Odkąd w Warszawie pojawił się Krzysztof Dowhań, w Legii nie ma problemów z obsadą pozycji numer jeden. Od kilku sezonów kolejni bramkarze są uznawani za najlepszych w lidze, a po jakimś czasie na swą osobę zwracają uwagę skautów dobrych zespołów europejskich. Od pewnego czasu można nawet zauważyć pewną prawidłowość. Co dwa lata bramkarza stołecznego klubu wykupuje mocny klub. Ostatnio po Łukasza Fabiańskiego sięgnął Arsenal Londyn , a wcześniej po Artura Boruca Celtic Glasgow. Czy więc teraz kolej na Jana Muchę? Wiele na to wskazuje, bo nie jest tajemnicą, że obserwuje go wielu menedżerów, a i działaczom Legii nie będzie żal sprzedawać swego podstawowego golkipera.
Mogą sobie na to pozwolić, ponieważ mają komfort w postaci osoby trenera bramkarzy, Krzysztofa Dowhania. Obok Andrzeja Dawidziuka, jest on uważany za największego specjalistę w tej dziedzinie w Polsce. Właśnie szkoleniowca golkiperów Legii zapytaliśmy o opinie na temat kolejnych jego podopiecznych, a także o tajemnice treningu. On sam bagatelizuje swoją rolę. - Sekret? Ciężka praca. Współpraca między mną i bramkarzami polega na wzajemnym zaufaniu. Ja ufam im, bo oni trenują dla siebie. Oni muszą zaufać mi, że to, co im proponuję, robię z myślą, aby osiągnęli jak najwięcej. Wiadomo, że każdy ma jakiś poziom talentu. I jeżeli ten talent poprze ciężką pracą, może osiągnąć dużo. I to jest recepta - uważa.
Pierwszym podopiecznym, który po przygodzie z Legią wypłynął na szerokie wody jest Wojciech Kowalewski. Popularny "Gibon" wpierw musiał zadowolić się rolą rezerwowego, by później pokazać pełnie swoich umiejętności i skupić uwagę mocniejszych klubów. - Wojtek to bardzo ambitny i pracowity człowiek. Może nie aż tak bardzo utalentowany, ale ciężką pracą doszedł daleko. Do reprezentacji, Szachtaru Donieck, czy Spartaku Moskwa - ocenia jego zalety Dowhań. - Choć może źle powiedziałem, że nie za bardzo utalentowany, bo był bardzo sprawny fizycznie. Może nie przychodziło mu wszystko tak łatwo, ale bardzo ciężką pracą doszedł daleko. Bramkarz obdarzony świetnymi warunkami fizycznymi - dodaje po krótkiej chwili namysłu.
Kolejnym numerem jeden w bramce był Radostin Stanew. To z kolei pierwszy tak dobry obcokrajowiec na tej pozycji. Do Warszawy ściągnął go trener Drogomir Okuka. W 2002 roku obaj mogli się cieszyć z mistrzostwa Polski, do zdobycia którego bułgarski bramkarz dołożył swoją całkiem sporą cegiełkę. - Radek imponował przede wszystkim spokojem. U niego nie było widać jakiś nerwowych ruchów, nie wykonywał jakiś popisowych parad. Doskonale się ustawiał, przewidywał gdzie może polecieć piłka. Nazwałbym go oazą spokoju. Oprócz tego bardzo fajny człowiek. Myślę, że koledzy mogą o nim powiedzieć, że był bardzo sympatyczny, koleżeński i przyjacielski - charakteryzuje go nasz rozmówca.
Stanew niedługo później opuścił Legię. Natomiast w jego cieniu spokojnie kolejne postępy czynił dziś najlepszy bramkarz w Polsce, Artur Boruc. - Wszyscy znamy Artura. Postrzegamy go jako osobę taką, która potrafi zrobić wokół siebie dużo szumu. Ale jest to chłopak naprawdę niezwykle utalentowany. Świetne warunki fizyczne, a przy tym bardzo dobrze przygotowany pod względem mentalnym. Zawsze wiedział, co chce osiągnąć. Rwał się do bramki i często trzeba go było hamować. Może nie był postrzegany jako wzór pracowitości i różne o nim krążyły opinie, ale ja ze swojej strony powiem, że nie miałem z nim żadnych problemów. Wszystkie polecenia wykonywał tak, jak należy. Przy jego warunkach fizycznych, od natury dostał też cechy szybkościowe, refleks i dynamikę, które na tej pozycji są bardzo istotne. Jednak jego największy atut to mocna psychika - tak ocenia Artura Boruca Dowhań.
W kolejnym sezonie nastąpiła sytuacja analogiczna. Tym razem podglądając starszego kolegę, swoją formę szlifował Łukasz Fabiański. Wreszcie Borucem zainteresował się szkocki Celtic, a między słupki mógł wejść "Fabian" - Można o nim powiedzieć, że to "supertalent". Bardzo inteligentny chłopak. Może warunki fizyczne nie aż tak dobre, jak u Boruca, ale wystarczające, a przy tym niezmiernie szybki i dynamiczny. Bardzo dobrze potrafi przewidzieć, jak może się rozwinąć sytuacja na murawie. Szybko się uczył. W zasadzie nie było nowych ćwiczeń, których nie potrafiłby wykonać. Nie wiem, czy nie najzdolniejszy ze wszystkich zawodników, o których mówimy - chwali swojego byłego podopiecznego szkoleniowiec Legii. Mimo, że od jego wyjazdu do Arsenalu minęły dwa lata, do dziś potrafi zadzwonić z prośbą o radę i ocenę występu.
Najważniejsze lata kariery Fabiański ma jeszcze przed sobą. Wiedząc, że nie uda się go zatrzymać na długo, w Legii zadbano o jego następcę. Jan Mucha, bo o nim mowa, drugi sezon broni bramki stołecznego zespołu. Wychodzi mu to bardzo dobrze, bowiem spekuluje się, że również po niego po zakończeniu rozgrywek zgłosi się mocny europejski klub. - Janek jest podobnym typem bramkarza do Stanewa. Siła spokoju. U niego też nie widać nerwowości. Może na początku, gdy wchodził do bramki, niewielu widziało w nim przyszłego pierwszego bramkarza Legii, ale ja uważałem, że ma na tyle umiejętności, które jeszcze może rozwinąć, że na to zasługuje. W tej chwili nie wyobrażamy sobie bramki Legii bez Muchy. Człowiek, który nie lubi zbędnych efektów i parad, ale broni bardzo skutecznie. Może jego gra nie wygląda czasem tak atrakcyjnie, jak np. Fabiańskiego, ale to, co charakteryzuje dziś dobrego bramkarza, to właśnie fakt, że potrafi przewidzieć rozwój wydarzeń na boisku. Przy tym wszystkim szybki i dynamiczny. Także ma wszystkie cechy, aby zrobić dalsze postępy, bo ja uważam, że Jano nie powiedział jeszcze ostatniego słowa - uważa Dowhań.
Przez te lata w Legii było wielu bramkarzy. Większość zrobiła mniejsze, lub większe kariery, ale byli też tacy, którzy się nie przebili. Jednym z nich jest Łukasz Załuska, na którego jednak pobyt w Warszawie również wywarł spory wpływ. Dziś bramkarz szkockiego Dundee United, od lata będzie konkurentem Boruca w Celtiku. Można więc zastanawiać się jak taki golkiper nigdy nie zaistniał poważniej w składzie warszawskiej drużyny. - Łukasz był w Legii w okresie, w którym byli Stanew i Boruc, także konkurencję miał ogromną. Był wtedy młodym człowiekiem. Ja go zawsze postrzegałem jako osobę świetnie przygotowaną pod względem techniki i taktyki. Myślę, że wówczas zabrakło mu trochę mocnej psychiki. Mimo, że wszystko umiał, jakoś nie potrafił mnie do siebie przekonać na tyle, by na niego postawić. Pozwoliliśmy mu odejść, aby nie hamować jego dalszego rozwoju. Wiadomo, że mogliśmy go trzymać długo w klubie, ale nie wiadomo jak by się to potoczyło, a dziś wszyscy wiemy, gdzie będzie grał. Myślę, że przede wszystkim dojrzał psychicznie i jest mentalnie gotowy, aby sprostać zadaniom, jakie przed bramkarzem stawia dzisiejsza piłka - tłumaczy tę sytuację trener bramkarzy "Wojskowych".
Swojego czasu, w Warszawie nie zdążył pograć kolejny wielki talent - Wojciech Szczęsny. Jego umiejętności szybko dostrzegł Arsene Wenger i nie czekał, aż jego wartość wywinduje w górę i od razu sprowadził go do Arsenalu. - Wojtek był króciutko w Legii zanim odszedł do Arsenalu, ale to również niezwykle zdolny chłopak. Z jednej strony żałuję, że nie został u nas, bo wiązałem z nim ogromne nadzieje, a z drugiej strony należy się cieszyć, że chce go taki klub, jak Arsenal - mówi Dowhań.
Obecnie, w podobnej sytuacji, co większość poprzednich numerów jeden w bramce Legii są Wojciech Skaba i Konstantyn Makhnowskij. Niewątpliwie obaj mają szanse stać się klasowymi zawodnikami. Jednak wpierw muszą poczekać na odejście Muchy, a na razie pilnie trenować pod okiem Krzysztofa Dowhania. - Zawsze powtarzam, że to głównie zależy od samych zawodników. Ja jestem tylko po to, żeby próbować wyciągnąć z nich to, co najlepsze. Każdy bramkarz jest inny, ma inne cechy i parametry. Trudno, żebyśmy z każdego robili dobrego golkipera. Zarówno Wojtek, jak i Kostia z ciężkiej pracy - a są chętni do pracy - są w stanie osiągnąć dużo i być może też wyjadą do dobrych klubów - ocenia pozostałą dwójkę swoich podopiecznych 53-letni szkoleniowiec.
Podsumowując, trener stołecznych bramkarzy wyszkolił już wielu specjalistów w tej dziedzinie. Jednak sam nie chciał wyróżnić, który według niego jest najlepszy. - Nie chciałbym się bawić, aż w takie rankingi. Najwięcej osiągnął Artur Boruc, który broni w dobrym klubie i jest podstawowym bramkarzem reprezentacji. Na wielkich turniejach pokazał, że należy do europejskiej czołówki bramkarzy. Z kolei mam nadzieję, że Fabiański ciągle będzie walczył i się przebije w Arsenalu. Na razie konkurenta ma zacnego, bo Almunia jest w dobrej dyspozycji, ale ja wiem, że Łukasz po to tam jest, aby wreszcie zdobyć bluzę z numerem jeden. Dalej również Kowalewski. Grał w Szachtarze Donieck i Spartaku Moskwa, a to uznane marki w Europie i on też osiągnął sporo. Także trudno wyróżnić tego jedynego - tłumaczy szkoleniowiec.
Mimo że sam tak nie uważa, ma ogromny wpływ na swoich podopiecznych. Wielu z nich podkreśla, jak wiele dają im treningi pod jego okiem. Dziś Legia Warszawa spokojnie może planować budowę drużyny mając na uwadze fakt, że na najważniejszej pozycji, dobrych piłkarzy nie zabraknie. Zawodnicy chwalą współpracę z Dowhaniem również dlatego, że z każdym potrafi dojść do porozumienia. Przez ponad 7 lat w stołecznym klubie wyszkolił wielu znakomitych bramkarzy, a na pewno na tym nie koniec. Już niebawem w jednym z najsilniejszych klubów Europy - Arsenalu Londyn, pierwszym i drugim golkiperem mogą zostać jego wychowankowie. - Daj Bóg, aby tak było - kończy z uśmiechem Dowhań.