[b]
[/b]30 września ukazała się książka "W grze" pokazująca Jerzego Brzęczka z różnych perspektyw: zawodowych i prywatnych. W znacznej części opisana jest również współczesna historia trenera. Autorka Małgorzata Domagalik porusza temat krytyki skierowanej w stronę Brzęczka. Niemal w całości poświęca temu ponad sto pierwszych stron książki. Narracja dziennikarki oraz zestawianie selekcjonera z legendarnym polskim trenerem Kazimierzem Górskim wywołały w mediach "burzę". Eksperci, dziennikarze i środowisko sportowe w większości nie zgadzają się z Domagalik. Autorka jednak twardo broni swojego zdania. Według niej Brzęczek nie zasłużył na tak mocną krytykę. Domagalik przekonuje również, że obecny selekcjoner ma wiele cech wspólnych z Kazimierzem Górskim.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Odbiór książki zaskoczył Jerzego Brzęczka?
Małgorzata Domagalik: Nie.
A bliskich selekcjonera?
Spodziewali się takiej reakcji. Zwłaszcza na niektóre fragmenty.
Pani też?
Znam swoją książkę. Jej pierwszą część też.
Jaka jest pierwsza część?
Te nagłośnione już medialnie, pierwsze "sto stron" książki, to moje odczucia i emocje. Interpretacje jako dziennikarza, ale i kibica, którym także jestem. Mam więc prawo do własnego zdania, nawet jeżeli będzie się ono różniło od opinii innych. Ale są i fakty, które przytaczam już jako dziennikarz.
Czyli książkę piszą dwie osoby w jednej: pani jako kibic i dziennikarz. Dobrze rozumiem?
W przeciwieństwie do pana nie zajmuję się sportem i nie piszę zawodowo o piłce nożnej. Jest mi więc łatwiej połączyć te dwie role. Punkt wyjścia był taki, żeby przed mistrzostwami Europy 2020, które miały się odbyć w czerwcu, ukazała się książka przybliżająca kibicom, kim prywatnie jest selekcjoner. Jakim jest ojcem, mężem, przyjacielem. Człowiekiem. Jak radził sobie w różnych sytuacjach życiowych, także w tych prawdziwie dramatycznych. Jak odnajdywał się w sytuacjach kryzysowych. Dla każdego kibica ta wiedza jest moim zdaniem zawsze wartością dodaną. Naturalnym uzupełnieniem tego, co wiedzieliśmy o trenerze do tej pory. Pisałam tę książkę dwa lata. W tym czasie równocześnie oglądałam wszystkie możliwe programy o piłce. Czytałam komentarze kibiców w Internecie. Oprócz tej obyczajowej historii, równolegle pojawiła się i medialna narracja. Zwłaszcza rozdźwięk miedzy nimi wart był moim zdaniem podkreślenia. Stąd te sto stron.
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Marcin Animucki: Piłkarze, to najlepiej przebadana grupa społeczna w Polsce
Czyli mówi pani w nich głosem kibica?
Tak.
Ale z pewnych ról nie da się wyjść. Policjant nie będzie dewastował komuś podwórka, bo nie założył munduru.
W moim przypadku nie ma konfliktu interesów. Między innymi dlatego, że środowisko sportowe to nie moje podwórko. Może dlatego mogłam sobie pozwolić na pewne żarty, które - jak się okazuje - czasami bawią tylko mnie.
Na przykład?
James Bond był przecież ironią. Choć kiedy pisałam o przypadkowej zbieżności inicjałów, to przeszło mi przez głowę, czy mój żart zostanie właściwie odebrany. Nie został.
Co jeszcze?
Że Jerzy Brzęczek to ktoś, z kim można konie kraść, pod warunkiem, że koń nie jest kradziony. Bo najpierw trzeba na niego zapracować. Taka gra słów. Mnie to bawi. Ale żartów się nie tłumaczy. Albo kogoś bawią, albo nie.
Wiele osób odradzało pani pisanie tej książki, mówiąc wprost: że jest na nią za wcześnie. Na przykład rodzina trenera, prezes PZPN.
A czemu nie teraz? Książka ukazałaby się tuż przed EURO 2020, które gdyby nie pandemia, byłoby już za nami. Moim zdaniem to odpowiedni czas.
Znamy dorobek Jerzego Brzęczka piłkarza, ale jako szkoleniowiec nie odniósł wielkich sukcesów. Wywalczył awans na Euro 2020, co jest świetną wiadomością, ale jednak, co najwyżej - bardzo dobrze wykonał swoje zadanie.
Ale ta książka nie jest o nim jako selekcjonerze, ale przede wszystkim o tym, kim jest prywatnie. Mówię o drugiej części książki, która w taki a nie inny sposób wybrzmiewa na tle tej pierwszej części. Jerzy Brzęczek niedługo skończy 50 lat. Selekcjonerem jest od dwóch. Moim zdaniem jego osobista historia, gdy wziął na siebie odpowiedzialność za życie braci Błaszczykowskich po śmierci ich mamy, jest fascynująca. Kiedy sam wbrew wszystkim dookoła wybierał takie a nie inne warianty własnego życia. Również rozdział z piłką przy nodze jest co najmniej zajmujący.
Często przywołuje pani w książce temat hejtu skierowanego w selekcjonera. Wymienia pani epitety, jakimi Jerzy Brzęczek był nazywany. Na przykład: "wsiok", "frajer", "pijak", "wuja". Gdzie znalazła pani tego typu określenia? Nie słyszałem o nich wcześniej.
Nie? Przez cały czas pisania książki systematycznie zaglądałam na fora internetowe, portale. Czytałam wpisy pod każdym artykułem na jego temat. To cenna lektura także dla dziennikarzy. Moim zdaniem warto i trzeba je czytać.
To jednak tylko fora i najczęściej komentarze anonimów.
Ale tak pisali o selekcjonerze ludzie. Nie można tego nie zauważać i bagatelizować. Po konferencjach prasowych, na przykład na kanale "Łączy nas piłka", w komentarzach zawsze była prawdziwa jazda i padały określenia, o których pan przed chwilą wspomniał. Musiałam i chciałam zareagować. Nigdzie jednak nie napisałam, że tak nazywali selekcjonera dziennikarze. Chociaż słysząc jak niektórzy z nich mówią o Brzęczku per "Jurek" w telewizyjnych studiach to... Żaden piłkarz ani dziennikarz w sytuacjach oficjalnych nie powinien mówić o żadnym trenerze "Jurek". Tu obowiązuje pewien sportowy protokół. Nie o tym jednak jest ta książka. Chociaż komentarze, że Błaszczykowski występuje w kadrze, bo jest siostrzeńcem selekcjonera, moim zdaniem nie powinny się przydarzać. Mimo wszystko nie jest tak, że wystąpiłam przeciwko dziennikarzom sportowym, sportowemu środowisku.
Trochę to tak wygląda.
Dlaczego miałabym to robić? Nie mogłam jednak nie zauważyć, że zwłaszcza ktoś, kto ma ku temu sprzyjające okoliczności medialne, nadaje ton takiej czy innej narracji.
Pewnie dlatego po emisji dokumentu "Niekochani" pojawiły się setki komentarzy zaskoczonych kibiców - tak odmienne do poprzednich. Nagle okazało się, że nie znali takiego trenera. Czy dlatego, że Kamil Glik mówił do kamery, że to Jerzy Brzęczek przekonał go do pozostania w reprezentacji, a Wojciech Szczęsny studząc emocje dodawał, że selekcjoner rozumie nowoczesny futbol? Arkadiusz Reca nie ukrywał, że tylko trener Brzęczek w niego wierzył i to bardziej niż on sam w siebie.
Rozdzielmy to raz na zawsze. W cytowaniu inwektyw skierowanych w kierunku selekcjonera chodziło mi o hejt wylewający się w "social mediach". Nawet teraz po informacji, że selekcjoner zaraził się koronawirusem, czytam, żeby "wuja zdechł". Albo że "w końcu ma jakiś pozytywny wynik". Brak mi słów... "W grze" to również historia o tym, jak często nie wiemy, kim są ludzie, których bezpardonowo atakujemy. A nie opowieść o wspaniałym selekcjonerze, który jest już Kazimierzem Górskim.
Sporo jest fragmentów wychwalających selekcjonera.
Prawdziwych czy nie? Przecież w książce są pytania do trenera: "dlaczego mówi, że było dobrze, jak było źle". Są wątpliwości, które dziennikarze mają wobec wielu decyzji selekcjonera. Tylko trzeba to chcieć zobaczyć. Cytuję jego kolegów, np. Wojciecha Kowalczyka. Rozmawiam z Grzegorzem Mielcarskim. Są ostre opinie Jana Tomaszewskiego. Jest fragment z książki Janusza Wójcika, w którym ten krytykuje Jerzego Brzęczka za przegrany mecz ze Szwecją. Pojawia się przejmująca rozmowa z młodszym synem selekcjonera. Jednym słowem jest na tych stronach bohater z krwi i kości. Z wadami i bez wad. Czego miałam jeszcze szukać? O tych, którym się Brzeczek nie podoba i nie podobał, jest wystarczająco dużo. Podsumowując: na pewno nie spijamy sobie z dziubków.
Można jednak odnieść wrażenie, że brakuje równowagi. Bo jednak każdy z pani rozmówców wyłącznie chwali trenera.
A jakie według pana proporcje są odpowiednie w tym względzie? Przeciwwagą do tych, jak je pan nazywa, wychwalających wypowiedzi, jest pierwszych sto stron i negatywne komentarze z forów i mediów. Może jednak warto zauważyć, co na tych stronach mówią o selekcjonerze inni. Hubert Kostka, który w świecie piłki jest wybitną postacią. Jego wypowiedzi na pewno warto przeczytać.
Trener Brzęczek nie czuł zakłopotania, że tak go pani broni?
Nie bronię. Pisze o nim tak, jak go widzę. Stawiam pytania, na które wcześniej nie znałam odpowiedzi. Bywa, że beznamiętnie opisując fakty i zdarzenia. Tak czy inaczej: ta książka nie ma tytułu "Zadowolony" prawda? Od razu uprzedzam, że to żart.
Po ostatnich wypowiedziach trenera można było rozważyć taką propozycję.
Widzi pan, to też pewnego rodzaju "kod". Ja już po tylu latach czytam styl selekcjonera i jego przemycanie pewnych informacji między wierszami. Mówiąc, że jest "zadowolony" z przegranego meczu z Holandią (0:1), miał zapewne na myśli, że dostał drużynę po dziesięciu miesiącach przerwy, miał tylko trzy dni na przygotowanie jej do spotkania, że Bereszyński i Szymański byli po przebytym koronawirusie i tak dalej. Nie przegrali wysoko, choć grali z mocną reprezentacją. I pewnie o to chodziło trenerowi. Ja też bym była zadowolona, gdybym słyszała słowa jednego z najlepszych obrońców świata, Virgila van Dijka, że polska obrona była nie do przejścia.
Zestawienie Jerzego Brzęczka z Kazimierzem Górskim jest odważnym posunięciem. Nie uważa pani, że zbyt odważnym?
Nie. Bo nie o selekcjonerskie zasługi w tym porównaniu chodzi, ale podobny typ charakterologiczny. Zresztą nie napisałam, że Brzęczek to dziś nowy Górski.
Nazywa pani Jerzego Brzęczka "kontynuatorem trenerskiej myśli Kazimierza Górskiego".
Nie mam wątpliwości, że potrzebujemy normalności, stoicyzmu, trenera całkowicie oddanego drużynie, który komunikuje się z piłkarzami bez skomplikowanych łamigłówek. Taki właśnie był Kazimierz Górski, takiego go zapamiętałam z medialnych przekazów i z opowieści innych na jego temat. Nie mówiąc już o tym, że po początkowym dworowaniu z niego i po okresie niewiary w jego trenerskie umiejętności, przekonał w końcu do siebie kibiców. Jego reprezentacja zaczęła pięknie i skutecznie grać, czego także życzę aktualnemu selekcjonerowi i naszej kadrze.
Warto przy okazji przypomnieć, w jakiej atmosferze odchodził Kazimierz Górski z reprezentacji. A to, czy trener Brzęczek będzie równie wybitny sportowo, jak pan Kazimierz, to dopiero się okaże. Euro 2020 ostatecznie rozliczy Jerzego Brzęczka z jego selekcjonerskich umiejętności. I to w tym osobowościowym kontekście powiedziałam selekcjonerowi: "Widzę w tobie kontynuatora myśli Górskiego". Zresztą wie pan, co trener odpowiedział, prawda?
"Jeżeli tak napiszesz, rozjadą mnie". Nie mylił się.
Ale ja wtedy spuentowałam: "Już to napisałam".
Trener nie protestował?
Nie było sytuacji, w której selekcjoner sugerowałby, co mam pisać, a czego nie. Moje zdanie jest moje, a trenera - trenera. Nawet, kiedy ocierał łzy po przypomnieniu mu pewnego zdarzenia z synem. Powiedział: "Napisz, że bolą mnie oczy". Odpowiedziałam: "Napiszę prawdę, że płaczesz". To nasza książka, jesteśmy jej współautorami.
Notatki promocyjnej też? W początkowej wersji Brzęczek nazywany był "Górskim na nowe czasy". Stara zajawka podkreślała, że selekcjoner wszedł już "na szczyt europejskiego futbolu".
Nie jest prawdą, że zmieniałam ją pod jakąkolwiek presją. Przez cztery tygodnie dziennikarze komentowali notatkę, która niefortunnym zbiegiem okoliczności została upubliczniona i która nie tylko nie była przeze mnie autoryzowana, ale i nie była żadną notatką promocyjną. Zaskoczeniem był dla mnie fakt, że mimo to można było o niej tak żarliwie dyskutować.
Jerzy Brzęczek pogodził się już, że będzie krytykowany i to się nie zmieni?
Po ostatnim meczu w eliminacjach selekcjoner zapytany przez reportera, co teraz powie swoim krytykom, odpowiedział: "nic". I niech to posłuży za komentarz.
Proszę mi jeszcze wytłumaczyć, o co Zbigniewowi Bońkowi chodziło, że Jurgen Klopp "jedzie na picu"?
Zbigniewa Bońka nie trzeba tłumaczyć. Prezes przecież wie, że Jurgen Klopp jest mistrzem, niepoślednią postacią i obecnie najwybitniejszym szkoleniowcem na świecie. Obudował się dodatkowo fantastycznym PR-em, który sam wykreował. Jest niekonwencjonalny, bywa groźny, ale i na luzie, z poczuciem humoru. I to właśnie prezes Boniek nazwał "picem". Bo Klopp do wszystkich swoich sukcesów dołożył jeszcze ekstrawizerunek.
Książka "W grze" pojawiła się w sprzedaży 30 września, ale jest o niej głośno już od kilku tygodni. Cieszy się pani z tego?
Koledzy mówią, że to marzenie każdego autora, ale mi na czarnym PR nigdy nie zależało. Wolę tak "po bożemu". Na pewno zaskoczyło mnie, że można płomiennie dyskutować o książce kilka tygodni nie wiedząc co najmniej przez miesiąc, co tak naprawdę jest na jej stronach.
Zmieniłaby pani coś w książce?
Miałabym wygumkować wątki o Kazimierzu Górskim i o hejcie, tak? Nie zrobiłabym tego. To są moje przemyślenia, moje zdanie i pod każdym z nich się podpisuję. Z wielu fragmentów można by napisać osobną historię, także o nas samych. Jedno zdanie szczególnie mi się podoba.
Jakie?
Gdy pytam żonę trenera, czy jest z Truskolasów. Odpowiada: "Nie, jestem z wioski obok". W naturalny sposób. Nie z Paryża, ale właśnie z wioski obok. Chociaż już nie od niej, ale w mediach słyszę, że jej mąż to "Guardiola z Truskolasów".
Nie słyszałem takiego określenia.
Jest tak nazywany.
Jerzy Brzęczek przeczytał książkę?
Od pierwszej, do ostatniej strony. Czytał ją na końcu. Wszystkie wypowiedzi w książce są autoryzowane i co ważne: nasi rozmówcy nie dokonali żadnych zmian.
Selekcjoner ma poczucie, że został przedstawiony takim, jakim jest naprawdę?
Tak mi powiedział.
Marek Wawrzynowski: Dlatego Polacy nie kochają Jerzego Brzęczka [FELIETON]
Grzegorz Mielcarski o nagrodzie dla Lewandowskiego: To jak porównywanie miss Europy do miss świata
Marek Wawrzynowski: Robert Lewandowski potwierdza dominację w Europie (komentarz)