Kiedy w sierpniu przedłużał kontrakt, charakterystycznym basem, z perlistym uśmiechem i ujmującą lat opalenizną zapewniał, że jego Italia sprawi niespodziankę na mundialu. I sprawiła, tyle że sensację i pół roku przed mundialem. Opalenizna zbladła, głos uwiązł w gardle, uśmiech zniknął, a wraz z nim Gian Piero Ventura - jednogłośnie najgorszy selekcjoner w historii reprezentacji Włoch.
Równo z gwizdkiem sędziego Antonio Lahoza, na którym nikt nie miał siły wyżywać się za niepodyktowane za i przeciw rzuty karne, mikrofony rozgrzały się do czerwoności, a w ich tle klawiatury. W studiach stacji telewizyjnych i radiowych, a we Włoszech jednych i drugich jest nie do wyobrażenia wiele, wszyscy używali sobie ile wlezie na selekcjonerze. Nazajutrz gazety zapłonęły złością, a jeśli redaktorom nie wypadało wprost zionąć nienawiścią, to chętnie oddawali łamy tym bez skrupułów i hamulców.
PIERWSZA BYŁA IRLANDIA
Ventura, a zaraz za nim prezydent Federazione Italiana Giuoco Calcio - Carlo Tavecchio zostali wrzuceni do rynsztoka. Ku uciesze ludu, który do końca nie przyjmował możliwości, że Italii, czterokrotnego mistrza świata, może zabraknąć na najważniejszej imprezie piłkarskiej. Tyle przecież wskazywało, że katastrofy uda się uniknąć. Po pierwsze - pod względem piłkarskim Szwedzi stali na niższej półce. Po drugie - politycznie znaczyli jeszcze mniej. Udział w mundialu Włochów gwarantował FIF-ie, której szefem jest rodak i dobry znajomy Tavecchio, kilkudziesięciokrotnie większe zyski. Po trzecie - to nigdy się nie zdarzyło. To znaczy zdarzyło, ale było tak dawno, że jakby nie było. Przytłaczająca większość z ponad 72 tysięcy, która zapełniła San Siro w czarny poniedziałek 13 listopada, i 15 milionów przed telewizorami urodziło się przed 1958 rokiem albo jako niepełnoletni nie mieli wtedy jeszcze prawa głosu.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Loska: Miałem dzień konia
Zacznijmy od historii. O wyjazd na mistrzostwa do Szwecji Azzurri bili się z Irlandią Północną i Portugalią. Na dzień dobry pokonali wyspiarzy 1:0, ale gra kulała i atmosfera wokół reprezentacji, federacji i selekcjonera Alfredo Fontiego gęstniała. Wpływ na to miały słabe wyniki w meczach towarzyskich, toczonego wówczas Pucharu Międzynarodowego, w tym klęska z Jugosławią 1:6, oraz decyzje personalne. Najwięcej kontrowersji budził pomysł szerokiego otwarcia się na oriundich, czyli piłkarzy z Ameryki Południowej włoskiego pochodzenia, między innymi mistrzów świata z 1950 roku Urugwajczyków Juana Schiaffino i Alcidesa Ghiggię. W Lizbonie przyszło przełknąć 0:3. W grudniu 1957 roku do Belfastu na rewanż z powodu mgły nie doleciał sędzia z Węgier. Przy udziale miejscowego arbitra oba zespoły rozegrały tylko mecz towarzyski, który zakończył się remisem i wielką bójką. FIFA wyznaczyła nowy termin na 15 stycznia 1958 roku. W międzyczasie z San Siro z bagażem trzech goli odprawiona została Portugalia. Włochom do awansu brakowało punktu. Taplając się w błocie i własnej niemocy, przegrali z Irlandczykami 1:2, którzy potem na turnieju w Szwecji dotarli do ćwierćfinału. Fonti nie podał się jednak do dymisji, został zwolniony dopiero dwa miesiące później.
Z MADRYTU DONIKĄD
Ventura też sam nie podłożył głowy pod topór, co po prostu wynikało z finansowej kalkulacji. Odejście z własnej woli oznaczałoby dla niego rezygnację z 800 tysięcy euro, gwarantowanych starym kontraktem do końca czerwca przyszłego roku. Nowy przedłużony na lepszych warunkach do 2020 roku nie miał nic do rzeczy, ponieważ był zabezpieczony klauzulą na wypadek braku awansu do mistrzostw świata. A zatem dwa dni po Venturę zwolnił ten, który go zatrudniał i teraz powinien rzucić się w tę samą przepaść. Tak nakazywał honor, tak zrobił prezydent Giancarlo Abete, który po wpadce na mundialu w Brazylii odszedł razem z trenerem Cesare Prandellim. Ale Tavecchio, dzięki wsparciu licznych sojuszników (tu znów wchodzimy na grząski grunt polityki) rekrutujących z prezesów wielu klubów i pilnujących rozmaitych interesów, zamierza przetrwać. Mimo nacisków. Bo kibice i dziennikarze mają dość leśnych dziadków i całej gerontokracji. Chcą młodych, energicznych, z otwartymi głowami i przede wszystkich nieuwikłanych w układy: jak my wam to, wy nam tamto. Na początek i uspokojenie prawdopodobnie dostaną Carlo Ancelottiego w roli selekcjonera i Paolo Maldiniego w jakiejś innej.
Z dwóch ostatnich mundiali Włosi wrócili już po fazie grupowej, a mieli takich rywali jak Paragwaj, Słowacja i Nowa Zelandia w 2010 roku oraz Anglia, Urugwaj i Kostaryka w 2014. Wydawało się, że gorzej być nie może. A jednak udało się w ogóle nie pojechać. Do wrześniowego meczu w Madrycie jeszcze jakoś szło. W spotkaniach eliminacyjnych cztery zwycięstwa i remis z Hiszpanią, plus wygrane w towarzyskich potyczkach z Holandią i Urugwajem jeśli nie wprowadzały w hurraoptymizm, to nie wieszczyły katastrofy. Ventura podkręcał nastroje. - Po murawie Santiago Bernabeu nie chodzą krokodyle. Remis tam byłby porażką - rzekł, po czym zestawił skład, który nawet nie krokodyle, ale szczupaki pożarłyby przy byle okazji. A potem już nic nie było takie samo. Italia dojechała do końca eliminacji na flaku, w barażach nie udało się napompować morale.
RÓŻNICA W TRENERZE
Jeśli będą was starali się przekonywać, że dobra drużyna poradzi sobie bez trenera i że jego rola jest przeceniana, to kręćcie stanowczo głowami i odwołajcie się do przykładu Italii Anno Domini 2017. I zestawcie Venturę z jego poprzednikiem.
Antonio Conte zakończył dwuletnią misję 2 lipca 2016 roku w składzie: Buffon - De Sciglio, Barzagli, Bonucci, Chiellini - Florenzi, Sturaro, Parolo, Giaccherini - Eder, Pelle. Czy to był personalnie lepszy zespół od tego, który bezbramkowo zremisował ze Szwecją: Buffon - Barzagli, Bonucci, Chiellini - Candreva, Parolo, Jorginho, Florenzi, Darmian - Immobile, Gabbiadini? Różnice oczywiście są, ale nie w jakości. I tam, i tu poruszamy się w obszarze raczej średnich standardów europejskich. Różnicę zrobił selekcjoner. Conte z tej materii uszył piękny garnitur, który zadał szyku Belgii, Hiszpanii i z którego cały kraj był dumny, a po porażce w ćwierćfinale z Niemcami w rzutach karnych dziennikarze i kibice na zmianę płakali i dziękowali. „Ciao, bella Italia” wyglądało inaczej niż "Do roboty" ze zdjęciami reprezentantów naokoło wbijanej w ziemię łopaty.
Conte miał swój pomysł, ale nie trzymał się go sztywno. Potrafił czymś zaskoczyć. Przeciętni pod jego ręką stawali się dobrzy, a dobrzy - bardzo dobrzy. Świetnie zarządzał grupą, czuł jej puls. Entuzjazmem, żywiołowością i sportową złością zarażał podopiecznych, którzy go kochali. Kibice przynajmniej szanowali. Ventura od początku nie przekonywał, z czasem coraz bardziej irytował. Patrzyło się na jego reprezentację w październikowych meczach z Macedonią i Albanią, w pierwszym barażu w Solnie i nie wierzyło własnym oczom, że do takiego poziomu zjechała ta, która dopiero w 18 rzucie karnym oddała miejsce w pierwszej czwórce Euro 2016. Cisnęło się na usta pytanie: dlaczego w ogóle padło na Venturę?
Wszyscy lepsi byli zajęci. Natomiast on był wolny i jako trener z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem, sprawdzony nauczyciel futbolu, wydawał się w tamtym momencie w miarę racjonalnym wyborem. Dzięki niemu na szersze wody w futbolu klubowym wypłynęli Leonardo Bonucci, Matteo Darmian, Ciro Immobile i Andrea Belotti, by poprzestać na tych czterech nazwiskach. Jednak na reprezentacyjnym oceanie profesor Ventura nie okazał się tak skuteczny i pierwszy utonął.
ODBIJANIE OD DNA
Od początku źle nastawił się do tej pracy. Mając świadomość otaczającej go nieufności i niewiary, za wszelką cenę chciał udowodnić, ile jest wart. - Już ja wam pokażę i wymyślę coś takiego, że oko zbieleje - tak postępował i brnął w nietypowy system 1-4-2-4, który od czasu do czasu zastępował 1-3-5-2. Dobierał ludzi do taktyki, a nie taktykę do ludzi i przeciwników, co prowadziło do paradoksów. Złożenie z dwóch elementów drugiej linii w meczu z Hiszpanią czy zasypywanie pola karnego Szwedów dośrodkowaniami przekreślało go jako stratega. Aż niemożliwe wydaje się, że najlepszy włoski piłkarz Lorenzo Insigne dostał mniej niż kwadrans w barażach. Że pomijany miesiącami i powołany po raz pierwszy Jorginho, na San Siro wskoczył do podstawowego składu, gdzie znalazł się w towarzystwie Manolo Gabbiadiniego, który poprzedni i zarazem pierwszy raz hymn narodowy z murawy odśpiewał dwa lata temu.
Kiedy w najlepsze trwało polowanie z nagonką na jednego człowieka, zwykły ludzki odruch kazał stanąć w jego obronie, a rozsądek podpowiadał, żeby spojrzeć dalej niż na czubek, nawet mocno zadartego nosa Ventury. Zwłaszcza tam straszyły stare demony. Zalew coraz gorszego sortu cudzoziemców, których liczba 54 procent w Serie A jednak tak nie przerażała jak 30 procent w zespołach juniorskich. Rozbudowane do granic absurdu ligi na trzech poziomach. Niedoinwestowane szkolenie młodzieży. Kiepsko wyedukowani i wynagradzani trenerzy najniższego szczebla. Beznadziejna i przestarzała infrastruktura ze stadionami w Serie A i B na czele.
- My nie rozwiązujemy problemów, tylko szukamy kozłów ofiarnych - przebijał się przez hałas głos Arrigo Sacchiego, który, kiedy opadły emocje, wcale nie był odosobniony.
Nowy selekcjoner zadebiutuje 24 marca z Argentyną, poprawi cztery dni później z Anglią na Wembley. Wtedy będzie już znał przeciwników w Lidze Narodów, do której przystąpi we wrześniu. W niej i w eliminacjach do najbliższych mistrzostw Europy, które rozpoczną się w marcu 2019 roku, będzie musiał oprzeć reprezentację na nowych fundamentach. Bez Gianluigiego Buffona i Daniele De Rossiego, którzy razem przebyli szlak długi na 292 mecze i równocześnie złożyli broń. Nastąpiło też ciche pożegnanie Andrei Barzaglego. Do rangi weteranów awansują Leonardo Bonucci i Giorgio Chiellini, którzy staną na czele stada.
Jego szeregi zasilą ci, którzy z mniejszym i większym szczęściem grali dla narodowych barw podczas tegorocznych młodzieżowych mistrzostw Europy i mistrzostw świata do lat 20. W grupie złożonej z takich piłkarzy jak Gianluigi Donnarumma, Andrea Conti, Mattia Caldara, Andrea Romagnoli, Lorenzo Pellegrini, Rolando Mandragora, Federico Bernardeschi, Federico Chiesa i Riccardo Orsolini każdy talent ma, ale też trudno wypatrzyć kogoś na miarę drugiego Andrei Pirlo, Alessandro Del Piero i Francesco Tottiego. Na razie pocieszyć Włochów można powiedzeniem, że czasami warto znaleźć się na dnie, żeby móc się od niego odbić. A już niedługo sami zaczną wierzyć w cudotwórcze zdolności Ancelottiego i nowy, lepszy świat dla reprezentacji.
TOMASZ LIPIŃSKI