nie będzie. Trzeba Węgrów złamać w defensywie. Dużo tu zależy od formy dnia Petera Gulacsiego. On może sam wygrać mecz drużynie, ale również sam go przegrać. Taki to typ zawodnika, zobaczymy jaką twarz pokaże w czwartek.

Czytaj także:
Bayern Monachium przed wielkim wyzwaniem w Lidze Mistrzów. Jerzy Engel ma swojego faworyta w hicie
Liga Mistrzów: wielki hit z udziałem Bayernu Monachium! Znamy pary ćwierćfinałowe

Źródło artykułu: