Marek Wawrzynowski: Poważny biznes wchodzi do polskiej piłki. Będzie wielka przemiana [FELIETON]

Newspix / Jarosław Górny / Na zdjęciu: Zbigniew Jakubas
Newspix / Jarosław Górny / Na zdjęciu: Zbigniew Jakubas

Od kilku lat w polskiej piłce dzieje się kilka pozytywnych rzeczy. Wybudowaliśmy nowe stadiony, pojawili się poważni biznesmeni. Ostatnie objawienie rynku piłkarskiego, Zbigniew Jakubas, to prawdziwa gwiazda.

Wejście dwóch dużych biznesmenów w futbol - Gregoire'a Nitota w Polonię Warszawa i Zbigniewa Jakubasa w Motor Lublin - pokazuje, że wciąż nie brakuje ludzi przekonanych o tym, że na piłce można zarobić. Co prawda Jakubas zaznacza, że to inwestycja dla lokalnej społeczności, jednak wątpliwe, żeby przedsiębiorca tej klasy chciał wrzucać pieniądze do studni bez dna.

Pierwszym przedstawicielem tej nowej fali biznesu, który pokazuje, że powtarzane często bezrefleksyjnie powiedzenie "na futbolu nie da się zarobić" może być błędne. Jest przecież przykład Dariusza Mioduskiego. W tym sezonie Legia Warszawa zarobiła na transferach wychowanków 12,5 miliona euro. Jeśli do tego za spodziewane 10 milionów odejdzie Michał Karbownik, będziemy mieli do czynienia z trzema transferami, które pokrywają budowę ośrodka Legia Training Center. Oczywiście wiadomo, że nie jest to takie proste, ale pokazuje skalę. 3 zawodników w 2 sezony za prawie 100 milionów złotych? Piłka nożna to może być naprawdę dobry biznes. O ile się go rozumie. Ale najpierw trzeba zainwestować.

Zresztą nie ma się co oszukiwać, gdyby kluby piłkarskie przynosiły straty, to po prostu by nie istniały. Np. Benfica Lizbona, która jest niedoścignionym wzorem, w ciągu ostatnich trzech sezonów zarobiła na transferach ponad 180 milionów euro. Na czysto.

ZOBACZ WIDEO: Zrobimy sobie w Polsce "drugie Bergamo"? "We Włoszech wszystko zaczęło się od meczu piłki nożnej!"

Zresztą jest to model znany od lat. Już w latach 90. Janusz Romanowski w Legii udowodnił, że na piłce zarabiać można. Skupował najlepszych zawodników w kraju, robił wynik i sprzedawał ich ze sporym przebiciem. Może nie były to kwoty zwalające z nóg, ale 1,7 miliona dolarów za Wojciecha Kowalczyka robiło wrażenie. Trzeba pamiętać, że właściciel firmy Pol-Kaufring dostał karty zawodnicze w ramach rozliczenia z wojskiem. Za Radosława Michalskiego, Marka Jóźwiaka, Grzegorza Lewandowskiego i Jerzego Podbrożnego Romanowski zainkasował łącznie 1,3 mln dolarów. A do tego doszły pieniądze zarobione w Lidze Mistrzów, ok. 2,5 mln dolarów. Romanowski później jako właściciel Polonii Warszawa wciąż zarabiał na transferach więcej niż wydawał. Najlepsze interesy zrobił sprzedając Grażwydasa Mikulenasa do Dinama Zagrzeb za 1,7 mln dolarów i Emmanuela Olisadebe do Panathinaikosu za 3 mln dolarów.

Ale Romanowski był jednym z niewielu, a może jedynym, który wiedział, jak to się robi. Wkrótce cała Polska żyła Wisłą Bogusława Cupiała, nie mając świadomości, że biznesmen z Myślenic tak naprawdę pożycza pieniądze Wiśle. I to pieniądze ogromne. Szacowano po latach, że na Wisłę wydał 120 milionów złotych. Wierzył przy tym, że jeśli zainwestuje, to wyciągnie. O ile poszczęści mu się w pucharach. Święty Graal z logo Ligi Mistrzów okazał się jednak zbyt dużym wyzwaniem, a na inwestowanie w szkolenie Cupiał nie miał za bardzo ochoty. Nie rozumiał tak naprawdę zmian na rynku europejskim.

A warto tu się na chwilę zatrzymać i przypomnieć, co wówczas nastąpiło. Po pierwsze kluby zaczęły zarabiać ogromne pieniądze z umów telewizyjnych. Co kilka lat te stawki zaczęły skakać i to konkretnie. Po drugie otworzono granice dla sportowców, co oznacza, że można było ściągać zawodników z danego kraju bez ograniczeń. Po trzecie wielcy miliarderzy zaczęli inwestować w futbol, a ich możliwości finansowe były właściwie nieograniczone.

Co mądrzejsi ludzie na Zachodzie szybko zwietrzyli biznes i masowo zaczęły powstawać akademie produkujące utalentowanych piłkarzy. Pomysł podobny do tego, który miał Romanowski, tyle tylko że doszedł cały proces produkcyjny. Kwoty płacone za piłkarzy rosły w niewyobrażalnym tempie.

W ostatniej dekadzie wspomniana Benfica zarobiła wg serwisu transfermarkt.de 614 mln euro. A inni najlepsi? Porto - 337, Ajax - 322, Sporting - 222, Red Bull Salzburg - 217. Niektóre kluby, zwłaszcza portugalskie, francuskie czy holenderskie zrozumiały, że ten nowy system sportowo jest dla nich pewnym przekleństwem, gdyż tworzy szklany sufit nie do przebicia, ale finansowo to superokazja.

Polska patrzyła na te rynki i zazdrościła. Zanim do świadomości działaczy doszło, że wyławianie i sprzedaż zawodników może być żyłą złota, wciąż do głosu dochodzili biznesmeni, którzy o piłce i organizacji klubów nie mieli większego pojęcia. Jeszcze kilka lat temu dziennikarz "Gazety Wyborczej" przeprowadził wśród prezesów klubów sondaż na temat akademii. Ponad połowa sprawiała wrażenie, jakby nie rozumiała pytania. Polska piłka, jak słusznie zauważył trener naszej kadry Leo Beenhakker, była w drewnianych chatkach. Dopiero po latach rozumiem, jak bardzo Holender musiał być zażenowany, patrząc z bliska na nasz futbol i zaglądając w jego zakamarki.

Na piłce potknęli się biznesmeni z grupy ITI, Zbigniew Drzymała czy wielki developer Józef Wojciechowski. A także jeden z najbogatszych Polaków Krzysztof Klicki. Sylwester Cacek pomylił prowadzenie klubu z prowadzeniem restauracji i poległ w Widzewie, Ryszard Krauze nie dał rady w Arce Gdynia, zaś Mariusz Klimek przegrał z Ruchem Chorzów. Od lat szczęścia poszukuje Janusz Filipiak, ale na razie jego próby przypominają odwierty na chybił trafił. Choć też inwestuje w akademię i zobaczymy, co z tego wyniknie.

Co dalej? Dobre pytanie. Wydaje się, że potrzebny był biznesmen pokroju Dariusza Mioduskiego, który wskazał kierunek. Też musiało sporo wody w Wiśle upłynąć, zanim nauczył się na błędach, ale co ważne - Mioduski chyba jako jeden z pierwszych zrozumiał, jak łączyć dobry klub z biznesem. Choć jeszcze przydałby się lepszy wynik w Europie, bo jednak kibica interesuje głównie to. A na razie tego wyniku nie ma. Widać na horyzoncie coraz więcej biznesmenów, którzy rozumieją, jak dziś konstruuje się kluby. Od jakiegoś czasu w tym kierunku szedł Lech Poznań Jacka i Piotra Rutkowskich, Tomasz Salski z ŁKS Łódź czy Michał Świerczewski z Rakowa swoje błędy robią, ale idą w słusznym kierunku. Wydaje się jedynym słusznym z polskiego punktu widzenia. Dziś ten model zapowiada Zbigniew Jakubas w Motorze Lublin.

W połowie lat 90. Janusz Romanowski w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" powiedział: "Poprawa poziomu polskiej piłki może zależeć od stworzenia 5-6 silnych ośrodków piłkarskich, które będą walczyły o europejskie puchary i które na dwa tygodnie przed grą na międzynarodowej arenie nie będą musiały dokonywać wzmocnień".

Z perspektywy czasu brzmi to jak komedia science fiction. Polska piłka poszła w złą stronę i doszła do dna. Za nami w europejskich klasyfikacjach są już tylko kraje, które przez lata były dostarczycielami punktów i rekordowych serii przegranych spotkań. Gorzej być nie może, więc musi być lepiej. Właściciel firmy Multico, którego majątek szacuje się na 2,5 mld złotych, od początku mówi jakie są jego cele. Nie tylko mocny klub, ale akademia, szkolenie.

Dlaczego to takie ważne? Otóż wszyscy widzieliśmy co się działo po odejściu wielkich biznesmenów z klubów: Bogusława Cupiała z Wisły czy Józefa Wociechowskiego z Polonii Warszawa. W oba kluby zostały wpompowane miliony (w Wisłę oczywiście dużo większe), ale nie zostało po nich nic poza wspomnieniami. Jakubas jest kolejnym miliarderem, który mówiąc o piłce nożnej, nie sygnalizuje jedynie transferów, ale zapowiada tworzenie trwałych struktur, które zostaną długo po nim. Dlatego właśnie jego wejście do Motoru to kolejne światełko w tunelu. Daleko do wyjścia, ale ważne, że jest.

Marek Wawrzynowski 

ZOBACZ Akademia Legii to krok w przyszłość

ZOBACZ inne teksty autora

Źródło artykułu: