Tomasz Dzionek: Ekstra klapa

Polska Ekstraklasa zbliża się nieuchronnie do majowego finiszu. W batalii o tytuł Mistrza Polski pozostały dwa zespoły warszawskie – Legia i Polonia, jak również Lech Poznań i Wisła Kraków. Choć rywalizacja między zainteresowanymi drużynami powinna być ciekawa i zażarta, w rzeczywistości wcale tak nie jest.

Do końca sezonu zostało sześć kolejek, więc wszystkie wymienione kluby zaczynają już kalkulować. Każdy punkt jest na wagę złota, gdyż póki co żaden z wymienionych zespołów nie może być pewnym swojej sytuacji. Ponadto różnica punktowa pomiędzy całą czwórką jest dość iluzoryczna. Przed nimi trudna rywalizacja z zespołami, które na tegoroczne laury liczyć już nie mogą. Poza tym pozostają również bezpośrednie pojedynki między kandydatami do ostatecznego zwycięstwa.

W korespondencyjnej walce wszystkie cztery zespoły wypadają dość blado i śmiem twierdzić, że żaden z nich nie zasługuje na tytuł mistrza kraju.

Legia Warszawa od dłuższego czasu gra koszmarnie brzydko i niedokładnie. Mecze z ich udziałem to istna bieganina bez celu, pełna przypadków i sportowego szczęścia. Rezultaty spotkań z udziałem stołecznych piłkarzy kończą się zwykle skromnym zwycięstwem, po wbiciu lub wturlaniu piłki do bramki przez Takesure Chinyamy. Choć zespół gra nieprzyzwoicie nieefektownie, to udaje mu się zazwyczaj zwyciężać. Samą skutecznością jednak kandydat na Mistrza Polski charakteryzować się nie powinien. Brak pomysłu na grę, taktyki i schematów jest główną zasługą trenera Jana Urbana. Stołeczni piłkarze mieli na wiosnę i wzloty, i upadki. Cała Polska emocjonowała się swego czasu wyrównaną rywalizacją w Pucharze Polski obrońcy trofeum z IV – ligowymi pół amatorami ze Stali Sanok. Mimo iż Legia nie gra zbyt ładnie dla oka, to przynajmniej nie gubi zbyt często jakże potrzebnych punktów. W takich sytuacjach przypomina mi się sezon Legii w 2006 roku, gdy wymęczone i szczęśliwe zwycięstwa zdarzały się bardzo często. W konsekwencji rozgrywki ligowe wygrała wówczas ekipa ze stolicy. Aż mnie ciarki przechodzą na myśl o tym, że taki zespół miałby później reprezentować kraj w europejskich pucharach. Gdy zaś słyszę głosy, że trener Legionistów zastąpi w przyszłości na stanowisku selekcjonera narodowej reprezentacji Leo Beenhakkera, mam wręcz zimne dreszcze.

Lech Poznań, który w mijający weekend stracił po długim odstępie czasu pozycję lidera na rzecz Legii, także wiosną nie zachwyca. Zespól z ogromnym potencjałem, co udowodnił w batalii w tegorocznych rozgrywkach Pucharu UEFA, gra drugą rundę Ekstraklasy na pół gwizdka. Punkty w meczach Lechici zdobywają częstokroć w doliczonym czasie gry, przy ogromnej ilości zwyczajnego szczęścia. O kontrolowaniu spotkania nie może być mowy, gdyż zazwyczaj na boisku panuje mnóstwo niepotrzebnej nerwowości i niedokładności. Pozycja lidera ewidentnie poznaniakom nie służyła, lecz na ich potknięcia rywale odpowiadali często także utratą punktów. Franciszek Smuda eksploatuje swoich zawodników jak konie wyścigowe, nie robiąc w trakcie meczów praktycznie żadnych istotnych roszad. Od początku sezonu wyjściowa jedenastka jest ciągle taka sama, a zmiany są zwykle dokonywane w końcówce meczów. Powtarza się historia z 1996 roku, gdy prowadzony przez Smudę mistrzowski Widzew Łódź grał przez cały sezon tym samym składem. Wówczas charyzmatycznemu trenerowi się poszczęściło, więc dlaczego by zmieniać tą strategię? Z nowo zakupionych piłkarzy z Półwyspu Bałkańskiego Smuda w ogóle nie korzysta, bo nie radzą sobie oni nawet w Młodej Ekstraklasie. Do tego należy wspomnieć plagę kontuzji, która dopadła zawodników ze stolicy Wielkopolski. Nie gra Grzegorz Wojtkowiak, pauzuje również Hernan Rengifo, a Rafał Murawski po długiej rekonwalescencji wrócił dopiero na mecz z Łódzkim KS.

Krakowscy kibice Białej Gwiazdy odetchnęli w niedzielę z ulgą. W meczu z Arką Gdynia na boisku pojawił się ten, który miał pauzować znacznie dłużej. Paweł Brożek dzięki magicznym umiejętnościom lekarzy i masażystów wrócił do składu po niespełna miesiącu od czasu feralnego meczu z GKS Bełchatów. Choć krakowskiego napastnika godnie zastępowali Rafał Boguski i Piotr Ćwielong, to siła rażenia Wisła nieco osłabła. Poza derbowym meczem z Cracovią gole strzelali tylko obrońcy (Marcin Baszczyński, Marcelo, Peter Singlar). Mimo, że Brożek wystąpił w meczu w Gdyni, wątpię, żeby był w stanie grać na maksimum swoich możliwości. Wisła choć nie przegrała na wiosnę żadnego meczu, często remisuje i nie jest w stanie wyjść na prowadzenie w ligowej tabeli. Poza tym, patrząc na kolejną wyprzedaż solidnych zawodników (Baszczyński i Marek Zieńczuk), których najprawdopodobniej nikt konkretny nie zastąpi, ewentualne boje w europejskich pucharach w ich wykonaniu zapowiadają się nie ciekawie. Zawodnikom Wisły ewidentnie brakuje swojego lidera, toteż grają bez niezbędnego błysku i polotu. Zwycięstwa, jak w przypadku Legii i Lecha, także sprawują wrażenie wymęczonych. Tak więc i krakowska Wisła nie zasługuje w tym momencie na tytuł Mistrza Polski.

Ostatnim zespołem, który nadal nie traci kontaktu z czołówką jest Polonia Warszawa. Czarne Koszule również grają po zimowej przerwie nierówno i niemrawo. Przegrana z Łódzkim KS na własnym terenie jest tego dobitnym przykładem. Mimo że znów zaczął strzelać Filip Ivanovski, Poloniści nie pozostawiają po sobie dobrego wrażenia. Tym bardziej, że najwięcej uwagi działacze stołecznego klubu poświęcają na roszadach na stanowisku trenerskim. Po dwóch kolejnych porażkach z Wisłą Kraków i wspomnianym Łódzkim KS, z pracą z zespołem pożegnał się Jacek Zieliński. Zastąpił go Bogusław Kaczmarek, który mimo dobrych wyników, także stracił etat na rzecz Jacka Grembockiego. Takie zmiany nie wróżą niczego dobrego i tylko wprowadzają niepotrzebny niepokój w szeregi zawodników. Polonia także gra w tym sezonie mało efektownie. Pojawiają się wręcz opinię, że w razie ostatecznego zwycięstwa w lidze, Poloniści będą najbardziej brzydko grającym mistrzem od wielu lat.

Ekstraklasa choć z pozoru wydaje się w tym sezonie ciekawa, w rzeczywistości nadal przedstawia mizerny widok kiepskich umiejętności, bezsensownych zagrań, braku taktyki i podstaw gry w zespole. Mecze z udziałem potencjalnych kandydatów do tytułu Mistrza Polski rozczarowują. Każda z wymienionych czterech drużyn nie prezentuje się na tyle dobrze, by można było uznać, że na zwycięstwo w lidze zasługuje. Zamiast starać się znacząco wyróżnić przygotowaniem technicznym i taktycznym do meczu, zainteresowani mistrzostwem kraju dostosowują się niestety do żałosnego poziomu pozostałych polskich klubów. Na lokalnym podwórku można się jeszcze do tych marnych występów przyzwyczaić. Nie od dziś przecież wiadomo, że w Polsce bardziej od sportu popularne jest sportowe bukmacherstwo (czyt. korupcja). Tyle że najlepsze zespoły w lidze będą miały później tą przyjemność reprezentować kraj w europejskich pucharach, a wraz z nimi ciągnąć się będzie opinia o fatalnym poziomie polskiej piłki klubowej.

Komentarze (0)