Brytyjscy dziennikarze nazwali niegdyś Anglika mianem "ostatniego piłkarza ulicy". Bo podobnie jak zawodnicy z czasów retro, Wayne Rooney nie ukrywał swoich wad, a pewnie do dziś nie wie co tak naprawdę znaczy słowo "PR". Jako kapitan kadry zawodnik potrafił dać się sfotografować będąc totalnie zalanym, a nawet najstarsi pracownicy "The Sun" nie umieją zliczyć ile razy żona musiała wybaczyć Wayne’owi zdradę. "Daily Mail" przeprowadził parę lat temu sondaż o tym jakie jest pierwsze skojarzenie kibiców na myśl o poszczególnych reprezentantach Anglii. Przy nazwisku Rooney pojawił się krótki opis: "Niskie IQ".
Kiedy ponad rok temu zaproszono wciąż czynnego zawodnika do studia telewizyjnego Sky Sports, kibice oniemieli. Największe dzienniki pisały nawet artykuły o tym jak bardzo fani są pod wrażeniem występu piłkarza. Co takiego zrobił Anglik? Tak naprawdę nic. Jedynie umiał się wypowiedzieć poprawnie gramatycznie w kilku złożonych zdaniach. Dla jego rodaków był to jednak szok godny odnotowania. A nie zapominajmy, że mówimy wciąż o kimś, kto otwiera listę najlepszych strzelców w historii reprezentacji Anglii. Dla mieszkańców kraju Linekera czy Charltona, który do dziś chełpi się hasłem "oto dom piłki nożnej", taki fakt razi mocno po oczach. Bo jak kpił "Evening Standard": "Wśród naszych legend nie ma miejsca dla tego Shreka".
W końcu Rooney miał być tym kto przeprowadzi najbardziej utalentowane angielskie pokolenie od dziesięcioleci do licznych sukcesów. Lecz skończyło się na tym, że sam Wayne za najlepsze wspomnienie z kariery reprezentacyjnej wybrał zwycięstwo z 2013 roku przeciwko…Polsce, które przypieczętowało awans "Trzech Lwów" na mundial do Brazylii. Marne pocieszenie jeśli spojrzymy na fakt, iż podczas samych mistrzostw Anglicy nie wygrali ani jednego meczu i zakończyli grupę na ostatnim miejscu.
Nikt jednak nie może zabrać piłkarzowi swojego strzeleckiego rekordu. Tak samo jak i faktu, iż ze 119 występami rozegrał najwięcej meczów jako zawodnik z pola w historii reprezentacji Anglii: - Co zmieniłbym w swojej karierze? Może jedynie fakt, że chciałbym inaczej pożegnać się z kadrą. To jedyna rzecz jakiej żałuje - opowiadał jeszcze niedawno sam Rooney. Lecz okazało się, że Football Association (FA), czyli angielski odpowiednik PZPN-u, od ponad roku już nad tym pracował.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Bereszyński: Pierwszy raz możemy wystąpić w takim zestawieniu
Na prośbę selekcjonera Garetha Southgate'a negocjowano w Anglii możliwość rozegrania meczu, który byłby ostatnim spotkaniem Rooneya w narodowych barwach. Byłyby fanfary, pamiątkowa patera oraz runda honorowa. Jednym słowem: jego personalne święto. Brytyjscy działacze chcieli tym sposobem zadebiutować z nowym trendem innych narodowych związków, które doceniają wkład swoich największych piłkarskich legend. A na takie miano czy to się komuś podoba czy nie Wayne Rooney po prostu zasługuje.
Anglik wstępnie otrzymał propozycję, aby rozegrać spotkanie towarzyskie na jego cześć tuż przed rozpoczęciem mundialu. Sam stanowczo jednak odmówił, tłumacząc iż może to zakłócić proces przygotowawczy drużyny do najważniejszego turnieju czterolecia. Ostatecznie zatrzymano się więc na terminie 15 listopada kiedy to rywalem "Trzech Lwów" miała być kadra Stanów Zjednoczonych. Rywal oczywiście nieprzypadkowy, gdyż Wayne jest od niemal roku zawodnikiem waszyngtońskiego D.C. United i jak zapowiada w Ameryce najprawdopodobniej zakończy karierę. Areną tak wzniosłego wydarzenia wybrano nawet legendarny Stadion Wembley. FA zadbała więc w teorii o każdy najmniejszy szczegół.
I wszystko wyglądało pięknie i cukierkowo. Lecz Anglicy nie byliby sobą gdyby tej okazji nie uczynili wydarzeniem narodowej afery roku.
Dyplomacja
Sprawy potoczyły się na tyle daleko, iż felietonistka "Guardiana" Marina Hyde, ocenia mecz jako dyplomatyczną prowokację, która może zakończyć „specjalne relacje” między oboma państwami. Powód? Zdaniem Hyde, reprezentacja USA ma być urażona faktem, iż Anglicy nie traktują wspólnego meczu na poważnie tylko bez wcześniejszego uzgodnienia wystawiają do gry jakiegoś podstarzałego grubasa. Rooney rzeczywiście sam nie ukrywa, iż znajduje się jedną nogą na piłkarskiej emeryturze. Mimo to, nie przeszkadza mu to aby być nominowanym do nagrody piłkarza sezonu amerykańskiej ekstraklasy. To osiągnięcie jest nieosiągalne dla żadnego zawodnika kadry USA na czwartkowy sparing.
Ze świata fantazji wróćmy jednak na ziemię, bo Hyde w swojej głupocie miała poniekąd trochę racji. Spotkanie rzeczywiście uraziło dumę niektórych osób. Ale raczej po stronie angielskiej. A dokładniej wśród byłych reprezentantów kraju.
Mowa o nie byle jakich nazwiskach bo z głosem Alana Shearera czy Petera Shiltona na Wyspach liczy się każdy. Obu ex-zawodników nie przekonuje fakt, aby honorować występy w narodowej reprezentacji jakiegokolwiek zawodnika. Nikt nie wytyka tutaj braku sukcesów Rooneya. Ich zdaniem chodzi o pewną nietykalną zasadę: - Wystarczającym honorem jest gra dla Anglii. W końcu to nie naród powinien oddawać Ci cześć. Tylko ty jemu - opowiada Shearer na co przytaknęła zdecydowana większość kraju.
Krytycy pomysłu FA tłumaczą, że Rooney ponad półtora roku temu sam zrezygnował z gry w kadrze. Selekcjoner Gareth Southgate zadzwonił nawet wówczas do piłkarza i apelował o zmianę decyzji. Rooney jednak grzecznie odmówił i już mniej grzecznie – jak ma w zwyczaju - "podziękował" 47-latkowi słowami: - Wiesz co, trochę dureń z ciebie że nigdy nie grałeś dla wielkiego zespołu. Dlatego też kwestia sparingu na Wembley podzieliła niemal całą Anglię o czym najlepiej świadczy poniższy cytat z "Guardiana": - FA powinna pójść o krok dalej. I rozegrać pożegnalny mecz Rooneya między jedenastkami tych, którzy są za oraz przeciw jego pożegnaniu. To dopiero będzie bitwa.
Hojna pomoc
Atmosfera wokół benefisu Anglika zrobiła się na tyle gęsta, że nawet jeden z największych krytyków tego pomysłu Paul Merson publicznie przeprosił Wayne’a za swoje opinie. Jak mówi: - Zrobiło mu się Rooneya po prostu żal. Żona zawodnika Coleen w prywatnej rozmowie miała natomiast stwierdzić, iż małżonek nie spodziewał się aż takiej fali hejtu dlatego też najlepiej odwołałby cały mecz. Na to jednak już za późno. Piłkarz został poinformowany przez działaczy FA, iż podpisano wszystkie kontrakty sponsorskie i muszą one zostać wypełnione co do joty. Z jego występem włącznie.
Związek postanowił jednak zrzucić choć trochę balastu z barków piłkarza. Od pewnego momentu nie nazywano już oficjalnie spotkania przeciw USA pożegnaniem Wayne’a Rooneya, tylko starciem na cześć jego fundacji. Bo w piłkarza można uderzać do woli, ale kto by się odważył ruszyć chociaż palcem przeciw ciężko chorym dzieciom. Eksperyment przebiegał pomyślnie dopóki podczas jednej z konferencji prasowych dziennikarze spytali ile funtów zostanie przeznaczonych z organizacji meczu na cele charytatywne? Odpowiedź zabrzmiała: okrągłe zero.
Powód? FA przyznała sobie prawa do jakichkolwiek wpływów z dnia meczowego jak sprzedaż biletów czy zyski z cateringu. Działacze postanowili, że nie mogą sobie pozwolić na stratę tak chodliwego towaru jak mecz dorosłej reprezentacji. W końcu koszty użytkowania Wembley przynoszą im co najmniej 15 milionów funtów straty rocznie. Mecz dla fundacji stał się jedynie pustym hasłem marketingowym. Bo jak wyliczyły szybko odpowiednie statystyki ruchu internetowego ponad 15 tysięcy osób kupiło bilet na spotkanie jedynie z myślą o charytatywnej dobroczynności. Pieniądze trafią jednak ostatecznie do księgowej FA, a federacja na krytykę w mediach nawet nie ruszy odpowiedzieć.
Oprócz "Niskiego IQ" Wayne Rooney do dziś uważany jest za symbol niespełnionego talentu. Żaden Anglik nie odmówi mu umiejętności, ale nikt też nie powie iż piłkarz spełnił pokładane w nim nadzieje: - Dlaczego tak się stało? Myślę, że za bardzo cieszyłem się całą otoczką związaną z moją karierą, że czasem zapominałem o samej grze - mówił sam zawodnik. I zdaniem niezwykle szanowanego na Wyspach dziennikarza Martina Samuela z "Daily Mail" pogubienie odpowiednich priorytetów wśród jest także przyczyną całego konfliktu z pożegnalnym występem Rooneya w tle.
Bo jak mówi Samuel: - Tu nie chodzi nawet o to czy Wayne zagra przez 10 czy 90 minut. Tylko, że zamieniamy naszą drużynę narodową w kolejne ramię showbiznesu. Zastanawiamy się kogo upamiętnić, a kogo nie. Może po prostu wrócimy jednak do kopania piłki? To chyba jedyne co jeszcze nam, Anglikom jako tako wychodzi.