Czytaj w "PN": Liga Mistrzów. Wojna imperiów o podział świata

Getty Images / Gonzalo Arroyo Moreno / Na zdjęciu: Cristiano Ronaldo i Neymar
Getty Images / Gonzalo Arroyo Moreno / Na zdjęciu: Cristiano Ronaldo i Neymar

Wróciła Liga Mistrzów i pozamiatała wszystko. Starcia 1/8 finału przypomniały, że w futbolu klubowym nie ma niczego piękniejszego niż konfrontacje prezentujących najwyższy poziom zespołów z różnych lig.

[b]

[/b]

Manchester City  i Liverpool FC rozgromiły ekipy z nieliczących się w Europie lig, Real Madryt pokonał Paris Saint-Germain, a Tottenham Hotspur wywiózł bramkowy remis z Turynu. W ten sposób już na wstępie wiosennej części rozgrywek zaznaczyła się wyraźnie ich dwubiegunowość.

Poza ekipami z Anglii i Hiszpanii dziś w europejskim futbolu liczą się jeszcze Bayern Monachium, Paris SG oraz Juventus Turyn. Reszta kontynentu dopiero razem jest więc istotną trzecią jego siłą, ale decydujący bój o prymat toczy się między starymi, dobrze znanymi sobie wrogami. Kto wyjdzie z niego zwycięsko? I jaka jest w istocie rzeczy stawka?

Historię piszą zwycięzcy, toteż dziś człowiek, po szkolnym jej kursie, tkwi w przekonaniu, że zawsze w tych odwiecznych zmaganiach wygrywali Anglicy. Zawsze, czyli przede wszystkim w 1588 roku, kiedy to stworzona przez hiszpańskiego króla Filipa II Wielka Armada miała zdobyć Anglię, ale rozegnały ją burze i korsarze, w wyniku czego rozbita wróciła do kraju. Znane są opowieści o Psach Morskich królowej Elżbiety, z Francisem Drakiem na czele, które polowały na hiszpańskie, obładowane skarbami galeony z Panamy i Meksyku jak… wilki na bezbronne owieczki. Mało kto wie, że w tej toczonej z przerwami przez całą epokę nowożytną wojnie były także piękne zwycięstwa Hiszpanów. W 1741 roku mały garnizon pod wodzą Baska Blasa de Lezo, Półczłowieka (Mediohombre), pozbawionego w poprzednich wojnach z Anglikami ręki, nogi i oka, odparł pod Cartageną, na karaibskim wybrzeżu dzisiejszej Kolumbii, atak największej w historii armady brytyjskiej. Historycy piszą, że gdyby wtedy Anglicy nie zostali tam zatrzymani, dziś być może cały kontynent południowoamerykański także mówiłby po angielsku. A dzieje świata i futbolu przy okazji potoczyłyby się inaczej...

Prestiż i klimat kontra pieniądze

Po co o tym pisać w gazecie piłkarskiej? Ano po to, by uzmysłowić, że wojna z Hiszpanią w Anglii, a z Anglią w Hiszpanii postrzegana jest w obu tych krajach, kiedyś rywalizujących o miano największej potęgi kolonialnej świata, jako wojna wyjątkowo prestiżowa. Obecne zmagania o futbolowe panowanie nad światem są sui generis kontynuacją tamtych epickich bojów.

ZOBACZ WIDEO Co musi zrobić Lewandowski, żeby pokonać Stocha? Żurawski: ważne będą LM i mundial w Rosji

I wydaje się, że jak wówczas, gdy stawka była o wiele jednak wyższa, prędzej czy później muszą wygrać Anglicy. Kilkaset lat temu, podczas gdy Hiszpanie marnotrawili przywożone z kolonii bogactwa, Anglicy mądrze je inwestowali. Dziś dzieje się podobnie, a za ich najlepszymi klubami stoi prawdziwa machina generująca niewyobrażalne dla kogokolwiek innego dochody, produkt pod nazwą Premier League nie ma sobie równych w świecie futbolu, jeśli chodzi o opakowanie i popularność. Primera Division, czyli Liga Santander, jest przy tym wielkim kombinacie zaledwie manufakturą. Będące własnością swych członków największe hiszpańskie kluby – Real i Barcelona – jawią się przy tuzach Premier League jako organizacje o przestarzałej strukturze i modelu działania.

Ale futbol rządzi się swoimi prawami. Dochodzą pewne czynniki, które mogą zniwelować różnice w potencjale finansowym i marketingowym. Są to:

1. Olbrzymi prestiż Realu i Barcelony sprawiający, że najlepsi piłkarze świata chcą grać właśnie w tych klubach, tym bardziej że wciąż są one w stanie zaoferować im zarobki na poziomie angielskich (dochodzi do tego jeszcze przyjemniejszy klimat Hiszpanii, w którym gwiazdy wywodzące się z ciepłych krajów po prostu wolą żyć niż w angielskich mgłach); 2. Znakomita jakość szkolenia piłkarzy w Hiszpanii sprawiająca, że jej ekstraklasa otrzymuje stały dopływ doskonale przygotowanych do zawodu futbolistów, których też można korzystnie sprzedawać za granicę, podreperowując budżety (patrz ramka "Najwięcej Hiszpanów"); 3. Niesłabnące zainteresowanie rozgrywkami Primera Division wszędzie tam, gdzie kiedyś rozciągało się (dzięki De Lezo) hiszpańskie imperium i obowiązuje język kastylijski.

(...)

Leszek Orłowski

[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

[/b]