Mariusz Lewandowski: Rosja wpadła i koniec. Wojna

Materiały prasowe / Zagłębie Lubin / Na zdjęciu: Mariusz Lewandowski
Materiały prasowe / Zagłębie Lubin / Na zdjęciu: Mariusz Lewandowski

- Na Ukrainie pomogłem nawet zbudować stadion. Jestem pewien swoich umiejętności i święcie przekonany, że uda mi się w zawodzie trenera - mówi WP SportoweFakty Mariusz Lewandowski, szkoleniowiec Zagłębia Lubin.

Paweł Kapusta, Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Mieszkał pan w Dubaju, a tu nagle z dnia na dzień przeprowadzka do Lubina. Spora zmiana.

Mariusz Lewandowski, były reprezentant Polski, trener Zagłębia Lubin: Czy spora? Życie osobiste i zawodowe to całkowicie co innego. Całe życie byłem na walizkach, nie miałem z tym problemu. Praca w Zagłębiu to dla mnie duże wyzwanie. Cieszę się, że przyjąłem taką ofertę.

Dla rodziny to też wyzwanie?

Dla żony i dzieci wyzwaniem było życie w taki sposób. Rodzina musiała uczyć się funkcjonowania najpierw na Ukrainie, później w Dubaju, a teraz ponownie w Polsce.

Półżartem można zapytać, czy nie stęskniliście się już za słońcem...

W Dubaju stęskniliśmy się już nawet za śniegiem, zimnem. Nie mamy z tym problemu. Chcemy słońca, to możemy sobie polecieć do kraju, w którym ono świeci. Rodzina lubi zmieniać klimat, nie przeszkadza jej to, a poza tym jestem przekonany, że Lubin nie jest ostatnim miejscem na ziemi, w jakim zamieszkaliśmy. Ja wyznaję zasadę, że w życiu trzeba robić nowe rzeczy, rozwijać się. A na tym mi zależy, bo w fachu trenera chce naprawdę dużo osiągnąć.

Czym się pan w ogóle zajmował w Dubaju?

Informację na temat życia prywatnego i biznesowego pozostawię dla siebie. Od czasu zakończenia kariery jednak nie próżnowałem. Jestem trenerem z licencją UEFA Pro. Byłem na wielu stażach. Na przykład u Pepa Guardioli w Bayernie Monachium. Również w Chelsea, w Szachtarze Donieck. Miałem się od kogo uczyć, kogo podpatrywać. Robiłem to dla pogłębiania własnej wiedzy, bo wiedziałem, że dostanę szansę. Nie jest oczywiście tak, że zjadłem wszystkie rozumy. Ale jeżeli chodzi o praktykę, to wiele się nauczyłem.

Zaczął pan już jako czynny zawodnik.

Grając jeszcze w piłkę rozpocząłem na Ukrainie kursy trenerskie. Wiedziałem, że nie będę w stanie tak po prostu zostawić futbolu. Będąc zawodnikiem Szachtara uznałem i zresztą dalej tak myślę, że mam możliwości, by się sprawdzić jako szkoleniowiec. Myślę, że przy moim sposobie zarządzania drużyną zawodnicy mogą się przekonać, że futbol to nie tylko ciężka praca, ale też możliwość osiągania sukcesów, które dają naprawdę fajne korzyści. Mam wiedzę, wiem jak dotrzeć do piłkarza, pokazać mu jego potencjał, to jak ma grać. Jestem pewien swoich umiejętności i święcie przekonany, że mi się uda.

Skąd taka pewność?

Z doświadczenia, jakie nabyłem. W PFK Sewastopol pełniłem kilka funkcji jednocześnie. Byłem tam prezesem, dyrektorem, trenerem, kucharzem, budowlańcem. Klub powstał praktycznie od fundamentów. Mało osób o tym wie.

Jak mamy to rozumieć, że był pan kucharzem, czy budowlańcem?

Duży zakres obowiązków spoczywał na moich barkach. W Szachtarze byłem zabezpieczony we wszystkich możliwych strefach. Niczym, podkreślam, niczym się nie martwiłem. Przyszedłem do Sewastopolu, podpisałem umowę i... niczego nie było. Zawodnicy przychodzili na treningi w różnych strojach. Jeden miał koszulkę Realu Madryt, drugi Barcelony, a trzeci Szachtara. To mnie zaskoczyło i nie chciałem się dłużej bawić w takim układzie. Nie znoszę fuszerki i dla mnie nie ma sensu zabierać się za coś półprofesjonalnie. Zawsze swoją opinię wygłaszam na głos, mówię wprost, jeżeli coś mi się nie podoba. Tak też było w Sewastopolu. Jeżeli ktoś oczekuje wyników, to dyscyplina musi być. Szybko zauważyłem, że osoby na wielu stanowiskach nie są kompetentne. Podjąłem się wyzwania.

Budowa stadionu to też pana zasługa?

Pomogłem zorganizować ludzi, którzy byli odpowiedzialni za budowę obiektu. Wyremontowane zostały boiska boczne, powstał stadion. Były oczywiście osoby, które mi pomagały, jak na przykład dyrektor generalny klubu. Z biegiem czasu do Sewastopolu przychodzili coraz lepsi specjaliści. Po około dwóch latach zespół zaczął piąć się w górę. Ale w pierwszym okresie piłkarzem byłem w siódmej kolejności, dla przyjemności.

Co się teraz dzieje z PFK Sewastopolem?

Nic, nie ma go. Rosja wpadła i koniec. Szkoda, wiele pracy i serca tam zostawiłem. Stadion został, drużyna gra w jakiejś lidze. Szkoda, no ale wojna.

Był pan pierwszym polskim piłkarzem, który wyjechał na Ukrainę, przetarł pan szlak. Jak pan wspomina te gigantyczne wyzwanie?

Nigdy nie bałem się trudnych wyzwań, odpowiedzialności. Tak samo w Zagłębiu, dziś mam więcej do stracenia niż do zyskania. Podobnie było, gdy wybierałem się na Wchód. Ludzie pytali: "gdzie ty jedziesz, co ty robisz". Moja decyzja była słuszna.

Budowaliście potęgę Szachtara od zera, choć pieniądze były tam zawsze.

W Polsce też są pieniądze, ale prezesi nie mają cierpliwości. Nie potrafią się bawić piłką. Nie traktują tego jako hobby, a bardziej jako oczko w głowie. Na piłce trudno zarobić. Ale przy oddaniu się i cierpliwości da się pogodzić pewne straty i niepowodzenia, rekompensując to innymi dobrami.

Gdy wam nie szło, to właściciel Szachtara, Rinat Achmetow, zamiast rugać, podnosił na duchu.

Lubił zaskakiwać. Po niektórych niepowodzeniach spodziewaliśmy się raczej wymiany połowy drużyny, albo zesłania do rezerw. Kiedyś Achmetow odwiedził nas podczas treningu i na jednej z motywacyjnych rozmów powiedział: stać mnie na kupienie Zinedine'a Zidane'a, ale on nie chce u nas grać. Dlatego wy swoją postawą na boisku i wynikami, czasem i czarną robotą, macie zrobić wszystko, żeby tacy piłkarze chcieli do nas trafiać.

W 2009 roku, gdy został pan piłkarzem roku według tygodnika "Piłka Nożna", Achmetow wynajął dla pana prywatny samolot żeby dotarł pan na galę i mógł z niej szybko wrócić.

Często zdarzało się, że poruszaliśmy się prywatnymi samolotami wynajmowanymi przez Achmetowa. Nie chodziło tylko o mnie, ale też Brazylijczyków, czy ogólnie o piłkarzy, którzy grali w reprezentacjach. To było dla nas tak oczywiste, jak podróż pociągiem. Graliśmy często, na wielu frontach, wszystkim w klubie zależało, żebyśmy jak najwięcej czasu poświęcali na regenerację.

Na drugiej stronie przeczytasz między innymi jak Mariusz Lewandowski wprowadzał do reprezentacji Polski Roberta i który z Lewandowskich jest bardziej popularny na Ukrainie. 
[nextpage]Trudno się było odzwyczaić od takich standardów?

Nie było tak od początku. Ale jak się jest na pewnym poziomie, to tak to funkcjonuje.

Słyszeliśmy, że premie w Szachtarze też były kosmiczne.

Nigdy źle nie mieliśmy.

Zyskał pan szacunek na Ukrainie w momencie zdobycia Pucharu UEFA w 2009 roku czy już wcześniej go pan odczuwał?

Kibice Szachtara bardzo cenią ludzi, którzy budowali ten klub od początku. Podobnie Achmetow. Wie, co dla niego zrobiliśmy. Dziś każdy w Europie bez wahania rozpoznaje i docenia markę tej drużyny.

Niestety Szachtar zmuszony jest grać w Kijowie z powodu wojny na terenach Donbasu.

Ja oraz inni zawodnicy, mieliśmy dużo wspólnego z Donieckiem. Interesy, nieruchomości, znajomych. I nagle w jednym momencie straciliśmy wszystko. Przyjaciele potracili kolosalne majątki, a nawet życie. Nie chcę jednak wypowiadać się na temat polityki i wojny. Niektóre emocje są mocne, wole zachować je dla siebie.

Niewiele brakowało, a w Szachtarze grałoby dwóch Lewandowskich.

Robert był bardzo blisko podpisania umowy z Szachtarem, jeszcze przed transferem z Lecha Poznań do Borussii Dortmund. Pytał się mnie o klub, dużo rozmawialiśmy. Niewiele zabrakło.

Wie pan czego?

Wiem, ale nie powiem.

Roberta Lewandowskiego wziął pan pod swoją opiekę w reprezentacji Polski. Co to znaczy, że jest pana wychowankiem?

W 2008 roku widziałem, że do zespołu wchodzi chłopak z potencjałem. Powiedziałem wtedy, że Lewi muszą się trzymać razem. Byłem w tamtej kadrze wicekapitanem, później kapitanem. Rozmawialiśmy z Robertem na boisku, poza nim. Ale nie tylko ja.

Robert jest panu wdzięczny?

Utrzymujemy kontakt, nawet bardzo dobry.

Było widać już wtedy, że to gość z tak wielkim potencjałem?

Ma charakter do piłki, trochę szczęścia. Co ważne, on się nie zniechęcał, mógł zrobić tak w Legii, jak go pogonili. Ale szybko odrodził się w Zniczu Pruszków.

A który Lewandowski jest na Ukrainie bardziej popularny: pan czy Robert?

Dobre pytanie. Myślę, że na Ukrainie bardziej szanują mnie. Też ze względu na to, że tam grałem. Roberta może bardziej rozpoznają. Była raz taka sytuacja, że Ołeksandr Kuczer pytany przed meczem Polski z Ukrainą o to jak gra Lewandowski odpowiedział, że Mariusz to bardzo dobry piłkarz. A dziennikarzowi chodziło o Roberta. Często też ludzie myśleli, że Robert jest moją rodziną. Cieszę się, że zrobił taką karierę w klubie i reprezentacji Polski.

Obecna kadra pod względem sportowym i organizacyjnym jest podobna do tej, w której pan występował?

Poziom sportowy jest porównywalny. Choć obecnie jest o kadrze, jej piłkarzach, bardziej głośno. Można się wypromować w mediach społecznościowych. Ja na przykład nie mam fanpage'a na Facebooku, nie potrzebuje. Dziś niektórych odbiera się jako piłkarzy, innych jako showmanów. Wcześniej była jedna telewizja i boisko.

Szatnia Zagłębia poznała pana spojrzenie w tej kwestii?

Podzieliłem się swoimi przemyśleniami na ten temat. Mamy swoje zasady, ale czasem zawodnik jest jak dziecko: musi się nauczyć na własnych błędach.

Miał pan oferty z innych klubów przed podpisaniem umowy z Zagłębiem?

Były wstępne rozmowy na rynku arabskim. Tylko, że nie takie, jakie mnie interesowały. Dziś była rozmowa, jutro też, ale ja lubię konkrety. Godzinami można debatować przy stole wigilijnym. Nie dla mnie wróżenie z fusów. Ja lubię konkretne oferty.

Czym pan przekonał prezesów Zagłębia, że warto na pana postawić? Na karuzelę trenerską w Polsce jest bardzo trudno wskoczyć. I jeszcze szybciej można z niej zlecieć.

Już wcześniej mieliśmy z prezesem dobre relacje, wychowałem się tu, znałem klub bardzo dobrze. Po meczu ze Śląskiem Wrocław dostałem telefon z konkretną propozycją. Przyjąłem ją i przyjechałem.

Nie obawia się pan, że po pół roku trzeba będzie wracać do Dubaju?

To oczywiste, że jeżeli nie wykonujesz dobrze pracy, to ją stracisz. Ale jak jest widoczny pomysł na zespół, postęp, to inaczej się taką kwestię rozpatruje. Koncepcja Zagłębia jest prosta: wdrażanie zawodników do pierwszej drużyny poprzez Akademię. Nie uważam, że Zagłębie musi dokonywać wielkich transferów. W dłuższym okresie klub będzie dążył do tego, żeby czerpać korzyści z Akademii.

Ale w Polsce liczy się wynik. Prezesi Zagłębia są cierpliwi?

Każdy musi nad tym pracować. I odpowiedzieć na pytanie: co chce osiągnąć. Czy mistrzostwo, czy wprowadzenie jak największej liczby wychowanków. Ja zawsze stawiam sobie wysokie cele.

Czyli mistrzostwo Polski.

Nie powiem tego głośno. Chcemy grać fajną piłkę dla oka. Jest czym, nie brakuje talentów, ale talent trzeba poprzeć pracą.

ZOBACZ WIDEO Maciej Makuszewski walczy o powrót. "Nie czułem bólu, bo nie czułem nogi"

Źródło artykułu: