Gdy Roberta Lewandowskiego zapytano na antenie TVP Sport, jaki był pomysł na rozegranie meczu z Włochami, kapitan polskiej kadry zaskoczył telewidzów długą, wymowną, krzyczącą wręcz ciszą. Tak, jakby nie był zadowolony z obranej przez selekcjonera taktyki. Lewy znany jest z przemycania przekazu między słowami. W niedzielę ten przekaz był bardzo mocny. I na pewno nie był przypadkowy.
Trudno powiedzieć, skąd wziął się w ostatnich dniach powiew optymizmu, ale gdy słuchało się i czytało niektórych ekspertów, można było odnieść wrażenie, że trzy punkty we Włoszech to nisko wiszący owoc. Bo nasze ostatnie mecze niby solidne, bo niedzielny przeciwnik mocno osłabiony koronawirusem, no i bez selekcjonera na ławce. Kto więc uwierzył w tę narrację i wyśnił ten sen o drzemiącej w Biało-Czerwonych mocy, musiał się w niedzielę budzić z krzykiem.
Chciałoby się napisać, że już dawno polska kadra nie rozegrała tak fatalnego meczu, jak ten niedzielny koszmarek z Włochami. Chciałoby się, ale przecież to nie byłaby prawda, bo wrześniowy mecz z Holandią wiele się od włoskiej katastrofy nie różnił.
Pierwsza połowa z Włochami była jak zderzenie trabanta z rozpędzonym, pancernym pociągiem. Druga niewiele lepsza, o czym krzyczą zresztą wszystkie możliwe statystyki. Sytuacje bramkowe: 18 do 4. Strzały: 10 do 2. Rzuty rożne: 9 do zera. Ostateczny wynik 0:2 to i tak bardzo skromny wymiar kary.
Kolejny już raz doświadczyliśmy bolesnej prawdy: gdy polska kadra musi się zmierzyć z rywalem potrafiącym grać w piłkę, jesteśmy zagubieni jak nieuk w bibliotece. Ale co tu dużo gadać... Jak może być inaczej, skoro jeszcze w pierwszej połowie, gdy wybitnie nam nie szło, kibice dopominali się wpuszczenia Jacka Góralskiego. Bo on to na dupie jeździ, zależy mu. No to Góralski naostrzył w przerwie siekiery i wyszedł na drugą połowę tak nakręcony, jakby najadł się surowego mięsa. Z boiska wyleciał w 77. minucie, a przecież powinno się to stać ponad 10 minut wcześniej, bo pomocnikowi przepaliło styki i wyciął rywala równo z trawą. Włosi grali w piłkę, my potrafiliśmy grać jedynie w kości. Przykry obrazek, obezwładniająca bezradność.
Wiadomo, do Euro jeszcze bardzo dużo czasu. Coś może jeszcze "zaskoczyć", jest jeszcze przestrzeń na ruchy i zmiany. Selekcjoner powinien się poważnie zastanowić nad pozycją w zespole konkretnych postaci. Grzegorza Krychowiaka, Arkadiusza Recy czy zawodników, którzy nie mają szans na granie w swoich klubach. Ogólnie o pomyśle na kadrę. Jeśli Biało-Czerwoni mają jechać w takiej formie na mistrzostwa, jaką zaprezentowali w niedzielę w Italii, to może warto się zastanowić, czy opłaca się w ogóle kupować bilety.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nożyce, poprzeczka, a potem... coś niewiarygodnego! To może być bramka roku