Ta okładka CKM-u, magazynu dla mężczyzn była jak wrzucenie wyższego biegu. "Najlepsze ciało w Polsce. Ostra jazda z Izą Łukomską. Zrób z nią brum, brum. Dziewczyna Formuły 1". Obok prężącej wdzięki blondynki redakcja umieściła miniaturkę bolidu. Podobnych kreacji było więcej, bo Izabella Łukomska była kilka lat temu właśnie dziewczyną z okładek. Wziętą modelką, która chętnie pokazywała wdzięki przed obiektywami aparatów. Gdy więc w styczniu 2011 roku we władanie dostała klub piłkarski Wartę Poznań, świat - i nie ma w tym przesady - oniemiał.
Hubert Niedzielski, ówczesny rzecznik prasowy odbierał telefony nawet w środku nocy, gdy dzwonili do niego dziennikarze z Azji. Lepszej reklamy klub z Poznania nie mógł sobie wymarzyć.
Kilka dni temu, po wielotygodniowych negocjacjach Łukomska-Pyżalska dała już sobie z Wartą spokój. Oddała zespół Bartłomiejowi Farjaszewskiemu - właścicielowi firmy promocyjnej z Lubonia. Teraz to on będzie ratował najstarszy poznański klub, któremu groziło nawet wycofanie z rozgrywek Fortuna I ligi.
Kup sobie klub?
Symboliczne 9,50 zł, za które Farjaszewski nabył klub, rozpaliło umysły i wywołało mylne przekonanie, że właścicielem Warty mógłby być każdy. Otóż nie, bo przedsiębiorca przejął klub z niemałym zadłużeniem. - To po prostu suma za 950 akcji, z których każda została wyceniona na jeden grosz. Faktycznym obciążeniem, jakie wziął na siebie nowy właściciel, są długi. Zapewniam, że za tę kwotę można kupić dom w nadmorskim kurorcie - tłumaczy mecenas Artur Meissner, który odpowiadał po stronie kupującego za obsługę prawną całego przedsięwzięcia.
ZOBACZ WIDEO Brzęczek liczy na Grosickiego. Brak powołania ma pomóc zawodnikowi
Wejście smoka
Izabella Łukomska-Pyżalska i firma deweloperska Family House, którą była modelka Playboya prowadzi z mężem Jakubem, weszli do Warty w styczniu 2011 roku, po okresie, w którym zieloni borykali się z ogromnymi problemami finansowymi. To było wejście smoka, bo przeszłość nowej pani prezes rozpalała zmysły. Ona sama wielokrotnie powtarzała potem, że absolutnie nie wstydzi się tego, że była modelką. Ba, gdy przejmowała Wartę, uważała to za atut. Mówiła: - Połączenie Playboya z piłką nożną to była bomba!
Wtedy była już prężną businesswoman, klasyfikowaną w setce najbogatszych polskich kobiet. Z gromadką dzieci i mężem Jakubem, który miewał zatargi z prawem, bo skazano go w zawieszeniu za pomocnictwo w handlu nielegalnymi papierosami.
A Warta po wejściu Pyżalskich w I lidze grała świetnie. Zespół prowadzony wiosną 2011 roku przez Bogusława Baniaka był rewelacją rundy i ze strefy spadkowej uciekł do środka tabeli. I ludzie chcieli ten futbol oglądać. Warciarze grali na stadionie przy ul. Bułgarskiej, a ich mecze obserwowało z trybun nawet 18 tys. kibiców. To był jedyny okres w najnowszej historii, w którym zieloni podjęli realną rywalizację o popularność w mieście z Lechem.
Nieudolna drużyna pani prezes
Zielona rewolucja (takim hasłem promowano początek ery Łukomskiej-Pyżalskiej) miała też gorsze strony. Wokół klubu pojawili się wszelkiej maści doradcy i podpowiadacze, którzy w większym stopniu realizowali własne interesy, niż myśleli o rozwoju Warty. Ci ludzie byli obecni w gabinetach, kręcili się po korytarzach budynku klubowego, choć wszyscy wiedzieli, że los Warty obchodzi ich tyle co zeszłoroczny śnieg. Mieli jednak dar przekonywania, a nowe w tym sporcie małżeństwo Pyżalskich dopiero się uczyło futbolowego biznesu, co "doradcy" umiejętnie wykorzystywali. Pyżalscy zaczęli ufać podpowiadaczom, nie wiadomo dlaczego zwolnili Baniaka, zaczęli mieszać w kadrze, a efekty były łatwe do przewidzenia. Po świetnej wiośnie sezonu 2010/2011 pozostały wspomnienia, wyniki znacznie się pogorszyły i zamiast walki o awans do ekstraklasy, zielonych stać było tylko na środek tabeli.
Czesław Jakołcewicz, który zastąpił trenera Baniaka wytrwał na stanowisku zaledwie pięć kolejek sezonu 2011/2012, a potem przy Drodze Dębińskiej karuzela trenerska jeszcze przyspieszyła. Szkoleniowcy się zmieniali, zmieniała się kadra, ale Warta cały czas grała tylko w środku stawki. Efekt? W przerwie zimowej sezonu 2012/2013 Izabella Łukomska-Pyżalska wydała oświadczenie, w którym poinformowała o zakręceniu kurka z pieniędzmi. Winni byli piłkarze.
- Mam dosyć patrzenia i wydawania pieniędzy na nieudolną drużynę, której stworzyłam idealne warunki do pracy. Zawodnicy nie doceniają wypłat na czas, możliwości korzystania z usług rozbudowanego sztabu trenerskiego czy odbywania dodatkowych indywidualnych treningów, dostępności odżywek, posiłków w klubie i zagranicznych obozów przygotowawczych. Jeden z moich piłkarzy powiedział, że ledwo jest w stanie wyżyć za 4 tysiące złotych miesięcznie, w wieku 21 lat, nie mając rodziny, dysponując opłaconym mieszkaniem. To oburzające - nie szczędziła mocnych słów.
- Czarną listę 2012 roku otwierają wszyscy pseudospece od piłki nożnej, którzy w życiu nie wydali złotówki na ten sport, a myślą, jak to faceci, że pozjadali wszystkie rozumy - tak z kolei reagowała na głosy krytyki, jakie spotykały ją ze strony męskiej części futbolowego środowiska.
Przez następne pół roku na utrzymanie drużyny łożono "drobne". Zdarzało się, że zawodnicy jeździli na mecze własnymi samochodami. Z klubu odeszła zresztą większość kluczowych graczy, a skład klecony naprędce z piłkarzy, którzy akurat byli do wzięcia i nie mieli wygórowanych wymagań finansowych, nie zdołał wiosną nawet obronić miejsca na zapleczu ekstraklasy.
Spór o hasło, piłkarz nie chciał wyprowadzić się z hotelu
Era Łukomskiej-Pyżalskiej była barwna i ciekawa, a szum wokół klubu nierzadko doprowadzał do historii, które dziś są wspominane ze śmiechem. "Zielona rewolucja" - hasło, które eksponowano w Poznaniu na plakatach promujących mecze Warty, było przedmiotem absurdalnego procesu sądowego.
Zimą 2011 roku hasło to wygłosił podczas oficjalnej prezentacji drużyny Józef Herold. Łukomska-Pyżalska utrzymywała, że slogan wymyślił jej małżonek i nie miała zamiaru wypłacać za niego wynagrodzenia bydgoskiemu dziennikarzowi. Ten o sprawiedliwość postanowił walczyć przed obliczem Temidy i choć wygrał w pierwszej instancji (z tytułu naruszenia praw autorskich miał otrzymać 20 tys. zł), to apelacja potoczyła się po myśli władz Warty, powództwo zostało ostatecznie oddalone, a Łukomska-Pyżalska nie kryła satysfakcji. - Wyrażam zażenowanie postawą pana Herolda, który próbując uzyskać nieuzasadnioną gratyfikację finansową, przedstawił mnie i klub w negatywnym świetle - komentowała.
Z kolei od karuzeli z trenerami mogło się zakręcić w głowie. W sezonie 2012/2013 było ich czterech. Taki Jarosław Araszkiewicz zrezygnował np. po wygranym meczu z Ruchem Radzionków (1:0), bo uznał, że ma już dość, nie podoba mu się podejście piłkarzy i ich nieumiejętność radzenia sobie z presją.
A ci piłkarze zarabiali horrendalne kwoty. Jeden z zawodników kasował miesięcznie 18 tys. zł, choć grał słabo, a jakby tego było mało, przez kilka miesięcy sypiał w luksusowym hotelu, gdyż nie kwapił się do przeprowadzki do mieszkania. Koszty tego absurdalnego zakwaterowania ponosił oczywiście klub.
Dittmajer w gabinetach, Rasiak w ataku
Latem 2013 roku - tuż po spadku z zaplecza ekstraklasy prezes Izabella Łukomska-Pyżalska oddała władzę nad sprawami sportowymi Maciejowi Dittmajerowi - poznańskiemu radcy prawnemu, który objął w klubie funkcję wiceprezesa. A potem się pokłócili, szczegóły negocjacji wyciekły do mediów i Dittmajera po kilku miesiącach w klubie nie było. Prezesowa zarzucała mu, że zostawił klub z długami, a chcąc przejąć go na stałe, nie przedstawił żadnych gwarancji na dalsze finansowanie.
Wartę stać było jednak na transferowe hity. Choć grała w II lidze, wzmocnił ją były reprezentant Polski Grzegorz Rasiak. U schyłku kariery, z kontuzjami, ale jednak strzelił 12 goli.
Gdy odszedł Dittmajer (połowa 2014 roku), Łukomska-Pyżalska zdecydowała, że ze względu na trudną sytuację finansową nie będzie się ubiegać o licencję dla Warty, przez co zespół musiał zaczynać odbudowę od III ligi. To był swego rodzaju przełom. Sytuacja się ustabilizowała, skończyło się szalone wymienianie trenerów (od tamtego czasu drużynę prowadziło tylko dwóch szkoleniowców) i Warta wróciła na zaplecze ekstraklasy.
Siedmioletnia era pełna wzlotów i upadków
Zapał do zabawy w futbol jednak minął. Doszła do tego wojenka z miastem, Łukomska-Pyżalska zarzucała władzom, że nie interesują się Wartą, że mają wręcz antysportowe nastawienie. Prawda jest też taka, że Warcie nigdy nie było w Poznaniu łatwo i każdy z jej właścicieli musiał stawać na głowie, by utrzymywać klub na powierzchni i zapewniać mu rozwój sportowy.
Klubowi mocno zaszkodził też mąż pani prezes. Zachowanie Jakuba Pyżalskiego podczas słynnego już barażu z Garbarnią Kraków przekroczyło wszelkie normy. W wulgarny sposób obrażał zawodników ekipy spod Wawelu, a film wideo z tego incydentu rozgrzał środowisko do czerwoności. Choć sytuacja nie była tak jednoznaczna, jak przedstawiano ją w mediach, bo jeden z zawodników zielonych został opluty, a piłkarze klubu spod Wawelu obrażali Łukomską-Pyżalską, to kamera uwieczniła wyłącznie zachowanie męża pani prezes i w przestrzeni publicznej trudno było prowadzić skuteczną polemikę. Wizerunkowo Warta wiele na tym zajściu straciła, a przy okazji ostatniego zamieszania w klubie media chętnie tamte wydarzenia przypominały.
Tyle że musimy pamiętać o jednym. Gdyby nie Pyżalscy, dziś Warty już dawno by nie było. I Bartłomiej Farjaszewski, nawet za te symboliczne 9,50, nie miałby czego przejmować.