Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: W piątek losowanie, emocjonuje się pan?
Euzebiusz Smolarek, były reprezentant Polski: Chciałbym żebyśmy w fazie grupowej zagrali z Hiszpanią.
Ambitnie.
Teraz Hiszpania nie jest w tak wysokiej formie jak kilka lat wcześniej, gdy zdobywała mistrzostwo świata w 2010 roku. To byłby ciekawy mecz, mamy dobrych zawodników, na pewno nie skończyłoby się jak za trenera Franciszka Smudy, czyli porażką 0:6. Z drugiego koszyka Szwajcarię też przyjąłbym z otwartymi ramionami. Kogo jeszcze... Iran, Arabię Saudyjską lub Panamę. To drużyny, z którymi łatwiej byłoby o korzystny wynik.
A zespoły, których wolałby pan uniknąć?
Na pewno Meksyk. To niebezpieczna reprezentacja, grająca szybko, świetnie wyszkolona technicznie. Pokazała to już w Gdańsku, gdzie pokonała nas niedawno 1:0, a nie grała w pełnym składzie. "Nie" postawiłby też przy Anglikach i Szwedach. Ci rywale nigdy nam nie leżeli. Podobny styl, z nastawieniem na kontry, walkę. Nie chciałbym też kadry Maroka. Rozmawiałem z kolegami z reprezentacji Holandii, którzy grali z nimi w maju w meczu towarzyskim. Chwalili ich, poza tym dla nas to zupełnie nieznana drużyna. Właśnie takich bym się bał najbardziej - zespołów o obcej dla nas specyfice gry. Na tym polegliśmy w 2006 roku w mistrzostwach świata w Niemczech.
ZOBACZ WIDEO: Sławomir Majak: Janusz Wójcik był kontrowersyjny, ale charyzmatyczny
Polska grała wtedy w grupie z Niemcami, Ekwadorem i Kostaryką.
Znaliśmy styl Hiszpanów, Holendrów, Niemców, ale Ekwador i Kostaryka to była zagadka.
Zagadka? Kilka miesięcy przed mundialem w meczu towarzyskim wygraliście przecież z Ekwadorem 3:0 w Barcelonie, pan strzelił gola piętą.
I przez to myśleliśmy, że i na mundialu pokonamy Ekwador bez żadnego problemu. Spodziewaliśmy się, że będzie po prostu łatwo, przynajmniej mnie się tak wydawało. W Barcelonie lał deszcz, piłka szybciej chodziła po boisku i rywal miał problemy. Na mistrzostwach było sucho, duszno i Ekwadorczycy grali inaczej, tak jak się nie spodziewaliśmy. Lepiej pomódlmy się o deszcz w meczu z drużyną z Ameryki Południowej.
Żałuje pan tamtych mistrzostw?
To były inne czasy. Zawiodło kilka elementów. Zacznijmy od tego, że złe było przygotowanie. Trenowaliśmy dwa razy dziennie, a to dla zawodników, którzy rozgrywali wtedy po kilkadziesiąt meczów w sezonie było po prostu za dużo. Trener Paweł Janas nie zindywidualizował nam zajęć. Czasami trzeba było odpuścić. Ja mu to mówiłem, ale wiedział swoje. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że odegra to tak znaczącą rolę, ale na boisku nie mieliśmy siły. Ale to jedna z wielu rzeczy, która zawiodła.
Co jeszcze przeszkadzało?
Presja mediów. Wiem, to dziś głupio brzmi...
Głupio.
Ale... Ja to miałem na co dzień w Borussii Dortmund, więc nie przeszkadzała mi krytyka, wysokie oczekiwania, paparazzi w krzakach czy 80 tysięcy kibiców na trybunach. Ale widziałem po niektórych chłopakach, że za bardzo się przejmują, że za bardzo chcą się pokazać. A jak się chce za bardzo, to nie wychodzi. Zabrakło głodu, pasji z eliminacji. Może też za długo przebywaliśmy ze sobą razem? Dziś to już historia.
Euro w Austrii i Szwajcarii też wam nie wyszło...
Znowu zadawałem sobie pytanie: dlaczego? Powtórzyliśmy błędy z mundialu w Niemczech. A po pierwszym przegranym meczu w grupie z Niemcami (0:2) wszystko się rozsypało. Mentalnie i fizycznie. Nie mieliśmy już energii, żeby walczyć. Szczerze, to nie spodziewałem się wtedy, że za dziesięć lat nasza kadra stanie się tak mocna.
To drużyna na medal w Rosji?
Najpierw wyjdźmy z grupy. Ludzie chętnie rozmawiają o medalu, ale pamiętajmy, że świetna drużyna z moim tatą w składzie w 1982 roku turnieju nie wygrała, tylko zajęła trzecie miejsce.
Ogląda pan mecze kadry Adama Nawałki?
Oglądam, może nie na żywo, ale w telewizji. Podoba mi się styl gry reprezentacji. Widzę, że trener ma dobre, normalne podejście. Nie stawia siebie w pierwszym szeregu, nie robi z siebie gwiazdy. Tak jak Franciszek Smuda.
Co ma pan na myśli?
Smuda uważał, że jest najważniejszym trenerem w historii polskiej piłki. Nawet w wywiadach to było widać, mówił w nich tylko o sobie. Pracowałem z nim krótko, ale powiem tak: wielki jest ten, kto potrafi się przyznać do własnych błędów.
Trener Smuda raczej nie tolerował sprzeciwu.
Pozbył się z drużyny "gwiazd", zawodników, którzy mieli swoje zdanie. Artura Boruca, Michała Żewłakowa i mnie. Nie wiem jak to do końca ze mną było, ale się domyślam. Na jednym zgrupowaniu trener ustawił "dziadka" na całym boisku, trzech biegało w środku. "Gdzie ja jestem?" - pomyślałem. Takich metod dotąd nie widziałem, a grałem w poważnych klubach. Nie wiem, ile minut wytrzymałby pan w środku, ale po trzech pewnie miałby pan dosyć. A proszę sobie wyobrazić, że ci ze środka biegali ponad dziesięć minut, a wszyscy się z nich śmiali. No ale OK, wykonywałem polecenia szkoleniowca, nie narzekałem. Po zajęciach powiedziałem jednak to, co myślę. Skomentowałem, że to był nonsens, a nie trening. Może ktoś to panu Smudzie przekazał, może trener usłyszał. I się chyba wkurzył.
Rozmawialiście później?
Nie, ale nie dlatego, że się obraziłem. Z trenerem nie mam problemu, nie zależy mi też na naprawianiu tamtej sytuacji, nie potrzebuję go w swoim życiu. Zawsze mówiłem, co myślę. On pokazał się na Euro 2012.
Polska nie wyszła z grupy, zajęliśmy ostatnie miejsce.
Szkoda mi trochę tego turnieju. Chciałem zagrać na mistrzostwach w swoim kraju. A Smuda się ze mnie śmiał, że pojechałem grać do Kataru. Nie przyjechał jednak zobaczyć mnie w akcji, jak się prezentuję. Może bał się latać? Dziś się już z tego trochę śmieje. Mogłem zrobić więcej, rozegrać może więcej meczów, strzelić trochę więcej goli w reprezentacji. Fajnie byłoby być w klubie wybitnego reprezentanta, niektórzy się tam dostali, zbierając kilkuminutowe występy... ale reasumując: jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem, w zupełnie innych czasach. Nikt nam nie zabierze tego, że awansowaliśmy po raz pierwszy na Euro, zwycięskich meczów nad Portugalią (2:1) i Belgią (2:0).
Wasze wyniki z mistrzostw świata w 2006 roku i Euro 2008, czyli odpadnięcie już w fazie grupowej, to dla dzisiejszej kadry najgorszy scenariusz.
Wiele się zmieniło. Chłopaki walczą dla trenera Adam Nawałki, widać, że mu ufają, że to jest drużyna. Dziś już prawie każdy z nich jest otrzaskany z wielką presją. Czyli dodatkowe bodźce nie wytrącając naszych zawodników z równowagi. Czy jest presja, czy nie, wychodzą na boisko i zachowują się tak samo. Tym się różni ta kadra od poprzednich: wytrzymuje ciśnienie. I ma trenera, nie gwiazdę.
Zakończył pan karierę w 2013 roku, po cichu, nagle. Dlaczego?
Po grze w Jagiellonii nie chciałem jechać do Chin albo gdzieś dalej. Mam żonę, dzieci, jestem zdrowy, paparazzi mnie nie męczą. To jest naprawdę dobre życie, jestem zadowolony. Czasem przejdę się na mecz, w Holandii czy Polsce. Głównie na młodzież. Nigdy nie miałem ciśnienia, żeby być na pierwszych stronach gazet. Jestem dumny, że mam wielu kolegów, którzy szanują mnie jako człowieka. W mediach uchodziłem raczej za aroganta, ale czasem bywało tak, że nie miałem po prostu czasu na wywiad i odmawiałem. Zawsze byłem otwarty, ale trzymałem dystans. Dziennikarzy nie zapraszałem do domu, nie kumplowałem się z nimi. Niestety kończyło się to czasem tak, że z tego powodu źle o mnie pisano.
Działa pan jeszcze przy piłce?
Pomagam akademii piłkarskiej w Uniejowie. Robię to dla przyjemności, przyjeżdżam tam, gdy jestem kraju. Chodzi o dzieci, szkolenie. Nasz związek też musi o tym myśleć. Dziś jest dobrze, mamy dobrych piłkarzy, PZPN się dzięki temu bogaci, ale nie może tych pieniędzy trzymać na koncie, tylko inwestować: w trenerów, młodzież, sprzęt. Bo za 10 lat nic nie będzie. Związek musi się postarać, żeby szkolenie było na wysokim poziomie. Nie chodzi o to, żeby mieć ładny stadion, ale i dobre boisko obok. Ja też zamierzam zrobić kurs trenerski i...
Zostać trenerem?
Może tak? Może za rok? Kilka lat nie robiłem nic związanego z piłkę, nie potrzebowałem tego. Dałem sobie czas. Miałem już wstępną rozmowę z pracownikami Feyenoordu Rotterdam. Po ukończeniu kursu mam zielone światło, mogę zacząć, od stażu. Od podstaw, krok po kroku, cierpliwie, tak jak tata. Z piłką pożegnałem się po cichu, to może tak samo do niej wrócę.