- Teraz spotykam się z życzliwością fanów. Czuję, że mnie szanują. Ale początki były trudne. Było dużo takich, którzy trzymali kciuki, żeby się nie udało. Po kilku porażkach chodziła nawet po Warszawie plotka, iż Sasal ma tak skonstruowany kontrakt, że nawet go zwolnić nie można. A mi po prostu w Dolcanie zaufano - mówi Marcin Sasal w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
Tuż po awansie do ekstraklasy zespół z Ząbek spisywał się słabo i szkoleniowiec nie czuł się zbyt pewnie. - Najgorzej było gdy przegraliśmy z GKS Katowice 0:3. To był mecz o sześć punktów, a my byliśmy na szarym końcu. W szatni po meczu siedzieliśmy chyba z godzinę. Nikt się nie odezwał. Panowała grobowa cisza. Wyjechaliśmy z Katowic długo po końcowym gwizdku. Dzień później stawiłem się u prezesa. Przeczuwałem, że to koniec mojej pracy w Dolcanie. Prezes na mnie popatrzył i spytał: "A co ty taki smutny jesteś? Najwyżej spadniemy do II ligi". Ta rozmowa dała mi wiarę i wewnętrzny spokój. A potem ruszyliśmy do przodu... - opowiada Sasal.
Początek nowego sezonu w wykonaniu ekipy z Ząbek był świetny. Piłkarze z Mazowsza wygrali na wyjeździe ze Stalą Stalowa Wola aż 4:1 i zajmują obecnie 1. miejsce w tabeli. - Podchodzę do tego spokojnie. Dolcan na tym poziomie rozgrywek jeszcze nigdy nie był tak wysoko. Na razie żyjemy tym, czy w ogóle zagramy w najbliższej kolejce z ŁKS. My chcemy grać, bo dwutygodniowa przerwa to zbyt długo. Życzę łodzianom jak najlepiej, ale my też mamy swoje priorytety - dodaje młody szkoleniowiec.
Jakie są plany Sasala na przyszłość? - Na pewno chciałbym poprowadzić drużynę w ekstraklasie. A czy czuję się na siłach? Jeśli w Ząbkach w bardzo trudnych warunkach zrobiliśmy 8. miejsce, to w wyższej lidze też sobie poradzę. Przecież nie mieliśmy gdzie trenować, ani gdzie grać. Pamiętam, że jak zaczynałem pracę w Ząbkach, to każdy zawodnik trenował inną piłką, każdy trenował w innych kolorowych ciuchach, co jest niespotykane na takim poziomie - zakończył.