Wtedy też najlepszy zawodnik planety, napastnik "Canarinhos" Ronaldo, był na boisku, ale jednocześnie go... nie było.
Tamten finał okryła legenda niedopowiedzeń. Teorie spiskowe wciąż znajdują wyznawców, nie tylko w Brazylii. Mało kto chce uwierzyć, że taki napastnik jak Ronaldo - wtedy jeszcze nie był grubaskiem - w najważniejszym meczu doznał sam z siebie paraliżującej niedyspozycji. Wielu kibiców jest przekonanych, że jakieś służby podały piłkarzowi środki, które nie pozwoliły mu zagrać. Jak było naprawdę nigdy się nie dowiemy.
Gdy patrzyłem na Messiego w meczu z Romą to miałem wrażenie, że jest bliźniakiem tego Ronaldo z finału mistrzostw świata w 1998 roku - też chce, ale nie może.
Messi w Rzymie nie istniał, wyglądał jak duch. Nie chcę snuć teorii, że ktoś mu podał jakieś środki, nie. Bo we wtorkowy wieczór zatruta była cała FC Barcelona. Być może była zatruta fałszywym przekonaniem, że jeśli tydzień wcześniej wygrała na Camp Nou 4:1 z włoskim średniakiem, to w rewanżu rywale nie są w stanie jej zagrozić. Mieszanka pychy z brakiem koncentracji jest najgorszą trucizną w futbolu. Odmieniła role w niejednej rywalizacji.
Zanim wielcy gracze Barcy zorientowali się, że niemożliwe jest możliwe, byli już kompletnie sparaliżowani.
Patrzysz na ludzi, na których szyjach wisiały medale za mistrzostwo świata, za wicemistrzostwo, którzy wygrywali wszystko łącznie z Ligą Mistrzów i widzisz... stado owieczek, które właśnie trafiło do rzeźni i nawet nie jest w stanie głośno beczeć. To był jakiś milczący, niemy dramat. Messi, Iniesta, Luis Suarez, Jordi Alba, Sergio Busquets, Rakitić... i nic. Widzisz tych piłkarzy i myślisz: "Nie! To nie oni. To tylko powłoki z tych piłkarzy, ale ktoś ukradł całe wkłady. Nie ma w nich życia. To wielkie oszustwo, to jakiś przekręt! To niemożliwie, to nie dzieje się naprawdę".
A jednak działo się. Choć oczywiście piłkarze Barcelony muszą się dziś czuć tak jakby we wtorkowy wieczór weszli w Rzymie do niewłaściwej knajpy i zostali brutalnie obrabowani.
Zespół z Barcelony słynie z tego, że potrafi w pięć sekund założyć skuteczny pressing każdej drużynie świata. Ale w Rzymie, nie był w stanie w ogóle tego robić. Wszelkie próby wyglądały nieporadnie, jakby to był zbiór przypadkowych ludzi, którzy spotkali się w tramwaju, a nie jeden z faworytów Ligi Mistrzów. Bez energii, bez woli walki, bez niezbędnego w piłce zaangażowania.
Trener Ernesto Valverde też wyglądał jakby ktoś na niego urok rzucił. Jakby czary odebrały mu rozum, wiedzę i zdolność reagowania na to, co dzieje się na boisku. Wiedząc, że np. Busquets jest po kontuzji trzymał go na boisku, mimo że źle to wyglądało. W ogóle Valverde zmiany zaczął robić gdy już mu śmierć zajrzała w oczy. Drużynę miał wolną, jakby zanurzoną w smole, a szybkiego Ousmane'a Dembele trzymał 80 minut na ławce rezerwowych... Valverde zachowywał się tak, jakby jakaś wiedźma zaklęła go w żabę.
Uciekam się do opowieści i postaci z baśni, ale to pewnie dlatego, że ludzki rozum nie ogrania tego 3:0 w Rzymie. Wiem, że Messi ma kłopoty mięśniowe, wiem, że nie grał ostatnio w meczach Argentyny. Wiem, że Busquets był po kontuzji. Wiem, że to była naprawdę Grande Roma. Wiem jeszcze setkę innych rzeczy. Ale nadal nie wiem, jak to się stało. Zdaje się, że nie tylko ja.
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl
ZOBACZ WIDEO Co za uderzenie z woleja Grealisha! Przepiękny gol na Villa Park [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 1]