Media społecznościowe to świat niemal idealny, w którym zdecydowana większość użytkowników jest piękna, uśmiechnięta i spełniona. Nawet jak jest źle, to musi być przecież dobrze i ładnie, bo inni patrzą. I najlepiej jeszcze, gdy pokazuje się światu to, co wypada, co inni chcą zobaczyć, usłyszeć.
Jeszcze kilka miesięcy temu Kamil Grosicki najchętniej wysadziłby internet w powietrze. Po mundialu w Rosji przyjął w internecie chyba najwięcej cierpkich słów ze wszystkich kadrowiczów. Po kolejnej nieudanej próbie odejścia z Hull City krytyka piłkarza osiągnęła apogeum.
- Obrywało mi się za wszystko. Kolega wrzucił zdjęcie z wakacji, na którym byłem uśmiechnięty i zostałem za to bardzo skrytykowany. Trudno ze spokojem i uśmiechem patrzeć, jak ktoś bluźni pod zdjęciami żony czy naszymi wspólnymi z córką. Trudno było się odciąć od obelg - opowiadał nam Grosicki po fali hejtu z początku sezonu.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Czy w kadrze panuje rozluźnienie? "Jak wiem, że jest zgrupowanie reprezentacji, to nie biorę ślubu"
Świat wirtualny przenikał się z rzeczywistym. Głupich komentarzy kolegów w szkole musiał wysłuchiwać syn Marcel, w sieci atakowana była również żona Dominika, a z pytaniami do piłkarza dzwoniła babcia, bo sąsiadki przychodziły na kawę i pytały, co ten wnusio wyprawia.
El. ME 2020. Reprezentacyjny nieszczęśnik
Turbo time
To był jeden z najgorszych okresów w karierze Grosickiego. Z ulubieńca kibiców stał się celem, w klubie nie grał przez miesiąc, bo miał odejść, na pierwsze zgrupowanie nowego selekcjonera nie został powołany, bo nie grał. Czuł się znokautowany.
- Moja frustracja nieudanym mundialem, sytuacją w klubie, komentarzami w mediach społecznościowych, rosła z każdym dniem - mówił piłkarz.
Dużo rzeczy się nawarstwiło. Do Polski przedostawały się nieprawdziwe informacje tureckich dziennikarzy, że Grosicki uciekł z hotelu przed podpisaniem kontraktu z Bursasporem, zawodnikowi nie wyszedł też transfer do Sportingu Lizbona, a w Anglii perspektywa gry wcale nie była taka oczywista.
Reprezentant Polski zaczął sezon w starym stylu, musiał mozolnie odbudowywać swoją pozycję ćwicząc na przykład indywidualnie z trenerem Hull City Nigelem Adkinsem.
Co wtedy wydawało się niemożliwe, dało się jednak wykonać - Grosicki zamienił jeden z najtrudniejszych momentów w prawdopodobnie najlepszy odkąd gra profesjonalnie w piłkę.
Po zawirowaniach z początku rozgrywek wywalczył miejsce w podstawowym składzie i na 39 meczów aż 35 zagrał od początku. Przełożyło się to na indywidualne osiągnięcia: 9 goli i 12 asyst. Oprócz podań czy pięknych bramek dawał drużynie coś więcej: był jednym z dwóch, trzech liderów zespołu, swój potencjał przełożył na boisko i już nie tylko na papierze zaliczał się do najgroźniejszych pomocników całej ligi.
Angielscy dziennikarze okres jego szczytowej formy nazwali "Turbo Time". - Kiedy jest w najlepszej formie, jest nie do zatrzymania - mówił o nim Jackson Irvine z drużyny. Z miesiąca na miesiąc polski skrzydłowy powiększał liczbę zebranych nagród: za piłkarza meczu, najładniejszego gola czy zawodnika miesiąca.
Za tym poszły też wyniki Hull City. Klub nie wywalczył ostatecznie awansu do Premier League, ale sam fakt włączenia się do walki o baraże był już sporą niespodzianką. - W klubie i na trybunach doceniono moją grę. Kibice często zatrzymywali mnie na mieście i gratulowali wysokiej formy. Widzieli, że zależy mi na drużynie i chwalili za zaangażowanie - opowiadał nam Grosicki.
A czas leci
Po drodze rósł też w reprezentacji. W spotkaniu z Portugalią (1:1) w Lidze Narodów pod nieobecność Roberta Lewandowskiego był kapitanem kadry. Jerzy Brzęczek przy całym zespole pochwalił go później za zaangażowanie i sposób motywowania kolegów. Zaufanie selekcjonera dało zawodnikowi "kopa". W następnym meczu z Austrią, otwierającym eliminacje Euro 2020, był jednym z najlepszych na boisku, prawie strzelił gola z dystansu, a swoimi sprintami niemal dublował obronę rywali.
El. ME 2020. Łukasz Fabiański. Bramkarz z cienia
Minęło kilka miesięcy od "nokautu" i piłkarz znów jest sobą. Po jego aktywności w mediach społecznościowych łatwo odczytać, czy jest w formie, czy coś go trapi.
A w momencie, gdy publikuje filmiki ze swoimi bramkami z treningów, nakręca atmosferę w reprezentacji i wciąga innych kadrowiczów w rywalizację strzelecką, daje jasny komunikat: wróciłem.
W kadrze u trener Adama Nawałki imponował statystykami, strzelał gole i asystował. Odkąd reprezentację prowadzi Brzęczek, w sześciu meczach nie udało mu się to ani razu. Na gola w kadrze czeka od marca 2018 roku i bardzo chce się przełamać. Wie też, że to jego "Turbo time", a czasu na lepszy kontrakt nie zostało już za wiele.