Gdy kilka dni temu do wiadomości publicznej podano informację, że Zbigniew Jakubas zainwestuje ogromne pieniądze w Motor Lublin, na mapie piłkarskiej Polski nagle wyrósł kolejny przyszły potentat futbolu. Bo miliarder - który zresztą już od roku pomagał klubowi finansowo - daje do zrozumienia, że budżet transferowy jest niemal nieograniczony. Ale też, co niezwykle ważne, ma być to klub tworzony w nowym stylu. Przedsiębiorca podkreśla inwestycje w szkolenie i akademie. To pokazuje, że do piłki wchodzi nowa fala biznesu. Piłka staje się już nie tylko okazją do dobrej zabawy i podniesienia prestiżu, ale i przedsiębiorstwem, które ma przynosić zyski.
Bo Jakubas rozumie biznes jak mało kto, w końcu tygodnik "Wprost" oszacował majątek 68-letniego biznesmena na 2,5 mld złotych. Z drugiej strony podkreśla, że żyje normalnie i lubi pomagać, angażować się społecznie. - Nigdy nie miałem porąbane w głowie. Latam do Portugalii, mogę polecieć jetem, to kosztuje 100 tysięcy złotych w tę i z powrotem. Ja wolę polecieć biznes klasą Lufthansy za 5 tysięcy, a te pieniądze przeznaczyć na pomoc ludziom, być bardziej użytecznym społecznie - mówił w wywiadzie dla money.pl. Klub piłkarski jest idealną okazją, żeby przynajmniej spróbować oba te cele - biznes i interes społeczny - łączyć.
Pomoc to satysfakcja
Któregoś dnia do Zbigniewa Jakubasa przyszło czterech młodych biznesmenów z firmy CD Project. Producent gier był w tym czasie w sytuacji bez wyjścia. Bank wypowiedział mu umowę kredytową, wszystko wisiało na włosku. Biznesmen - jak opowiadał - przechodził przez biuro i urzekła go jedna rzecz; żaden z informatyków, pracujących nad detalami gry "Wiedźmin", nie spojrzał nawet w jego stronę. Wszyscy siedzieli z nosami w monitorach, nie odrywając się nawet na sekundę od pracy. W kolejnym dniu na konta firmy trafiło 14,5 mln złotych. Kilka lat później pochodzący z Lublina biznesmen sprzedał akcje firmy za 80 milionów. Z czasem zaczęto wypominać mu, że dziś pakiet jego akcji byłby wart 1,5 mld złotych, ale on sam woli mówić, że ma ogromną satysfakcję z tego, że pomógł uratować firmę.
ZOBACZ WIDEO: Znany specjalista ostro o powrocie kibiców na stadiony. "Może nas czekać ogromny wzrost zachorowań"
Jakubas nazywany jest często szeryfem polskiego rynku. Jako jeden z nielicznych topowych biznesmenów płaci podatki w Polsce - ponad 100 milionów złotych rocznie - bo uważa, że wyprowadzanie pieniędzy do rajów podatkowych byłoby nie fair. Mówi o tym często, co bardzo pozytywnie wpływa na jego wizerunek.
Piłka nożna i sport to dla niego nowy rynek. Oczywiście sport zna, ale od innej strony. Jako dziecko chodził z dziadkiem na Motor, było to w czasach, gdy na stadion w Lublinie przychodziło regularnie po kilkanaście tysięcy ludzi. Teraz jest częstym gościem na stadionie Legii przy Łazienkowskiej, gdzie rządzi jego przyjaciel Dariusz Mioduski. Sam zaznacza, że jest proszony często przez małe kluby o pomoc, ale podkreśla, że jego klubem jest, był i będzie Motor.
Ale sport też uprawia. Regularnie gra w tenisa, czasem bawi się w mecenat. Pomógł też finansowo Joannie Mazur, niewidomej medalistce mistrzostw świata i Europy w biegach na średnich dystansach, choćby kupując jej mieszkanie. A czytając maila z podziękowaniem od niej - jak sam podkreśla - popłakał się ze wzruszenia. Ale inwestycja w klub to zupełnie inny rodzaj emocji, to zmierzenie się z wyzwaniem, na którym poległo wielu potentatów. Choć też trzeba pamiętać, że czasy się zmieniły i dziś piłka nożna jest innym sportem niż kilkanaście lat temu.
Futbol się zmienił
Zresztą i sam Jakubas musi o tym wiedzieć, decydując się na inwestycję w klub. W wywiadzie z 2010 roku dla magazynu "Trend" mówił: "Miałem kiedyś krótki epizod z dużym klubem piłkarskim, ale kiedy poznałem kulisy tego sportu, szybko się wycofałem. Niedługo po zakupie zgłosił się do mnie szef kibiców, chcąc dogadać się w sprawie selekcji osób wpuszczanych na mecze. Wtedy stwierdziłem, że to nie jest biznes dla mnie, bo w polskiej piłce nożnej nie ma miejsca na sportowego ducha walki. Dopóki o wynikach meczów będą decydowali nie piłkarze, lecz sędziowie, nie mam zamiaru angażować się kapitałowo w ten sport. Coraz częściej chodzi mi jednak po głowie sponsorowanie drużyny piłki siatkowej kobiet - jest to bowiem piękny, widowiskowy sport, w którym wynik zależy tylko i wyłącznie od gry zawodników".
Wiadomo, że w 2003 roku negocjował zakup Legii Warszawa. Na pewno wiele się zmieniło, piłka nożna przyciąga biznesmenów, którzy myślą inaczej. Takich jak Mioduski, Tomasz Salski czy Michał Świerczewski. Inwestujących z głową, budujących krok po kroku. Ale wciąż futbol będzie innym wyzwaniem niż wiele dotychczasowych, bo przecież każdy, kto w niej siedzi wie, że działalność w piłce to ciągła walka z drapieżnikami, gdzie często za życzliwym uśmiechem kryje się kombinatorstwo i cwaniactwo. A Jakubas podkreśla, że to cechy, których u ludzi nie znosi.
- Potrafię do siebie dobrych ludzi przyciągnąć - mówi w rozmowie z Kazimierzem Krupą z money.pl. Nie da się ukryć, że w piłce trzeba liczyć na dobór ludzi i rozumieć specyficzny margines błędu. Sam Jakubas kilka ich w życiu popełnił.
W magazynie "Trend" wspominał: "Popełniłem dwa duże błędy - jeden związany z nabyciem nieodpowiedniej spółki, drugi - z zatrudnieniem nieodpowiedniego pracownika. W pierwszym przypadku chodziło o poznańską firmę budowlaną Maxer - wydawała się świetną inwestycją, jednak już po zakupie okazało się, że większość jej wyników z poprzednich lat była sfałszowana. Przyczyną porażki biznesowej był więc brak odpowiedniego audytu - zbyt łatwo podjąłem decyzję o zakupie firmy; nie przyjrzałem się wynikom spółki dokładniej. Drugi błąd był bardzo trudny do uniknięcia. Gdy zatrudniałem dyrektora finansowego Feroco, wydawał się idealnym kandydatem na to miejsce - młody, wykształcony człowiek. Jednak, jak się później okazało, był hazardzistą. Konsekwencją jego nierozsądnych decyzji na tzw. opcjach były ogromne straty spółki".
Dziś zaznacza, że niezwykle ważnym jest właśnie uczenie się na błędach. Ale też trzeba mieć szczęście, bo - jak podkreśla - bez szczęścia nie ma sukcesu. Trzeba być w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Chyba jednak nie działał wcześniej w branży, gdzie szczęście odgrywa aż tak wielką rolę jak w piłce nożnej, gdzie przypadkowe kopnięcie piłki może zmieniać emocje o 180 stopni w jedną lub drugą stronę.
Mieszkanie czy biznes
Jakubas urodził się w 1952 roku w Lublinie, po ukończeniu studiów w swoim rodzinnym mieście i Częstochowie został nauczycielem w Zespole Szkół Zawodowych w Warszawie. Przygoda z edukacją trwała jednak krótko. Któregoś dnia rodzice dali mu 7 tysięcy dolarów. Były to pieniądze pochodzące ze sprzedaży działki.
- Można było za to kupić mieszkanie 40-metrowe w dobrym miejscu, czyli to jest równowartość dzisiaj pół miliona złotych - opowiadał w rozmowie z Nino Dzhikiyą z wp.pl. - W domu powiedziałem, że mam plany otworzenia sklepu. Ojciec powiedział: "Synu, nie znam się na tym, musisz zrobić to wedle własnego uznania". Mama oczywiście: "Zbysiu, kupisz sobie mieszkanie, będziesz pracował jako nauczyciel, żył spokojnym życiem, zastanów się". Nieco zmieszany tym wracałem do Warszawy, to była niedziela, popołudnie, ładny dzień. Zobaczyłem tablicę: "Kwiaty cięte, całodobowo, również w niedzielę". Skręciłem na tę posesję, psy zaczęły szczekać, były szklarnie, był taki dom ceglany, nieotynkowany. Wyszedł przemiły człowiek około 40-letni. Wyciął mi gerbery. Powiedziałem: "Niech pan mi doradzi, bo dostałem od rodziców pieniądze. Czy kupić mieszkanie czy założyć biznes, bo mam w planach otworzenie sklepu". On powiedział: "Młody człowieku, nie zastanawiaj się nawet minuty. Załóż biznes, bo za rok czasu kupisz sobie mieszkanie".
Sprzedawca kwiatów dał mu nowe spojrzenie. Jakubas w rozmowie z Kazimierzem Krupą z "Money.pl" zauważa, że od podejścia wiele zależy. - Pojedzie dwóch producentów obuwia do Afryki i jeden powie: "Kurcze, tu się butów nie sprzeda, bo wszyscy chodzą boso" a drugi: "O, to jest raj dla producenta butów, bo on ma wolny rynek".
Przyszły miliarder nabył więc butik z ubraniami na ulicy Tamka, przed którym ustawiały się kolejki. Dziennie zarabiał w nim trzy miesięczne pensje nauczycielskie. Za zarobione pieniądze otworzył drugi, na ulicy Chmielnej. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, sprzedawane przez niego ubrania stały się niezwykle modne. Jak sam wspominał, o 8 rano ustawiały się kolejki, a sklep otwierał dopiero trzy godziny później. Wkrótce 30-latek zainwestował w produkcję ubrań, otworzył swój pierwszy duży projekt - Ipaco. Wkrótce firma weszła w nowy sektor, zaczęła sprowadzać części do komputerów z Tajwanu i montować je na miejscu.
W latach 90. wszedł w rynek spożywczy (woda "Multivita"), ale próbował swoich sił w branży medialnej, był właścicielem drukarni, inwestował w "Kurier Lubelski", magazyn "Sukces" czy "Życie Warszawy", gdzie zresztą świetnie dogadywał się z Andrzejem Urbańskim, późniejszym szefem kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
To też istotne w kontekście poglądów. Jak pisała "Polityka": "Kiedyś o Zbigniewie Jakubasie mówiono, że jest człowiekiem lewicy. Nierzadko o jego interesy upominał się Józef Oleksy - mówią w NBP".
Sam biznesmen zaznacza, że przyjaźni się z ludźmi, nie z partiami. W swoim życiu zajmował się wieloma rodzajami biznesu, jego grupa kapitałowa Multico dziś kontroluje prawie 40 różnych firm, działa w branży hotelarskiej, kolejowej, bije monety, produkuje ubrania. Jest obecny głównie w tzw. tradycyjnych biznesach, często związanych z przemysłem, który jako inżynier rozumie najlepiej. Zaznacza, że to świadoma strategia.
Mówi, że największe sukcesy zaczął odnosić w biznesie po ukończeniu 60. roku życia, gdy wiele rzeczy przychodziło mu samo.
Czytaj także:
Wielkie plany nowego właściciela Polonii Warszawa
Nowa akademia Legii to krok w przyszłość