"Każdy to powie, Filipiak niszczy Cracovię!", "15 lat frazesów, zero sukcesów. Mamy tego, k***, dość!!!", "Mały człowiek interesu" czy sienkiewiczowskie "Quo Vadis, Janusz?" - śpiewają i wypisują na transparentach kibice Cracovii. Czemu fani najstarszego piłkarskiego klubu w Polsce zbuntowali się przeciwko człowiekowi, który wydobył ich klub z otchłani? Mecenasowi, który podał mu pomocną dłoń w momencie, gdy z kranów nie płynęła ciepła woda, a zdarzało się, że brakowało i prądu. Kiedy nawet najwięksi optymiści nie zakładali, że Pasy jeszcze spotkają się w derbach z potężną wówczas Wisłą Bogusława Cupiała.
Klub zamiast Bentleya
Pierwszy raz o tym, że niszczy Cracovię, Janusz Filipiak usłyszał jesienią 2011 roku. Pod naciskiem trybun zgodził się wówczas na wprowadzenie do zarządu przedstawiciela kibiców. Ci wybrali ze swojego grona najlepszego z najlepszych, który utrzymał się na stanowisku niespełna półtora roku. Filipiak stopniowo ograniczał jego kompetencje, aż w końcu go zwolnił. Eksperyment z kibico-działaczem nie udał się, ale teraz sytuacja się jednak powtarza. Drużyna Michała Probierza zaczęła sezon najgorzej w historii klubu - po ośmiu meczach Pasy miały na koncie trzy punkty i zamykały ligową tabelę, a pierwszy mecz wygrały dopiero w 9. kolejce.
Nie spodziewając się zwycięstwa z Wisłą Płock (3:1), kibice Cracovii wystąpili przeciwko Filipiakowi. W długim oświadczeniu, które kolportowane było na trybunach, skrytykowali to, jak właściciel rządzi klubem i ogłosili, że domagają się zmian w zarządzie. "Pragniemy zwrócić uwagę na fakt, że korzystne wskaźniki finansowe nie mogą być substytutem dążenia do sukcesu sportowego. (...) Model zarządzania wprowadzony przez prezesa Janusza Filipiaka nie sprawdził się i najwyższy czas na zmiany! Naszym celem jest doprowadzenie do stanu, w którym Cracovią będą zarządzać profesjonaliści, ludzie znający się na swoim fachu, a także mający klub w sercu, a nie tylko w kieszeni" - można było przeczytać.
Czemu profesor nauk technicznych, twórca Comarchu, czyli jednej z najlepiej, o ile nie najlepiej prosperującej polskiej firmy informatycznej, której wartość szacuje się na 2 mld zł, i doradca prezydenta naraża się na takie szarganie wizerunku, i z cygarem w dłoni wysłuchuje z trybun, że "niszczy Cracovię"? Pół żartem, pół serio przyznał kiedyś, że woli mieć Cracovię niż kolejnego Bentleya albo prywatny odrzutowiec i że posiadanie klubu piłkarskiego pomaga mu przełamywać lody w rozmowach z zagranicznymi kontrahentami.
Innym razem odwołał się do misji społecznej: - Chciałem zrobić coś dla społeczeństwa, choć większość ludzi i tak w to nie uwierzy. Myślą: facet próbuje podpompować sobie ego. Dlaczego nie zainwestowałem w informatykę? A kto by o tym pamiętał? Ludzie znają mnie jako tego, który wyprowadził Cracovię z trzeciej ligi do ekstraklasy, a nie jako prezesa liczącej się na świecie polskiej firmy komputerowej.
Na zarzut o to, że skoro nie zna się na futbolu, to powinien zlecić bieżące zarządzanie klubem komuś innemu, odpowiedział już kilka lat temu: - Jeśli jest taki układ, jak u nas, gdzie właściciel i tak podejmuje decyzje, to nie ma co udawać, że jest prezes, który i tak słucha instrukcji właściciela. Nie chcę wymieniać klubów, w których się udaje, że prezes sam zarządza.
Cywilizacyjny skok
W jednym kibice Cracovii mają rację - Januszowi Filipiakowi nie zależy na mierzonych trofeami sukcesach w futbolu. Przyznał kiedyś wprost, że walka o mistrzostwo nie spędza mu snu z powiek. Atmosfera panująca w klubie nie jest ukierunkowana na odniesienie sukcesu sportowego i na dłuższą metę nie udało się tego zmienić żadnemu z zatrudnionych przez niego szkoleniowców, choć trafili się tacy (Orest Lenczyk, Jurij Szatałow, Wojciech Stawowy, Jacek Zieliński), którzy przez pewien okres potrafili się temu przeciwstawić. Upokarzające wpadki z Szachciorem Soligorsk i Skendiją Tetowo zniechęciły jednak Filipiaka do tego, by za wszelką cenę pchać się z Cracovią do Europy.
Mylą się jednak kibice Pasów, wskazując Filipiaka jako hamulcowego rozwoju klubu. Co śmielsi nazywają go nawet "Okupantem", a złośliwi mówią, że jego imię idealnie oddaje jego stosunek do futbolu. Absurdalny jest natomiast zarzut, że "Filipiak niszczy Cracovię". Prawda jest taka, że z roli mecenasa klubu wywiązuje się znakomicie. Fani Pasów są złaknieni sukcesów i to całkiem zrozumiała reakcja, ale bunt przeciwko Filipiakowi to zabawa z zapałkami.
Kibice żyją ułudą o wielkości swojego klubu, tymczasem muszą sobie uświadomić, że ich klub ostatni sukces odniósł 70 (!) lat temu, a ostatni raz tak długo w najwyższej lidze grał przed II wojną światową. Na warunki krakowskiego klubu trwająca 14 lat z roczną banicją w I lidze obecność Cracovii w ekstraklasie jest już sukcesem. Rządy Filipiaka to nie "15 lat frazesów, zero sukcesów" albo marazm czy stagnacja, lecz 15 lat stabilnego funkcjonowania, jakiego nawet najstarsi żyjący kibice krakowskiego klubu nie pamiętają. Bo pamiętać nie mogą - historia Cracovii to, nie licząc czasów zarania ligowej piłki w latach 30. ubiegłego wieku, historia nieustannej walki o przetrwanie, a nie o sukcesy.
Filipiak nie obrał drogi na skróty. Owszem, wpompował w pierwszą drużynę Cracovii kilkadziesiąt milionów złotych, by dwa razy zająć czwarte miejsce w ekstraklasie, ale z drugiej strony zastał klub drewniany, a zostawi go murowanym. Rok przed tym jak został sponsorem III-ligowej Cracovii, klub był na skraju bankructwa. Upadkowi zapobiegli kibice zrzeszeni w Grupie 100, którzy finansowali bieżącą działalność, ale bez wsparcia Comarchu Cracovia nie awansowałaby rok po roku z III ligi do ekstraklasy - na powrót do najwyższej ligi Pasy czekały dokładnie 20 lat, balansując w tym czasie między II a III ligą.
W 2002 roku Cracovia miała tylko przestarzały stadion i to pozbawiony budynku klubowego, który zastępowały baraki (efekt niedoszłej inwestycji firmy Ivaco) oraz zaniedbane boiska treningowe po drugiej stronie Błoń. Dziś klub z Kałuży 1 może pochwalić się jednym z najpiękniejszych i najbardziej funkcjonalnych stadionów w Polsce, którego utrzymanie nie nastręcza mu problemów, co w skali kraju jest ewenementem. Ma centrum administracyjno-treningowe przy Wielickiej 101, przy 3 maja powstaje kolejny ośrodek, a w podkrakowskiej Rącznej niebawem zacznie się budowa nowoczesnej bazy treningowej z prawdziwego zdarzenia, która zajmie ponad osiem hektarów. Do tego dochodzi restauracja lodowiska, z którego korzysta drużyna hokejowa. To solidne fundamenty, na których można zbudować dobrze prosperujący klub. Owszem, Filipiak nie sfinansował tych inwestycji z własnych środków, ale gdyby dzięki niemu Cracovia nie stanęła na nogi, te obiekty po prostu by nie powstały. Kto sądzi inaczej, gwałci logikę.
Nie zapominajmy też o tym, że Cracovia Filipiaka to nie tylko sekcja piłkarska, ale też hokejowa, a w tej dyscyplinie klub odnosi sukcesy: w "erze Comarchu" Pasy zdobyły dziesięć trofeów: pięć mistrzostw, dwa Puchary i trzy Superpuchary Polski. Hokej może i jest w Polsce sportem mało popularnym, ale pomijanie tych sukcesów jest krzywdzące. Tym bardziej, że kiedy kibice Cracovii chcą dopiec piłkarzom, podają im za przykład twardych jak skała hokeistów.
Produkcja piłkarzy netto
Fakt, że Filipiak nie ma żyłki sportowca, a jego piłkarska Cracovia nie musi się bić o trofea, nie oznacza, że jako prezes klubu nie ma żadnych ambicji. Już ponad dziesięć lat temu wymyślił "produkcję piłkarzy netto" - jego Cracovia ma nie tylko trwać w ekstraklasie, ale słynąć ze szkolenia i eksportu piłkarzy do zagranicznych klubów. Pasy mają być inkubatorem talentów - takie inicjatywy powinny być odbierane pozytywnie.
W połowie poprzedniej dekady Cracovia sprowadzała do siebie z całej Polski najbardziej utalentowanych zawodników z roczników 1988-1990, którzy byli oczkiem w głowie Filipiaka. Milioner spędzał weekendy, oglądając mecze juniorów, których nazwiska i charakterystykę znał na wyrywki. Za wprowadzenie ich do pierwszej drużyny odpowiadał Stefan Majewski, ale robił to na tyle nieumiejętnie, że młodzi zawodnicy przepadali.
"Doktor" miał plan debiutów, który realizował, by przypodobać się przełożonemu, ale rzucał juniorów na głęboką wodę, nie ucząc ich wcześniej pływać. Owszem, liznęli ekstraklasy, ale szybko przepadli jak kamień w wodę. Z grupy kilkunastu dobrze zapowiadających się juniorów na powierzchni utrzymał się tylko Mateusz Klich. Tomasz Baliga, Dawid Dynarek, Rafał Dzwonek, Mateusz Jeleń, Jakub Kaszuba, Karol Kostrubała, Sebastian Kurowski, Jakub Snadny, Kacper Tatara, Mateusz Urbański czy Łukasz Uszalewski przelecieli przez ekstraklasę jak meteory, byleby trener Majewski odfajkował ich debiuty.
Realizację projektu wstrzymano, ale teraz Filipiak do niego wrócił. Chce, by Cracovia była dla piłkarzy trampoliną na Zachód i jest to sposób na funkcjonowanie klubu, któremu warto przyklasnąć. Na razie Pasy wyeksportowały do czołowych lig Europy Bartosza Kapustkę, Pawła Jaroszyńskiego i Krzysztofa Piątka. Ten ostatni robi klubowi na rynku taką reklamę, jakiej nie zrobiłoby nawet zdobycie mistrzostwa Polski, po którym nastąpiłoby szybkie odpadnięcie z kwalifikacji do Champions League.
Eksport zawodników to jedno, a to drugie to faktyczna ich "produkcja". By Cracovia mogła ruszyć z nią na dobre, potrzebna jest odpowiednia infrastruktura, a ta, jak już wspomniałem wyżej, powstaje.
Lodu na głowę
Fani Pasów, a raczej reprezentanci kibicowskiego środowiska, którzy mają głos na trybunach, stąpają po cienkim lodzie. Filipiak pokazał, że niełatwo zrazić go do posiadania Cracovii. Przetrwał bezzasadne aresztowanie po zeznaniach Pawła Drumlaka, nie odwrócił się od klubu też wtedy, gdy wyszło na jaw, że wspomniany Drumlak z kilkoma innymi piłkarzami sprzedał mecz Zagłębiu Lubin. Ugasił też pożar, który wybuchł w 2011 roku. Jego cierpliwość jednak też ma, choć nieokreśloną jeszcze, granicę.
A najbogatsi Polacy wcale nie pchają się do piłkarskich klubów drzwiami i oknami. Wręcz przeciwnie, nazwiska z listy "Forbesa" raczej wycofują się z futbolu, niż w niego inwestują, a nowych mecenatów polskiej piłki klubowej nie widać. Od kiedy Filipiak działa w futbolu, z branży odeszli już Zygmunt Solorz-Żak (3. miejsce na liście najbogatszych Polaków 2018), Bogusław Cupiał (12.), Antoni Ptak (16.), Leszek Gierszewski (44.), Józef Wojciechowski (48.), Krzysztof Klicki (52.), Mariusz Walter (98.) czy Zbigniew Drzymała. Na liście 100 najbogatszych Polaków według magazynu "Forbes" jest tylko dwóch krezusów, którzy mają dziś związek z klubami ekstraklasy: Filipiak właśnie i Jacek Rutkowski, do którego należy Lech Poznań.
Fani Pasów podnoszą, że wiceprezes Jakub Tabisz i będący jego prawą ręką Tomasz Bałdys psują reputację klubu w środowisku. Ale kto wyrządził Cracovii większe szkody wizerunkowe? Wspominani przez kibiców i wyrzucani przez nich z klubu działacze czy oni sami, prowadząc ostrzał artyleryjski kibiców Wisły podczas ostatnich derbów Krakowa, za co Komisja Ligi Ekstraklasy SA nałożyła na klub najsurowszą karę w historii, albo przygotowując oprawy, na których wprost chełpili się morderstwami?
Filipiak przetrwa kolejny bunt kibiców, tak jak przetrwał poprzednie. Futbolu zaczął się uczyć dopiero przy Kałuży 1 i wciąż go poznaje, ale mechanizmy rządzące trybunami zna już dobrze. Fani szydzą ze stabilnej sytuacji finansowej klubu, co w ogóle samo w sobie jest absurdem, ale im samym do stabilizacji emocjonalnej daleko. W końcu jeszcze dwa lata temu, na 110-lecie powstania klubu, przygotowali olbrzymią sektorówkę, na której podobizna Filipiaka znalazła się w jednym rzędzie z Józefem Piłsudskim i Janem Pawłem II. Dziś znów nazywają Filipiaka "Okupantem" i wypraszają go z klubu.
Do tego uderzyli we właściciela wyjątkowo nie w porę. Zaatakowali go w chwili, gdy osierocona przez Cupiała Wisła ledwo wiąże koniec z końcem, a do tego na jaw wyszło, że przy Reymonta 22 za sznurki ma pociągać osławiony Paweł M. ps. "Misiek". Kto zamiast Filipiaka utrzyma klub? Tych kilkudziesięciu wyrostków, którzy sprayem na prześcieradłach wypisują niezbyt lotne hasła? Kibicu Cracovii, lodu na głowę.
Zobacz pozostałe teksty autora ->>
ZOBACZ WIDEO Serie A: Piątek wykorzystał fatalny błąd rywala. Gol Polaka w przegranym meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
ciekawe czy ktoś z kibiców podejmie decyzje
z drugiej strony Cracovia zaczęła grać . . .
więc kibice mają coraz mniej argumentów