Więcej niż klub. Na czym polega fenomen Widzewa?

Materiały prasowe / D.A. Sobuń / laczynaswidzew.pl
Materiały prasowe / D.A. Sobuń / laczynaswidzew.pl

Łódź, aleja Piłsudskiego 138 - to adres znany wszystkim kibicom piłkarskim w Polsce. Co dwa tygodnie stadion trzecioligowego Widzewa wypełniał się w 2017 roku niemal do ostatniego miejsca. Dzień meczowy po wschodniej stronie miasta to święto.

Pan Jakub, posiadacz jednego z 15 903 karnetów zakupionych przed sezonem, pochodzi z Głowna, ale mieszka w Łodzi. Na mecze Widzewa chodzi od przełomu wieków. To już będzie 20 lat. W tej rundzie nie opuścił żadnego spotkania rozgrywanego na stadionie przy Piłsudskiego. Przed meczem z Sokołem Ostróda zameldował się na stadionie już ponad godzinę przed pierwszym gwizdkiem. O tej porze nie widać jeszcze tłumów, ale zauważalne są już wokół obiektu przechadzające się grupy kibiców. - W Głownie kibicowanie Widzewowi to jest coś tak naturalnego, że nigdy nie brałem pod uwagę jeżdżenia na al. Unii czy nawet miejscową Stal. Widzew tak naprawdę jest czymś więcej niż klub - mówi pan Jakub. - Dawno odzwyczaiłem się od chodzenia dla piłki. Gdyby to był priorytet, to jeździłbym teraz na reprezentację. Wierzę jednak, że nadejdą czasy, kiedy będę jechał na Widzew nie tylko po to, żeby spotkać się ze starymi znajomymi, ale żeby zobaczyć też wielką piłkę - dodaje.

Do dziś na mecze łódzkiego klubu dojeżdża pan Maciej - posiadacz karnetu na trybunę C (znajduje się wzdłuż boiska naprzeciw trybuny głównej), pamiętający jeszcze Widzew z czasów Zbigniewa Bońka, Józefa Młynarczyka czy Włodzimierza Smolarka. Na co dzień żyje w oddalonej o ponad 40 kilometrów Zduńskiej Woli. - Na mecze jeżdżę regularnie. Jak ktoś się raz zakochał w klubie, to już mu tak zostaje. W okolicy, w której mieszkam, praktycznie wszyscy są za Widzewem - wyjaśnia, nie mając wątpliwości, jak pójdzie jego klubowi w trwającym sezonie. - W przyszłym sezonie meldujemy się w II lidze - zapewnia.

Widzewski sklep pod trybuną D w dniu meczowym pęka w szwach / fot. Mariusz Radowicz
Widzewski sklep pod trybuną D w dniu meczowym pęka w szwach / fot. Mariusz Radowicz

Podążając w kierunku oficjalnego sklepu klubowego, który znajduje się pod trybuną D, zwanej także trybuną "pod Zegarem", zauważyć można gęstniejący tłum. Wielu kibiców stoi w kolejce po zakup gadżetów, jeszcze inni tłoczą się przed wejściem. Chętnych jest tylu, że ochroniarze kontrolują wpuszczanie do środka niczym bramkarze w klubach. Pana Jakuba, jak i wielu innych, którzy regularnie przychodzą na stadion przy alei Piłsudskiego, takie obrazki dawno przestały dziwić. - W województwie łódzkim nie ma zbyt wielu rzeczy, którymi można się "zajarać", a Widzew zawsze był wizytówką Łodzi i województwa. Moda na Widzew powstała już w latach osiemdziesiątych i długo się utrzymywała, bo miasto nie doczekało się niczego innego, z czym mogłoby się identyfikować. A z Widzewem można się identyfikować nawet, gdy jest w III lidze - przekonuje.

 Wtóruje mu pan Mateusz z Łodzi, który wraz ze swoim tatą stara się pojawiać na każdym meczu ich drużyny. - Łodzi brakuje sukcesu. W mieście panuje obecnie moda na Widzew. Kibice pokochali swój klub na nowo. Kiedyś uwielbiali go za sportowe sukcesy, a dziś mogą dopingować na pięknym stadionie - stwierdza. - Widzew zawsze miał kibiców, ma i mieć będzie. Choćby grał w piątej czy szóstej lidze - dodaje tata, który na mecze Widzewa chodzi już od 25 lat.

Nieco mniej regularnie na spotkania chodzi inny "karnetowicz" z trybuny C, mieszkający na Bałutach pan Marcin, który powrócił na stadion Widzewa po latach nieobecności spędzonych między innymi poza granicami kraju. Do ponownej przygody z Widzewem zachęcili go znajomi, którzy już wcześniej zaopatrzyli się w klubowe abonamenty. Jak opowiada, nie musiał być długo namawiany. - Podczas pierwszej mojej powrotnej wizyty na Widzewie, podziwiałem nowy stadion. Uwielbiam to, że nie jest odgrodzony od miasta, jak to bywa z innymi obiektami w Polsce. Ludzie zwracają uwagę na stadion, kiedy go mijają - mówi.

[nextpage]
Liga Mistrzów na trybunach...

W ciągu ostatniego półrocza Widzew przyciągnął na trybuny łącznie 143 920 widzów, co daje średnią 15 991 osób na mecz. Ostatnie spotkanie jesieni oglądało 14 671 kibiców. Rezultat byłby jeszcze wyższy, gdyby nie zamknięta przez wojewodę łódzkiego trybuna D, na którą chodzą zagorzali fani. Kara jest skutkiem odpalenia rac podczas spotkania z Turem Bielsk Podlaski na początku października.

Warto podkreślić, że na Widzew coraz częściej przychodzi się całymi rodzinami. Pomysł ze sprzedażą tzw. karnetów fundowanych okazał się strzałem w "dziesiątkę". Na trybunach widać mnóstwo dzieci, które żywiołowo dopingują swoich bohaterów. Zapytane przez klubową telewizję o swoich ulubionych piłkarzy, jednym tchem wymieniają nazwiska zawodników Widzewa. Zjawisku z uwagą przygląda się legendarny łódzki dziennikarz, Bogusław Kukuć, który o Widzewie pisze od lat siedemdziesiątych.

- To jest dla mnie wyjątkowe zaskoczenie, że aż tylu ludzi chce oglądać trzecią ligę. Wiadomo, że nie wszystkie mecze są porywające, a przykładem jest chociażby remis z Sokołem Ostróda kończący jesień. Zdarzały się też wpadki, jak porażka z ŁKS-em Łomża. Widzew ma czołową widownię w kraju, a biorąc pod uwagę to, że rozmawiamy o czwartym poziomie rozgrywkowym, to uważam, że mamy do czynienia z fenomenem światowym. Zdarzały się pojedyncze przypadki w niższych ligach Niemczech i Anglii z podobną liczbą ludzi na trybunach - przyznaje redaktor.

Rośnie nowe pokolenie kibiców Widzewa

- Podwójnie cieszy mnie to, że na ten stadion przychodzą kobiety z dziećmi, które wyrastają na pokolenie nowoczesnych kibiców - nie takich, których kręcą bójki czy pokazy rac, tylko zwyczajnie dopingują drużynę. Co mnie dodatkowo szokuje, to fakt, ile z tych dzieci na meczu to małe dziewczynki! Oglądam łódzką piłkę od pół wieku i z takim przypadkiem się jeszcze nie spotkałem. To bardzo miłe zaskoczenie, które pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość - dodaje.

W Łodzi rośnie kolejne pokolenie kibiców, którzy o sukcesach swojego klubu mogą wiedzieć jedynie z opowieści osób starszych bądź archiwalnych doniesień prasowych. Z drugiej strony, poprzednie pokolenia mogły pomarzyć o tym, żeby oglądać mecze swojego klubu na europejskim stadionie. Nie bez znaczenia jest także znaczący wzrost zaangażowania lokalnych sponsorów, którzy przed 2015 rokiem nie byli zainteresowani wspieraniem klubu pod rządami Sylwestra Cacka. - Kiedyś Łódź rządziła, jeśli chodzi o wyniki sportowe, ale pod względem obiektów byliśmy zacofani. Miasto w ogóle nie wystąpiło o organizację Euro 2012. Obecnie zaległości zostały w przypadku Widzewa nadrobione i to bez wątpienia ma wpływ na frekwencję. Obiekt jest estetyczny i ma świetną akustykę, a także widoczność. Widzewem interesują się zarówno poważni, jak i lokalni sponsorzy, co za czasów Cacka było niemile widziane, a wręcz zwalczane. To, co stworzyło się przy Piłsudskiego jest bardzo łódzkie, nasze, widzewskie - zauważa Kukuć.

Jeszcze tylko wyniki...

Znakomita atmosfera wokół odbudowy klubu generuje presję na wyniki sportowe, a te nikogo przy Piłsudskiego nie satysfakcjonują. Łodzianie prowadzeni przez legendarnego trenera, Franciszka Smudę, zakończyli rundę jesienną na drugim miejscu, tracąc pozycję lidera na rzecz Sokoła Aleksandrów Łódzki w ostatniej kolejce. Zapowiada się trzecia zima z rzędu pod znakiem istotnych ruchów kadrowych. - Rozumiem tych chłopaków. Na naszym stadionie jest bardzo duża presja. Na wyjazdach pojawia się maksymalnie tysiąc, dwa tysiące kibiców, podczas gdy u nas jest ich około piętnaście. U siebie "musisz". Jeżeli komuś brakuje umiejętności technicznych, to w stresowych sytuacjach zawodzi. Widać było na boisku, o kim mówię - tak szef sztabu szkoleniowego Widzewa mówił po ostatnim ligowym spotkaniu na konferencji prasowej.

W zeszłym sezonie, mimo dwunastu punktów straty po rundzie jesiennej do ŁKS-u Łódź, widzewiacy podjęli rękawicę i prawie do ostatnich kolejek walczyli o to, aby awansować do II ligi już w tym roku. Ostatecznie ta sztuka się nie udała, ale pomimo niezadowalających bieżących rezultatów, nikt nie wyobraża sobie braku wywalczenia promocji w obecnym sezonie. - Był już Wielki Widzew lat osiemdziesiątych, potem dziewięćdziesiątych. Mam nadzieję, że dożyję trzeciej świetnej epoki tego klubu - wyraził nadzieję redaktor Kukuć.

[nextpage](Ty)dzień meczowy

Wokół stadionu oprócz narastającej z każdą minutą chmarą kibiców ubranych w znacznej większości na czerwono krążą hostessy z programami meczowymi. Egzemplarz kosztuje 3 zł. W nim znaleźć można materiały dotyczące najbliższego spotkania oraz wydarzeń z historii Widzewa. Klub nie zapomina także docenić inicjatyw kibicowskich. Z ostatniego numeru programu "Widzew Gol" dowiedzieć się można o finansowym wsparciu grup młodzieżowych przez Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kibiców "Tylko Widzew" w ramach tzw. Wielkiej Orkiestry Widzewskiej Pomocy, która w ciągu dwóch lat swojej działalności przelała na konto klubu łącznie już ponad 350 000 zł.

Oprócz kwestii sportowych i historycznych, kolejne numery programów zawierają szereg ważnych informacji, które pozwalają kibicowi być bliżej klubu, takie jak np. instrukcja wykupienia transmisji klubowej telewizji, poradnik korzystania z niedawno otwartego sklepu internetowego lub wyjaśnienie procesu zwolnienia karnetowego miejsca w przypadku braku możliwości pójścia na konkretny mecz.

Ostatni wymieniony temat jest ściśle powiązany z wprowadzonym przez klub systemem, w związku z licznie zgłaszanymi potrzebami tych, którzy mimo abonamentu, pojawiają się na meczach rzadziej. Wśród osób, które zakupiły karnety, znajduje się spora grupa, która mieszka poza granicami kraju - dla nich zakup wejściówki na całą rundę to przede wszystkim chęć wsparcia Widzewa. - Trochę poluję na bilety na Wyspach, więc widzę podobieństwa tego mechanizmu z rozwiązaniami wprowadzonymi w Anglii, gdzie na wiele meczów nie można byłoby się dostać, gdyby nie możliwość zwolnienia miejsca. Chyba nikt nie spodziewał się takiego zainteresowania. Uważam, że to jest bardzo dobra sprawa. Sam namawiam innych, o których wiem, że nie będzie ich na meczu, żeby zwolnili swoje miejsca - chwali system pan Marcin.

Już kilka dni przed spotkaniem rusza giełda kodów zwalniających miejsca. Kibice w tym celu stworzyli nawet własne grupy w mediach społecznościowych, na których jedni drugim przekazują swoje prawo do wejścia na dane spotkanie.

- Nie był to palący problem, kiedy licznik sprzedanych karnetów wskazywał niższe liczby, ale gdy okazało się, że bijemy kolejne rekordy, zaczęliśmy prace nad wygodnym i prostym systemem zwalniania miejsc - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Tomasz Sadłecki, dyrektor ds. projektów klubowych w Widzewie. - Od początku założenia były takie, że miejsca nie będą mogły być przekazane za darmo, a osoba kupująca bilet na zwalniane miejsce będzie musiała po prostu za niego zapłacić. Pozwala to zachować ideę karnetu jako elementu wsparcia klubu, a nie po prostu karty na okaziciela uprawniającej do obejrzenia każdego meczu w sezonie - kontynuuje.

Według danych klubowych, przez cały bieżący rok z możliwości zwrócenia swojego miejsca do puli biletów skorzystało w każdym meczu średnio około 1800 kibiców. Dzięki temu klub sprzedał dodatkowo już łącznie 34 tysiące biletów, zarabiając dodatkowe pół miliona złotych na przestrzeni ostatnich ośmiu miesięcy (stadion otwarto 18 marca).

- Efekty, które przyniósł system zwalniania miejsc, zaskoczyły nas samych. Osoby mniej życzliwe Widzewowi rekord sprzedaży karnetów komentowały często w stylu: "tyle osób kupiło karnety, a stadion i tak będzie pusty, bo ludzie nie będą przychodzić". Dzięki dużej liczbie zwolnionych miejsc udaje nam się uniknąć tej sytuacji. Co więcej, możliwość przekazania kodu uprawniającego do nabycia pojedynczego biletu na miejsce posiadacza karnetu jest postrzegane przez kibiców jako wartość, ale i zobowiązanie. Często dzieje się tak, że kibic zwalniający miejsce sam poczuwa się do tego, aby na to miejsce znaleźć inną osobę - dodaje Sadłecki.

Przy Piłsudskiego 138 jesteśmy świadkami tworzenia się społeczności niezwykłej w skali kraju i kontynentu. Społeczności widzewskiej, opartej na tradycji, pamięci o dawnych sukcesach oraz nieco mniej odległych dramatach, które popchnęły klub ku upadkowi. Widzew po dwóch latach od reaktywacji jest na dobrej ścieżce do nadrobienia zaległości organizacyjnych i sportowych. Mało tego, na przykładzie sprzedaży karnetów, wdrożenia systemu zwalniania miejsc czy konsekwentnego rozwoju klubowej telewizji widać, że nawet w III lidze można wyznaczać trendy w Polsce.

- Widzew to klub, którego specyfika, zasięg i znaczenie wykraczają znacznie poza sport. Od zawsze kojarzony jest z charakterem, ale ten charakter ma bardzo głębokie korzenie historyczne. Widzewiacy od zawsze musieli coś komuś udowadniać i walczyć z przeciwnościami losu. Teraz jest podobnie. W 2015 roku poprzedni właściciele doprowadzili klub do ruiny, ale społeczność widzewska błyskawicznie go odbudowała i cały czas czuje współodpowiedzialność za jego losy. To łączy, spaja środowisko jeszcze bardziej niż historia czy sukcesy, które oczywiście stanowią dodatkową siłę i wzmacniają magię Widzewa - mówi Marcin Olczyk, rzecznik prasowy klubu.

Źródło artykułu: