[tag=28400]
Thibaut Courtois[/tag] trafił do Realu Madryt w sierpniu 2018 r. i niemalże z marszu wskoczył do pierwszego składu. Jednak wobec niego były wysokie wymagania, którym na początku nie mógł sprostać. Mimo regularnej gry popełniał proste błędy, które nie raz kosztowały "Los Blancos" utratę punktów. Za kadencji Julena Lopeteguiego i Santiago Solariego nie mógł się odnaleźć na Estadio Santiago Bernabeu. Dopiero za kadencji Zinedine'a Zidane'a stał się jednym z pewniejszych elementów układanki.
Belg w ostatnim wywiadzie podkreślał, że jest niedoceniany lub zbytnio krytykowany przez ekspertów, co go po prostu boli.
- Kiedy zobaczysz, jaką drogę przeszedłem... Przeszedłem tsunami w Realu Madryt - mówił w rozmowie z belgijską gazetą "Het Laatste Nieuws". - W 2020 roku dałem wygraną w Superpucharze Hiszpanii decydującą obroną w rzutach karnych. A potem przeczytałem: "Courtois zasługuje na nagrodę Belgijskiego Piłkarza Roku mniej od Romelu Lukaku, ponieważ ten zawsze był z drużyną narodową, podczas gdy Courtois wycofywał się kilka razy". - dodał z oburzeniem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: strzał, rykoszet i... przepiękny gol. Ale miał farta!
Tutaj należy przypomnieć, że nie pojechał na wrześniowe zgrupowanie reprezentacji Belgii na mecze Ligi Narodów UEFA. Był wtedy jeszcze na urlopie, potrzebował więcej czasu na regenerację po zakończonym w sierpniu sezonie.
Courtois zauważa, że za czasów gry w Atletico Madryt co mecz zbierał pochwały i stał się jednym z najlepszych bramkarzy na świecie. Jego lepsze występy w Realu nie są oceniane z takim zachwytem, nad czym ubolewa.
- Dzisiaj mam wrażenie, że wszystko, co robię, stało się normalne. Myślę, że mój występ w tym meczu z Realem Valladolid wydawał się dla innych nie istnieć. Wygląda na to, że dalsze granie na wysokim poziomie w największym klubie na świecie nie jest już warte wysiłku - stwierdził bramkarz "Królewskich".
Początek meczu Atletico z Realem o godzinie 16:15. Relacja live dostępna TUTAJ.
Czytaj też:
Zidane zachowuje spokój przed derbami
Koeman liczy na walkę o tytuł do końca