Koronawirus. Kluby PKO Ekstraklasy zwalniają pracowników i tną pensje. Ale nie wszystkie

PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: zawodnik Legii Warszawa Paweł Wszołek (z lewej)
PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: zawodnik Legii Warszawa Paweł Wszołek (z lewej)

Z Legii Warszawa zwolniono 38 pracowników administracyjnych, wiele klubów tnie pensje, czasem dość drastycznie, ale ci najmniejsi zdecydowali się chronić miejsca pracy. Tam każdy pracownik jest na wagę złota.

Kryzys związany z pandemią koronawirusa może spowodować wielki kryzys w polskiej piłce. Karol Klimczak, prezes Lecha Poznań szacuje, że jego klub straci z tego tytułu między 10 a 25 milionów złotych. To w zależności od tego, czy uda się dograć mecze, czy nie. Na przykład tylko na meczach z Legią i Pogonią klub planował zarobić z przychodów z dnia meczowego 3 miliony złotych. Dlatego kluby dziś są często zmuszone do radykalnych decyzji, choć niektóre bronią się, jak mogą, żeby nie zwalniać pracowników.

W Legii Warszawa zwolnienia są największe. Klub pożegnał się z 21 pracownikami etatowymi i 17 będącymi na regularnym zatrudnieniu, ale pracującymi faktycznie na stałe. Do tego wszyscy pracownicy zgodzili się na 50-procentowe cięcie wynagrodzenia. To zdecydowanie najbardziej brutalne cięcia ze wszystkich polskich klubów.

Niektórzy pracownicy, z którymi rozmawiamy, starają się usprawiedliwiać zarząd klubu, mówiąc, że cięcia - jeśli już musiały być - były w miarę logiczne. Zwalniani byli ludzie, którzy byli wykorzystywani głównie przy meczach, np. dodatkowe osoby z działu prasowego, trzeci fotoreporter, starszy mężczyzna dorabiający do emerytury czy osoby z działu marketingu. Jest natomiast powszechny żal do piłkarzy, którzy widząc dramat pracowników, mogąc w jakimś stopniu im ulżyć, długo nie chcieli ustąpić i walczyli tylko o siebie. Dziś powoli to się zmienia, negocjacje między piłkarzami i klubem trwają. Członkowie zarządu oraz sztabu szkoleniowego również mają obniżone wynagrodzenia.

ZOBACZ WIDEO: Jak piłka nożna będzie wyglądać po epidemii koronawirusa? "To bardzo poważnie zachwieje klubami"

Faktem jest, że nikogo innego tak ostre cięcia nie dotknęły. Pewnie jednym z argumentów jest wielkość klubów. W wielu mówią dokładnie to samo: "W Legii zwolnili więcej ludzi niż u nas pracuje". Gdy ŁKS Łódź przyjechał na mecz na Łazienkowską, pracownicy śmiali się, że u nich pracuje w sumie tyle osób, ile w Legii na recepcji.

Dlatego np. w ŁKS nie ma zwolnień. Podobnie w Jagiellonii Białystok, Górniku Zabrze, Rakowie Częstochowa, Wiśle Płock czy Wiśle Kraków. Mówiąc wprost, nie bardzo jest z kogo ciąć.

W klubie z Reymonta nie zwolniono żadnego pracownika, nikomu też na chwilę obecną nie obniżono wynagrodzenia. - Klub pragnie ograniczyć do minimum negatywne skutki pandemii. Wisła jest oszczędnie funkcjonującą organizacją, której fundamentem są oddani ludzie. Priorytetem jest ochrona pracowników, którą ułatwia dobrowolne przystąpienie do obniżki wynagrodzeń wszystkich zawodników, całego sztabu oraz władz i managerów działu sportu - pisze nam rzeczniczka prasowa klubu, Karolina Biedrzycka.

- Wisła analizuje także możliwości wsparcia organizacji przez państwo i dołoży wszelkich starań, aby nikogo nie zostawić bez środków do życia - dodaje.

W drugim największym klubie w Polsce, Lechu Poznań, wszyscy pracownicy solidarnie zgodzili się na 40-procentową obniżkę wynagrodzenia. - Dzięki temu mogliśmy ochronić wszystkie miejsca pracy - przyznaje Maciej Henszel, rzecznik prasowy klubu. W Lechu pracuje ok. 80 osób na etatach, a w sumie 250 na różnych umowach. Wszyscy zostali w klubie na tych samych warunkach. Trzeci z największych klubów w Polsce pod względem struktur, Cracovia, nie zwolniła nikogo, nikomu też nie obcięła wynagrodzenia. Klub z Kałuży zatrudnia około 200 osób.

Jako pierwszy zwalniać zaczął Piast Gliwice. To o tyle dziwne, że raczej uchodzi za mały klub. Zwolniono między innymi Jarosława Kaszowskiego, legendę klubu, który w wywiadach podkreślał, że klub wykorzystał sprawę koronawirusa, by się go pozbyć. Piast nie chciał udzielić nam informacji. Podobnie Zagłębie Lubin. O tyle dziwne, że nie są to kluby prywatne, a finansowane z budżetu miasta czy spółki skarbu państwa.

Oczywiście pewnym usprawiedliwieniem sytuacji Piasta jest fakt, że klub z Gliwic będzie wśród najbardziej pokrzywdzonych. Ostatnia transza z Canal Plus, która miała zostać wypłacona, a więc 62 miliony złotych, nie byłaby dzielona równo, ale w zależności od miejsc w tabeli. A to znaczy, że wicelider miał dużo więcej do stracenia niż ŁKS, Górnik, Jagiellonia, Raków czy obie Wisły.

Generalnie kluby szukają różnych sposobów, jak zrobić cięcia i jednocześnie ocalić miejsca pracy. Przykładowo w Śląsku Wrocław pracowników potraktowano podobnie jak piłkarzy. A więc zamrażano wynagrodzenia, licząc na to, że liga wznowi rozgrywki i transze z Canal Plus jednak wpłyną. Pracownicy musieli poświęcić od 15 do 30 procent zarobków. Na zasadzie: im mniej zarabiałeś, tym mniejsze pieniądze zostaną "zamrożone".

Również indywidualnie negocjowano obniżki w Koronie Kielce, ale dotknęły wszystkich. Z kolei w Arce Gdynia obcięto wynagrodzenia tylko tym pracownikom, którzy zarabiali miesięcznie powyżej 10 tysięcy złotych.

- W Pogoni Szczecin mieliśmy obniżki wynagrodzenia od 5 do 30 procent w zależności od zarobków. Im mniej zarabiałeś, tym mniejsza była obniżka. Członkowie zarządu zrezygnowali całkowicie z wynagrodzenia - mówi Krzysztof Ufland, rzecznik klubu.

Generalnie kluby walczą teraz o przetrwanie w przyzwoitym stanie, stoją przed wielką niewiadomą, nie wiedzą ile potrwa kryzys, dlatego tym większy szacunek należy się tym, którzy chronią miejsca pracy zwykłych pracowników.

ZOBACZ Zbigniew Boniek: Kilka klubów może zbankrutować

ZOBACZ Pakiet pomocy PZPN tylko dla największych graczy

Źródło artykułu: