Klasyczne wylewanie dziecka z kąpielą, które i tak niczemu nie służy. Bo nie tak się rozwiązuje problem ze stadionową bandyterką. Tu potrzeba metod systemowych, a nie doraźnych.
Jedna z redakcji z ulgą skonstatowała, że to był jeden z najspokojniejszych finałów PP w ostatnich latach. No tak, bo przecież poprzednie to była kiboliada w najczystszym wydaniu.
Ja też się cieszę i bardzo doceniam fakt, że Zbigniew Boniek - już w siódmym roku sprawowania władzy w PZPN - zorientował się, że warto zawiesić siatki uniemożliwiające rzucanie petard na boisko, egzekwować od ochrony jej skuteczną pracę i współpracować z policją przy organizacji dużego wydarzenia. Jak to Boniek sam mawia: "Brawo!".
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Raków już w Lotto Ekstraklasie. Będzie nowa jakość w lidze czy "druga Sandecja"?
No, ale do sukcesu droga jeszcze daleka, bo organizacyjnie to nadal trafiło się dużo knotów. Już nawet nie chodzi o te race, które obie grupy kibiców wniosły na trybuny mimo, że PZPN tym razem za punkt honoru postawił sobie cel: zero pirotechniki na widowni.
Bardziej chodzi o chaos organizacyjny. O tłumy ludzi - normalnych kibiców, którzy nie mieli w kieszeniach ani rac ani kominiarek - którzy nie mogli wejść na stadion, bo "bramki" nie nadążały. A dodatkowo można było przy okazji zostać potraktowanym gazem.
Jaką ma odpowiedź na to PZPN, możemy przeczytać w jego oświadczeniu:
"Kibice Lechii Gdańsk mieli możliwość wejścia na teren PGE Narodowego od godziny 9:30, kiedy to zostały otwarte bramy stadionu dla uczestników imprezy. Tylko nieliczni z tego skorzystali i pojawili się na obiekcie.
Większa część kibiców, nie chcąc poddać się kontroli wejścia polegającej na sprawdzeniu odzieży wierzchniej i bagażu, zaprzestała wchodzenia na obiekt, grupując się przed bramą wejściową. Zebrany tłum dopiero na około godzinę przed rozpoczęciem meczu zaczął napierać na bramę wejściową stadionu (nr 10), podejmując próbę siłowego wtargnięcia na teren obiektu, celem wniesienia środków pirotechnicznych.
W wyniku zaistniałej sytuacji interwencję podjęły siły policyjne, które zdecydowały o zamknięciu bramy wejściowej. Na stadion sprawnie weszli natomiast kibice Jagiellonii Białystok, którzy zgodnie z zasadami organizacji i bezpieczeństwa, poddali się procedurom kontrolnym".
Czytaj również -> Dlaczego Polacy nie chodzą na mecze?
Taa... Kibice z Podlasia poddali się wzorowo procedurom i... wnieśli pirotechnikę. No i jeszcze super jest ta rada, żeby na mecz przyjść 6,5 godziny przed jego rozpoczęciem... Jakby ten model obowiązywał w kinach, to by się ludzie dostali na trzy seanse przed tym, na który wykupili bilet.
Tupet i bezczelność niesamowita.
Bo przecież problem nie dotyczył jedynie tego wejścia (nr 10), którym wchodzili kibice Lechii. Także wejścia nr 11, dla tych, którzy mieli bilety na sektory neutralne. Tam też kibice dostali się na trybuny dopiero przed końcem pierwszej połowy. Duża część czekających to byli ludzie z dziećmi. Na konto na Twitterze prezesa Bońka ludzie wklejają mu filmiki kolejek jakie czekały przed stadionem już po 16.00, czyli po rozpoczęciu meczu pod bramką numer 11. Padają zarzuty o chaos organizacyjny, nieprzygotowanie, bałagan i "pudrowanie" w mediach wpadki organizatora. I pytają, czy PZPN będzie zwracał za bilety i czy sam się ukarze, jako organizator, bo przecież kluby są karane za bałagan czy za pirotechnikę na trybunach.
Nie muszę tu pisać gdzie kibice kazali prezesowi wsadzić sobie takie rady, żeby przyjść na stadion o godzinie 9.30, bo Boniek sam to mógł przeczytać na własnym koncie na Twitterze. Poczytać może zresztą każdy. I każdy może wyciągnąć wnioski. Nawet działacze PZPN. Bo przecież za rok znów finał PP, może prezesowi Bońkowi, uda się go zrobić dobrze choćby na koniec drugiej kadencji? Życzę powodzenia.
Ale tak naprawdę to od nowoczesnego prezesa i światowca, oczekiwałbym czegoś więcej niż poświęcenia wielkich środków finansowych i ludzkich (policji), żeby udało się przeprowadzić jeden mecz w Polsce. Bo to mi wygląda na dbanie wyłącznie o własną d...
Rzecz w tym, że problem bandytyzmu stadionowego wymaga czegoś zupełnie innego. Nie wpompowania kasy w finał PP i zamienienie centrum Warszawy w "stan wojenny".
Kordony zamaskowanej policji, miotacze gazu i strzelby na ramionach "opancerzonych" funkcjonariuszy, konie, armatki wodne itd. - czy to jest atmosfera piłkarskiego święta? Na dodatek z udziałem dzieci z turnieju Tymbarku?
To jest błąd w myśleniu PZPN i krótkowzroczność. Nie chodzi o wygranie jednej bitwy z kibolami, chodzi o wygranie wojny! Raz na zawsze. Problem trzeba rozwiązać systemowo, oderwać hubę, która pije soki z polskiej piłki i ma się dobrze. Bo nikt jej nie niepokoi.
Czytaj również -> Zbigniew Boniek: Na stadionie musi być rygor
Kibole kpią z PZPN i jego sztandarowego hasła, którego fani z Białegostoku użyli prześmiewczo do swojej oprawy: "Łączy nas piłka". A po drugiej stronie - w sektorach zajętych przez kibiców Lechii, pojawił się - na grafice oprawy - wielki łucznik, który strzałą podpala Stadion Narodowy... Kibole mają swoje cele, piłka ich rzeczywiście łączy, ale jedynie w ich chuligańskim trudzie. Już nic innego ich z futbolem nie łączy.
Z bandytyzmem stadionowym trzeba walczyć systemowo. A nie od święta, na zasadzie: w tym roku się jakoś tam obroniliśmy, kolejny kłopot będziemy mieli za rok. Nie, to tylko PZPN ma problem z chuliganami raz na 12 miesięcy. Polska piłka ligowa ma z kibolami kłopot na co dzień.
Prezesi i właściciele klubów na co dzień się użerają z bandyterką, która próbuje na sto sposobów wydusić z nich kasę. Tu im potrzebna jest pomoc PZPN i jego prezesa w skutecznym lobbingu i walce z biernością państwa, które zajęte jest czym innym i samo się za chuliganerię w kominiarkach nie weźmie. Trzeba ten aparat państwa naciskać i lobbować – to rola prezesa PZPN. Bierność w tej kwestii to dla klubów wyrok, to poważny grzech zaniechania.
I jeszcze jeden cytacik. Wściekli kibice po finale PP, wkleją na Twitterze Bońkowi jego wypowiedź sprzed lat: "W przyszłości będę chciał wprowadzić jedną prostą zasadę: jeżeli wiadomo że na mecz przyjeżdża 1500 osób z innego miasta, to ten mecz nie ma prawa się zacząć dopóki wszyscy nie zostaną wpuszczeni. W nosie mam czy wszystkim to będzie odpowiadać. Gdyby w piątek mecz nie mógł się rozpocząć bez kibiców Górnika, to sam prezes Legii biegałby przy tych kołowrotkach i osobiście wpuszczał na stadion".
Tak mówił kilka lat temu Boniek. No to teraz kibice pytają, czy prezes PZPN nie powinien w czwartek biegać przy tych kołowrotkach i mają propozycję, żeby w przyszłym roku Boniek wchodził na trybuny jako ostatni, jak już wejdą wszyscy kibice, którzy zapłacili za bilety.
Ciekawe czy prezes PZPN podejmie to wyzwanie.
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl