El. Euro 2020. Polska - Austria. Dariusz Tuzimek: Pozostaliśmy liderem, ale pozostaliśmy też ze strachem (felieton)

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Robert Lewandowski (z lewej)
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Robert Lewandowski (z lewej)

- Nadal nie wiemy, gdzie z tą kadrą Brzęczka jesteśmy. Mam obawę, że w całkiem nieciekawym miejscu - pisze Dariusz Tuzimek po dwóch wrześniowych meczach reprezentacji Polski w eliminacjach EURO 2020.

Pozostaliśmy liderem, ale pozostaliśmy też ze strachem.

Żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazują na to, żeby Jerzy Brzęczek miał zostać człowiekiem roku w Polsce. Nie widzę też reklam z obecnym selekcjonerem, choć przecież jego poprzednik często czarował hollywoodzkim uśmiechem, zachwalając różne produkty. Bycie Trenerem Narodowym w najważniejszej dyscyplinie sportu w kraju daje dużą popularność. Ale to "winda", która dużo szybciej jedzie w dół niż w górę.

Wydawało się, że Brzęczek robotę ma prostą: doczekaliśmy się w końcu dobrych polskich piłkarzy, eliminacje są fasadowe, bo do mistrzostw kontynentu awansuje pół Europy (24 drużyny!), a grupę mamy łatwą. Nic tylko zbierać splendory i oklaski. Tymczasem trener bez przerwy dostaje po głowie. Najpierw nie poszło mu w Lidze Narodów, ale szybko go usprawiedliwiono, że czasu miał mało, a przeciwnicy byli silni. Degradację z Dywizji A uznano za nieuchronną konieczność, a prezes Boniek, przełożony trenera, gładko rozgrzeszył Brzęczka. Do idiotycznych pomysłów testowania gry bez skrzydłowych już nie wracano, żeby wstydu więcej nie robić. Jak się zaczęły eliminacje, to kadra nadal grała słabo, ale wygrywała.

Lewandowski szczerze po meczu: coś szwankuje w grze

ZOBACZ WIDEO Eliminacje Euro 2020. Polska - Austria. Lewandowski zawiedziony po meczu. "Coś szwankuje. Czasami męczymy się sami ze sobą"

Skuteczność w pierwszych czterech meczach była zabójcza. Bo nawet jak kiepsko graliśmy, to jednak na koniec wynik się zgadzał. Wygrywaliśmy mecze, w których na zwycięstwo nie zasłużyliśmy. A jak wysoko zlaliśmy naiwnie grającą reprezentację Izraela, to krytycy Brzęczka musieli zamknąć usta.

Nie na długo. Tylko do następnego spotkania - tego w Lublanie. Teraz mecz w Warszawie miał dać odpowiedź, czy mamy zespół, który coś wywalczy nie w kwalifikacjach - bo awans z tej grupy jest obowiązkiem - ale na turnieju finałowym Euro 2020. A tam trzeba będzie grać z zespołami silniejszymi niż Słowenia i Austria. I odpowiedzi na to pytanie nie ma. Nadal nie wiemy, gdzie z tą kadrą Brzęczka jesteśmy. Mam obawę, że w całkiem nieciekawym miejscu.

Czuję się głupio i niekomfortowo, gdy muszę się cieszyć z bezbramkowego remisu z Austrią, którą miałem za drużynę o niższym potencjale piłkarskim. I dość zaskakująca jest dla mnie sytuacja, gdy na Narodowym w piłkę grają rywale (mieli dużo większe posiadanie) a my ją jedynie wybijamy i liczymy na kontrę lub że Glik "zapakuje" z głowy, po rzucie rożnym. Mogłem to przyjąć, gdy do Warszawy przyjechali w 2014 mistrzowie świata – Niemcy. Ale Austria?

Najbardziej niepokojące były te fragmenty meczu, kiedy długimi minutami reprezentacja Polski stała we własnym polu karnym, kompletnie zdominowana przez rywali. Kilka razy skórę uratował nam Fabiański. Rozczarowujące jest, że to goście przewyższali nas kulturą gry. A przecież to my mamy lepszych piłkarzy. A czy selekcjonera? A to nie wiem…

Wyraźna porażka ze Słowenią mocno osłabiła pewność siebie Biało-Czerwonych. Oni też musieli sobie zadawać to pytanie, które nurtuje kibiców: jaka jest prawda o tej reprezentacji? Przecież eliminacje zaraz się kończą, powinno już być widać kształty drużyny zbudowanej przez Brzęczka.

Lewandowski i Błaszczykowski śrubują rekord. Czytaj więcej--->>>

Powszechne poczucie jest takie, że drużyna - mimo że selekcjoner został zatrudniony 14 miesięcy temu - nadal jest w budowie i jest to budowa rozgrzebana. Bo jak już się wydaje, że coś w końcu jest konkretnego, to za chwilę ta "zbudowana" część zaczyna się chwiać. Klarownego pomysłu na drużynę, na grę zespołową trudno się dopatrzeć. Za kadencji Brzęczka – jeśli coś było skuteczne - to raczej indywidualne szarże niż akcje, po których można powiedzieć, że to wypracowany schemat. Nic takiego nadal nie funkcjonuje. Po widowiskowym stylu reprezentacji Adama Nawałki nie ma już nawet zapachu.

Część widzów po poniedziałkowym meczu gwizdała. Bo kibic wie swoje. Na Narodowy, który stał się domem reprezentacji, zwykle przychodzi komplet publiczności. Jest moda na kadrę. Reprezentacja Polski ludzi kręci. Chcą przy niej być, ale jednocześnie coraz więcej od niej wymagają. Wierzą w nią, ale chcą zwycięstw. I mają rację, bo są ku takiemu myśleniu podstawy.

To już nie te czasy, gdy nasi piłkarze - poza bramkarzami oczywiście - odgrywali drugoplanowe role w swoich klubach, a i te przecież nie były z najwyższej półki. Nasi grali za granicą mało, bramki strzelali od wielkiego dzwonu, a w prasie musieliśmy czytać zwierzenia reprezentantów, którzy żalili się dziennikarzom w stylu: "wiesz, trener się na mnie uwziął. Nie jestem gorszy od Niemca, a nie gram. Polakowi jest trudniej…".

Dziś takich "gorzkich żali" nie musimy ani słuchać, ani czytać. Kibic wie, że Lewandowski jest pewnie najlepszym piłkarzem w historii polskiego futbolu, że Piątek zadziwił w poprzednim sezonie całą Europę, że Zieliński ma takie "pokrętło" jak nikt w reprezentacji od dawna, że Szczęsny gra w Juventusie, Glik w Monaco itd. itp. Kibic wie, że mamy w końcu piłkarzy z jakością, bo oni pokazują ją w klubach. Niestety, na reprezentację się to nie przekłada.

Podobało mi się, jak Kubę Błaszczykowskiego przyjęła publiczność. On jest dla reprezentacji kimś takim jak Mick Jagger. Ludzie wiedzą, że już jest mocno wbity w lata, ale chcą by grał dalej – bo przecież najbardziej lubią te przeboje, które znają. I to jest nawet miłe, ale…

Tak długo jak od Błaszczykowskiego nie będą lepsi Sebastian Szymański, Damian Kądzior czy ktokolwiek inny, Jerzy Brzęczek może wpuszczać na boisko Kubę. Ale tylko tak długo. Błaszczykowski pograł raptem kilkanaście minut i złapał kontuzję. Niby mogło się to zdarzyć każdemu, ale najczęściej zdarza się akurat jemu. Też, tak jak kibice, mam szacunek do osiągnięć Kuby jako piłkarza. Mam wrażenie, że sympatię kibiców zaskarbił sobie po tym, jak już przestał być kapitanem. Ale sympatia sympatią, a w kadrze muszą grać najlepsi. A na pewno warto inwestować w Sebastiana Szymańskiego, który w poniedziałek zadebiutował i coś tam nawet spróbował pograć.

Taka zmiana, jaką dał Kuba w meczu z Austrią na pewno pozycji Brzęczka nie wzmacnia. Znów będą złośliwości o dobrym wujku… A on i tak ma dużo własnych problemów. Np. głupio byłoby zostać trenerem, który "zepsuł" w reprezentacji nawet Lewandowskiego, prawda?

Po wrześniowych spotkaniach reprezentacji, musimy się cieszyć, że zdobyliśmy choć jeden punkt i pozostaliśmy liderem grupy. Ale kiepska to pociecha. Bo pozostaliśmy też ze strachem. Nagle awans przestał być taki pewny.

Dariusz Tuzimek

Źródło artykułu: