Dla Roberta Lewandowskiego to jeden z najważniejszych dni w karierze. Wybór na najlepszego piłkarza świata jest efektem wieloletnich wyrzeczeń, tego, że od dawna wiedział, czego chce. Każdy nasz rozmówca, a było ich wielu, zapewnia, że "Lewy" od początku był zdeterminowany, aby odnieść sukces.
I choć nie każdy w niego wierzył, a na początku kariery dostał mocny cios, to nie poddał się, poszedł dalej i dużo, dużo wyżej. Dziś cała Polska jest dumna z chłopaka, który w pierwszym swoim klubie, Varsovii, miał pseudonim "Bobek". Od imienia oczywiście. Ale dziś to już nie Bobek, a wielki Robert.
Robert dał nam kopa
Wszystko zaczęło się w niepozornym warszawskim klubie, wspomnianej Varsovii. To tam "Lewy" zaczynał przygodę z piłką i to tam spędził wiele lat. - Jesteśmy dumni, bo od teraz możemy już oficjalnie mówić, że wychowaliśmy najlepszego piłkarza świata - mówi WP SportoweFakty Marek Krzywicki, obecny dyrektor Varsovii, a wcześniej jeden z trenerów Lewandowskiego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za gol! Ręce same składały się do oklasków
- Robert spędził u nas cały dziecięcy wiek, od 8. do 17. roku życia. Teraz mamy tu nowe, piękne boisko, ale on się wychował jeszcze na tym starym, przypominającym klepisko. Żartując, powinienem powiedzieć, że skoro na tamtym starym wychowaliśmy mistrza, to nowe boisko trzeba zaorać i wrócić do surowych warunków. Ale to żart oczywiście. Robert dał nam kopa na wiele lat, wielką pozytywną motywację, aby wychowywać kolejnych mistrzów. Wprawdzie nie mamy innych profitów, poza wizerunkowymi, z jego wychowania, ale to nam wystarcza. Nie musimy prosić Roberta o sprzęt, radzimy sobie. A Lewandowski o nas nie zapomniał. Rok temu pojawił się na 60-leciu Varsovii, było spotkanie z nim, dla trenujących u nas dzieciaków i ich rodziców - opowiada nam Krzywicki.
Oczywiście pamięta nie tylko umiejętności, ale i sylwetkę Roberta z tamtych czasów. - Wtedy był bardzo wątły. To właśnie trener Varsovii, pan Sikorski, mówił w żartach rodzicom Roberta, żeby dawali mu więcej boczku, bo te nóżki miał tak chude, że baliśmy się, że rywale mu je połamią. A jak wygląda teraz to już wszyscy widzimy...
On jest jak Novak Djoković
Z Varsovii, przez Deltę, Lewandowski trafił do Legii Warszawa, co było jednym z najczarniejszych momentów w jego karierze. Nie poznano się na jego talencie, choć... Jak się okazuje, nie wszyscy byli "ślepcami".
- Spotkałem Roberta w rezerwach Legii i od razu zauważyłem, że to wielki talent. Wcześniej, w Vojvodinie Nowy Sad, też spotkałem piłkarzy, którzy potem grali w wielkich europejskich klubach, ale... Lewy był lepszy od nich! - mówi nam na gorąco Mirko Poledica, były piłkarz Legii.
- W Polsce były jednak inne zwyczaje. Grali dużo bardziej doświadczeni. W Serbii nie byłoby to możliwe, bo promocja i sprzedaż młodych graczy to jedyny sposób na przetrwanie klubu. Tymczasem ja w Lechu Poznań, mając 24 lata, byłem najmłodszy w drużynie! No, a wracając do wątku Lewego. On był inny niż przeciętny polski piłkarz, który nie bardzo lubi treningi, ale zabawę po nich już jak najbardziej. Lewy był nastawiony na pracę i sukces. Moim zdaniem on nie ma polskiego mentalu, ma mental bałkański, czyli że jak coś robisz, to na maksa! Lewandowski jest jak nasz Novak Djoković. Taki sportowiec rodzi się w danym kraju raz na sto lat - podkreśla Serb.
Przy okazji Poledica przytacza niezwykle ciekawą anegdotę. - Widząc, co ten chłopak potrafi, zadzwoniłem do Crvenej Zvezdy Belgrad i poleciłem Roberta. Ale... Tam byli świeżo po transferze Grzegorza Bronowickiego, a poza tym nic o Robercie nie wiedzieli, więc nie podjęli tematu. I co? Wiele lat później Lewy przyjechał do Belgradu z Bayernem Monachium i strzelił Crvenej Zvezdzie cztery gole na jej stadionie. Jako pierwszy zawodnik w historii, bo ten stadion zawsze był twierdzą i przed Lewandowskim żaden zawodnik rywala nie strzelił na nim więcej goli niż trzy. Oczywiście, serbska prasa od razu wypomniała ten temat pisząc: nie chcieliście go z darmo, to pięknie wam się odpłacił - śmieje się dziś Poledica.
Miał talent i fiata bravo
Nie poznała się na nim Legia, nie chciała Crvena Zvezda, ale na szczęście Robert Lewandowski trafił do Znicza Pruszków, gdzie miał okazję pracować z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim. - Robert miał duże umiejętności i... fiata bravo, co też było istotne, bo podwoził kolegów na treningi, a u nas większość młodych graczy nie miała wtedy auta - uśmiecha się obecny trener Stali Mielec.
- Praktycznie cały 2007 przepracowałem z Lewandowskim, wtedy po raz pierwszy został królem strzelców. Widać było pokorę, ambicję i talent, choć był po ciężkim okresie, odejściu z Legii, kontuzji. Mieliśmy wówczas okres przygotowawczy, 11 tygodni, które Robert bardzo solidnie przepracował. Graliśmy na niego, on wykańczał te akcje, nabierając pewności siebie - dodaje Ojrzyński.
I zwraca uwagę na mentalność Lewandowskiego: - Ambicja u tego chłopaka była niesamowita - raz posadziłem go na ławce, żeby odpoczął. Ale był zły wtedy! Gdy wchodził na boisko, to aż się trawa paliła. Od razu chciał pokazać, co potrafi. A wtedy jeszcze maturę miał na głowie. Ciężko mu było, bo on niczego nie robi po łebkach, zawsze wszystko na 100 procent. Ale pogodził!
Smudzie wystarczyło 30 minut
Po Zniczu przyszedł czas na Lecha Poznań. O transferze zadecydował Franciszek Smuda, choć przez lata w tej sprawie pojawiały się różne wersje. Dziś Franz jest i ma prawo być dumnym.
- Widziałem piłkarzy, którzy mieli może nawet taki sam talent jak Lewy, ale zabrakło im tego, czego jemu nie zabrakło nigdy - chęci do pracy. Doszło też szczęście, bardzo mądre wybory klubów, od Znicza, przez Lecha, BVB, aż po Bayern - mówi nam były selekcjoner.
- Wtedy wystarczyło mi 30 minut meczu Znicza, aby zobaczyć, co on potrafi, przekonać się, że go chcę. Oczywiście, później pojawiły się plotki, że się na nim nie poznałem, że mówiłem, że szkoda było mojej drogi, żeby mi oddali za paliwo. No, ale przecież to była taktyka. Bo jakbym wtedy powiedział, że Lewandowski jest super, że będzie z niego gwiazda, to cena zaraz by skoczyła, nie byłoby to na przykład 200 tysięcy, a milion. Zadzwoniłem do kierownika Lecha, Marka Pogorzelczyka i zleciłem załatwienie sprawy, mówiąc, że go bierzemy - wspomina Smuda.
I tak się zaczęła przygoda Lewandowskiego z najwyższą klasą rozgrywkową w Polsce.
- W Lechu Lewy był raczej cichy, spokojny, to była jego pierwsza prawdziwa przygoda z Ekstraklasą, bo w Legii jej nawet nie liznął. To w Lechu zaczęła się też jego praca na siłowni - przypomina Smuda.
- Nasi Latynosi mieli taki zwyczaj, że po treningu jeszcze szli poćwiczyć, aby uzupełnić to, co stracili w trakcie zajęć. Manuel Arboleda, Hernan Rengifo, oni przywieźli ten zwyczaj ze sobą. Zacząłem zachęcać Roberta do tego samego. Mówię mu, idź poćwicz jeszcze. Na początku nie zawsze to robił, czasem mówił, że jest zmęczony, ale potem zaczął "pakować" na całego. No a dziś to gladiator - uśmiecha się Smuda.
Kolumbia się cieszy, Arboleda ma swój udział
W Lechu Lewy zahartował się na treningach, bo Smuda z premedytacją wystawiał go na najlepszego i najsilniejszego defensora w klubie - Manuela Arboledę. A dziś Kolumbijczyk cieszy się z sukcesu Roberta i ze wzruszeniem opowiada nam o tamtych czasach.
- Dzięki Bogu w końcu Lewy wygrał! A pokonać takich gości jak Ronaldo czy Messi to wielka sprawa. Ale miał najlepszy rok z nich wszystkich. Gole, zwycięstwa, tytuły -niczego mu nie zabrakło. Jego zwycięstwo nazwałbym zasłużonym i merytorycznym. Bo wygrał najlepszy piłkarz świata, a nie najbardziej znany, czy najbardziej popularny - cieszy się Arboleda i dodaje, że wielką frajdę sprawia mu fakt, że nieco się do tego sukcesu RL9 przyczynił.
- Jestem dumny, że na pewnym etapie jego kariery byłem jej częścią. Teraz mogę powiedzieć, że dzieliłem szatnię z najlepszym piłkarzem świata. W moim odczuciu styl jego gry bardzo się nie zmienił. Mówię to jako jego kolega klubowy, ale i rywal, bo zawsze na treningach graliśmy "na siebie", tak jak wspominał trener Smuda. Starałem się na tych zajęciach dawać z siebie wszystko, żeby doświadczeniem pomóc młodszemu koledze. Można powiedzieć, że na mnie ćwiczył to, co potem pokazywał w trakcie meczów, przechytrzając obrońców rywali. Dołożyłem więc malutką cegiełkę do jego sukcesu. Dziś, tu, w Kolumbii, moja radość z jego zwycięstwa jest wielka! - opowiada nam Arboleda, a wtóruje mu inny Latynos, który grał z Lewandowskim w Lechu.
- Wszystko, co robił, zamieniał w złoto. To jego bramki w dużej mierze utorowały w ostatnim sezonie Bayernowi drogę na szczyt. Cieszę się, że mu się to udało, a jestem pewien, patrząc na jego siłę, determinację i przygotowanie, że będzie grał wiele lat i pobije wiele rekordów. Przeszedł do historii, ale jeszcze nieraz do niej przejdzie nowymi wyczynami... - komentuje dla nas Hernan Rengifo.
Peszko pomylił się o jedno zero
Jednym z piłkarzy, którzy przez wiele lat byli blisko Lewandowskiego, zarówno na boisku, jak i poza nim, jest Sławomir Peszko, kolega z Lecha i kadry, ale przede wszystkim przyjaciel. Co więc w tym szczególnym dniu przychodzi "Peszkinowi" na myśl? Były reprezentant Polski zwraca uwagę na... zaradność przyjaciela.
- Za czasów Borussii, w pierwszym półroczu, spotkaliśmy się na święta u Roberta. Ja grałem wtedy w Kolonii. Siedzimy w salonie, gadka, bajerka i nagle Lewy coś sprawdza - opowiada nam Peszko. - Patrz, kurs euro poszedł w górę, muszę przelać trochę pieniędzy, zacząłem lepiej zarabiać, to mi się opłaci - spoważniał. Zaśmiałem się. - Patrzysz na 10, czy 20 groszy wzrostu, jak ty zaraz 30 milionów zarobisz - odpowiedziałem zdziwiony - wspomina Peszko.
- Lewy tylko skinął głową. Okazało się, że to ja się pomyliłem. Zamiast 30 milionów, zarobił 300. Jednego zera mi zabrakło. A tamta sytuacja pokazuje tylko, że już wtedy Robert myślał rozsądnie. Patrzył na wszystko racjonalnie i z dystansem. Ten 2020 smutny rok jest jego. W sprawach stricte piłkarskich nie miał sobie w tym roku równych. I pod względem strzelonych goli, i tego co wygrał - mówi nam jeden z najbliższych przyjaciół najlepszego piłkarza świata.
Aż mi było wstyd
Lewandowskiego zdążył też dobrze poznać Sebastian Mila. - Zawsze powtarzam, że to wzór do naśladowania. Nie tylko jako piłkarz, ale człowiek. Z reguły jest tak, że wielu innym, wraz z kolejnymi sukcesami, mówiąc kolokwialnie - wali na łeb. A u Lewego jest odwrotnie. On jest coraz bardziej normalny! Pokornieje z każdym kolejnym golem i każdym zarobionym milionem euro. To wręcz niesamowite - popularny "Roger" łapie się za głowę. I przytacza pewną anegdotkę.
- Pamiętam poranek po jednym z meczów kadry. Nie mogłem spać, kręciłem się w łóżku, aż w końcu mówię do siebie: zejdę na śniadanie, będę pierwszy, bo pewnie inni jeszcze śpią, przecież po meczu chodzi się spać dość późno. To była 7:50, może 8:00 rano. Nagle patrzę na schodach, a tu w oddali majaczy mi jakaś sylwetka w dresie kadry. Myślę, kto to, trenerzy czy jak?! A to był Lewy wracający z siłowni. Tak mi było głupio, że najpierw pomyślałem, żeby uciec do pokoju, licząc że mnie nie zobaczy. Potem uznałem, że udam, iż go nie widzę. Ale na końcu się przywitałem, zapytałem skąd wraca, a Lewy, że "górę" na siłce robił. Dla mnie to był szok. No ale to jest cały Lewy. Zawsze profi, zawsze na 100 procent - opowiada Mila.
Nawałka: Robert wszedł na dach piłkarskiego świata
Jeśli chodzi o kadrę, to Lewandowski najbardziej "odpalił" za kadencji Adama Nawałki. - W pewnym momencie za mojej kadencji na stanowisku selekcjonera Robert osiągnął niesamowitą formę, wszedł na dach piłkarskiego świata. Był na równi z najlepszymi i miałem wrażenie, że lepiej już nie jest w stanie grać. Tymczasem on przeszedł samego siebie, zrobił niesamowity postęp i w 2020 roku był bezdyskusyjnie najlepszym piłkarzem świata - mówi nam były selekcjoner.
- Widać, jak się rozwija, poprawił drybling, jest bardziej dojrzały taktycznie, coraz lepiej porusza się między formacjami. Zawsze dbał o detale. A jeśli talent najwyższej próby spotka się z niesamowitą pracą, to może narodzić się piłkarz najwyższej klasy światowej. I to właśnie obserwujemy - komentuje Nawałka.
Najważniejszy gol? Ten ze Szkocją!
- Dla mnie takim najbardziej charakterystycznym momentem Roberta w kadrze jest jego bramka na 2:2 ze Szkocją - kontynuuje były selekcjoner. - To jego druga bramka w meczu. Najpierw po pięknym trafieniu Lewego prowadziliśmy i wydawało się, że kontrolujemy sytuację, ale potem Szkoci, wówczas bardzo mocni, wyrównali i wyszli na prowadzenie. W doliczonym czasie gry Kamil Grosicki wykonywał rzut wolny. Ta piłka mu jakoś zeszła i wpadła między bramkarza a obrońców. Wtedy doskoczył do niej Robert i wepchnął ją z całą mocą do bramki. Wyprzedził obrońców, do których miał przecież kilka metrów straty, strzelił w sobie tylko wiadomy sposób - dziwi się Nawałka.
- W tej bramce wyrażała się ta jego wielka determinacja, niespotykana siła i mentalność, przekonanie o tym, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Myślę, że ta bramka w jakimś sensie oddaje całą jego karierę. Determinacja i przekonanie o pokonywaniu barier... Potem wiele razy puszczaliśmy ją na odprawach, żeby zawodnicy widzieli, że nie ma takiego pojęcia jak "poddać się". Dopóki jest możliwość, musimy walczyć, być jak Robert - opowiada Nawałka, a jego słowa chyba najlepiej obrazują karierę Lewandowskiego. Bo RL9 też był kilka metrów za innymi, ale dzięki niezwykłej determinacji, talentowi i pracy zdołał to zniwelować i dziś jest numerem jeden światowego futbolu.
Piotr Koźmiński, Mateusz Skwierawski, Marek Wawrzynowski