Cierpliwość Jerzego Brzęczka jest wystawiona na trudną próbę. Odkąd został selekcjonerem reprezentacji Polski, nie wygrał kolejnych sześciu spotkań. W obozie Biało-Czerwonych robi się coraz bardziej nerwowo. - Dotarło do mnie, jak mocno oberwał po kościach, odkąd został selekcjonerem. Sporo przeżył. I trochę kłód po nogi mu spadło - wyjaśnia Dariusz Adamczuk, kolega Brzęczka z kadry olimpijskiej w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Tym bardziej, że ostatnio coraz częściej mówiło się, że selekcjoner nie dotrwa do eliminacji do mistrzostw Europy. Dużo spokoju do obozu Biało-Czerwonych wniósł ostatni remis z Portugalią (1:1). - Na pewno kupił sobie trochę spokoju, choć za niedorzeczne uważałem sugestie, że w tym spotkaniu gra o posadę - mówi Adamczuk. - Rozliczajmy go po eliminacjach EURO. Celem jest awans, a wcześniej musi mieć czas na przygotowanie drużyny.
Remis wystarczył do tego, żeby Polacy zachowali miejsce w pierwszym koszyku w eliminacjach do mistrzostw Europy w 2020 roku. Gola na wagę remisu strzelił z powtórzonego rzutu karnego Arkadiusz Milik. - Dobrze, że za drugim razem też się nie pomylił, bo byłaby to niezwykła puenta do tych wszystkich nieszczęść - komentuje Adamczuk.
Teraz przed Brzęczkiem najważniejsze zadanie, z którego będzie skrupulatnie rozliczany. Wraz z nowym rokiem zacznie się walka o występ na następnych ME. To, że Biało-Czerwoni będą losowani z pierwszego koszyka nie znaczy, że na pewno unikną rywali z najwyższej półki. - OK, Jurek niczego jeszcze nie wygrał, ale to wszystko jest etapem przygotowań do większych wyzwań. Ostatecznie w eliminacjach EURO będziemy losowani z pierwszego koszyka, choć na ironię zakrawałby fakt, jeśli i tak trafilibyśmy w grupie na Niemców - przyznaje dla "PS" były piłkarz a obecnie dyrektor akademii Pogoni Szczecin.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Obrona gra ciągle w nowym ustawieniu. To wpływa na całą drużynę